Nie wszyscy wiedzą, że pomocy w PUP mogą szukać nie tylko bezrobotni. Urząd ma obowiązek „zaopiekować" się także osobami, które dopiero przewidują utratę etatu albo po prostu chcą znaleźć lepszą pracę. Nie dostaną wprawdzie zasiłku, lecz mogą skorzystać z bezpłatnego doradztwa zawodowego, szkoleń i oczywiście ofert pracy (także za granicą).
Oferta dla bezrobotnych jest bogatsza i oprócz zasiłku i ubezpieczenia obejmuje wiele form aktywizacji, z dotacjami na własny biznes na czele. W tym roku ma być więcej pieniędzy do podziału między chętnych na podjęcie działalności gospodarczej. W sumie PUP-y dostaną 4,7 mld zł, o 1,2 mld zł więcej niż w 2012 r.
Mimo to pośredniaki są krytykowane za to, że bardziej pełnią rolę ośrodków pomocy społecznej, niż pomagają wyrwać się z bezrobocia. To ma się zmienić. Już ruszyły – na razie pilotażowo, w trzech województwach – projekty, których celem jest wypracowanie możliwie najlepszego modelu współpracy między urzędami pracy, prywatnymi agencjami zatrudnienia oraz innymi partnerami rynku pracy. Środki na aktywizację bezrobotnych, a także na wynagrodzenia pracowników PUP mają być rozdzielane wedle efektów działania urzędów.
Bezrobotny będzie traktowany indywidualnie – urząd zaproponuje mu usługi sprofilowane pod kątem jego potrzeb. Pojawią się też nowe instrumenty rynku pracy, m.in. grant na telepracę, fundusz poręczeniowy, wsparcie dla pracowników domowych i opiekunów. Planowane są także dotacje dla firm przyjaznych rodzicom, tj. zatrudniających osoby powracające na rynek pracy po urlopie wychowawczym.
Jednak ani wprowadzenie nowych form pomocy dla bezrobotnych, ani usprawnienie działalności urzędów pracy nie przyniosą efektu, jeśli nie zostaną spełnione dwa podstawowe warunki: bezrobotny musi chcieć pracować, a na rynku muszą być oferty pracy. Tymczasem poza największymi aglomeracjami rynek pracy jest ubogi. Tam gdzie nie ma przemysłu czy rozwiniętej bazy turystycznej i związanych z tym usług, największym pracodawcą bywa... urząd gminy lub starostwo powiatowe.