Polska Partia Piratów funkcjonowała już kilka lat temu, ale w 2009 roku została wykreślona z ewidencji partii politycznych z powodu problemów formalnych. W styczniu sąd ponownie zarejestrował ugrupowanie.
Na swojej stronie internetowej informuje, że wkrótce uruchomi zapisy członków. Podaje też swoje hasła programowe. Partia chce walczyć m.in. o rozwój demokracji z wykorzystaniem najnowszych technik telekomunikacyjnych, transparentność działań wszystkich osób publicznych oraz likwidację monopolów.
Jednak jednym z najważniejszych postulatów partii jest walka o wolny dostęp do dóbr kultury w Internecie. – Wychodzimy z założenia, że rozwój cywilizacyjny jest możliwy dzięki temu, że wiedza była przekazywana z pokolenia na pokolenie. Dlatego musimy zrobić wszystko, co możliwe, by również dziś nie była ona limitowana – wyjaśnia prezes partii Radosław Pietroń w rozmowie z „Rz".
Tłumaczy, że choć jego partia chce wolnego dostępu m.in. do muzyki w Internecie, nie oznacza to, iż działa ona na szkodę twórców. – Chodzi o to, by pieniądze z dóbr kultury trafiały bezpośrednio do twórców, a nie najróżniejszych pośredników – wyjaśnia Pietroń.
Choć Polska Partia Piratów może wydawać się egzotycznym ugrupowaniem, podobne organizacje z sukcesami funkcjonują na całym świecie. Jako pierwsza powstała w 2006 roku partia szwedzka. W 2009 roku udało jej się nawet zdobyć dwa mandaty w Parlamencie Europejskim. Z kolei w Czechach w 2012 roku wybrano senatorem „pirata" Libora Michálka. Stosunkowo wysokim poparciem cieszą się też niemieccy „piraci" w niektórych krajach związkowych.