We wtorek ruszyło posiedzenie Senatu, podczas którego izba miała zdecydować, co zrobić z ustawą wprowadzającą głosowanie korespondencyjne podczas wyborów prezydenckich. Od kwietnia Senat zbiera się w tzw. trybie hybrydowym, czyli część senatorów łączy się przez internet. Nieoczekiwanie senator PiS Marek Martynowski złożył wniosek o zmianę sposobu obradowania z hybrydowego na stacjonarne.
Wniosek upadł, lecz to kolejny dowód na to, że zdalne obrady Sejmu i Senatu, wprowadzone w celu ochrony przed koronawirusem, stają się fikcją.
O tym, że w dobie pandemii parlament nie może zbierać się tak jak dotąd, usłyszeliśmy po raz pierwszy w marcu. Stacjonarnie obradujące Sejm i Senat miały tworzyć tak wielkie zagrożenie epidemiologiczne, że wiceminister aktywów państwowych Janusz Kowalski zaproponował przeniesienie posiedzeń na Stadion Narodowy.
W rezultacie pod koniec marca Sejm zmienił regulamin i umożliwił obrady zdalne. Senat w podobnym trybie, zwanym w tej izbie hybrydowym, zebrał się po raz pierwszy po świętach wielkanocnych. I z pracy zdalnej skorzystała spora część senatorów. „40 na 100 obradowało (zabierało głos, składało poprawki, wysyłało dokumenty, głosowało) za pomocą środków komunikacji elektronicznej” – informuje dział prasowy Kancelarii Senatu. Dodaje, że na miejscu w Warszawie senatorowie siedzieli w dwóch salach.
Obrad zdalnych od początku domagał się senacki klub PiS. Dlaczego więc złożył we wtorek wniosek o obrady stacjonarne? – Zrobiliśmy to, by skończyć z pewną fikcją polegającą na tym, że Senat może obradować zdalnie, ale komisje zbierają się wyłącznie stacjonarnie – tłumaczy senator PiS Krzysztof Słoń.