To jest rokosz i bunt korporacji prawniczych" – powiedział w jednym z przedświątecznych wywiadów Jarosław Kaczyński, odnosząc się do przeciągającego się sporu wokół Trybunału Konstytucyjnego. „Dobra zmiana oznacza m.in. pozbawienie pewnych środowisk przywilejów" – podkreślił prezes PiS. Stało się to po tym, gdy zdecydowana większość środowisk i instytucji prawniczych stanęła po stronie prof. Andrzeja Rzeplińskiego oraz polityków opozycji w sporze o TK, tworząc wspólny antypisowski front.
Wypowiedź Kaczyńskiego zabrzmiała dziwnie znajomo. Była czytelnym sygnałem, że PiS zamierza wrócić do kursu sprzed 11 lat. Wtedy niemal od samego początku swych rządów PiS wszedł w bardzo ostry konflikt ze środowiskami prawniczymi. Zapowiedział m.in. batalię ze skostniałymi korporacjami prawniczymi i otwarcie ich dla młodych ludzi, a także walkę z patologiami i układami w wymiarze sprawiedliwości. Te peerelowskie skamieliny, twierdzili czołowi politycy ugrupowania, nigdy nie zostały rozliczone i oczyszczone z funkcjonariuszy komunistycznego reżimu.
Cisza przed burzą
Podczas ostatniej kampanii wyborczej i tuż po wyborach wydawało się, że PiS zrezygnował z tej zgranej karty i polityczne konflikty nie będą się ogniskować wokół środowisk prawniczych. Co prawda padały zdecydowane słowa o zapaści w sądownictwie, była krótka diagnoza wymiaru sprawiedliwości postawiona przez premier Beatę Szydło podczas exposé, ale gdzież im do retoryki z roku 2005. Nawet kontrowersje wokół wyboru pięciu sędziów przez Platformę Obywatelską (w poprzedniej kadencji) przybladły i nic nie zapowiadało, że wkrótce staną się osią sporów.
Trudno było sobie również wyobrazić, że PiS pójdzie na wojnę z samorządami prawniczymi. Owszem, całe lata kojarzyły się one z hermetycznością, nepotyzmem, uprzywilejowaniem wąskich grup i patologiami na rynku pracy, ale korporacje już wcześniej zostały pobite, upokorzone, a przede wszystkim ubezwłasnowolnione (nie decydują nawet, kto będzie ich członkiem – egzaminy na aplikacje organizuje resort sprawiedliwości). Nie są to już dziś więc organizacje wpływowe, potrafiące, jak choćby przed dekadą, twardo bronić swoich interesów w Sejmie. Uderzanie w adwokatów czy radców prawnych wydawało się zatem nie mieć politycznego sensu.