Zaostrza się walka między Platformą a związkami zawodowymi. Do zapowiadanych przez polityków PO antyzwiązkowych przepisów dochodzi raport o zarobkach działaczy związkowych. O jego przygotowywaniu poinformowała „Gazeta Wyborcza”. W odpowiedzi związkowcy zamierzają napisać własny raport o tym, ile kosztuje państwo utrzymanie gabinetów politycznych, rzeszy wiceministrów, członków rad nadzorczych spółek Skarbu Państwa i wreszcie samych partii politycznych.
– Zleciliśmy już takie prace – mówi w rozmowie z „Rz” Jan Guz, przewodniczący OPZZ. – Proszę bardzo, jak chcą, to możemy wszystko ujawnić i zobaczymy, kto więcej kosztuje podatników – politycy czy związki zawodowe – tłumaczy.
Guz dodaje, że gdy tylko związki zawodowe się uaktywniają, to natychmiast zaczyna się kampania antyzwiązkowa. – Rządy dyktatorskie boli taka aktywność – mówi Guz. – A prawda jest taka, że działacze związkowi w zakładach pracy nie chcą wcale przechodzić na etaty związkowe, bo po czteroletniej kadencji z reguły nie mają dokąd wracać i to jest prawdziwy problem.
Czy Platforma Obywatelska jako partia rządząca dobrze robi, idąc na wojnę ze związkami zawodowymi?
Według Eryka Mistewicza, specjalisty od marketingu politycznego, bardzo dobrze. Mistewicz tłumaczy, że z marketingowego punktu widzenia to jest świetny ruch, bo przypomina wyborcom, o co kiedyś chodziło Platformie, np. o wybory w okręgach jednomandatowych, podatek liniowy czy o ograniczenie roli związków zawodowych.
– Z tego wszystkiego najłatwiej uderzyć w związki, bo i tak są słabe, pozbawione charyzmatycznych przywódców, od 1989 roku ogrywane przez kolejne rządy – mówi Mistewicz.
Jego zdaniem ta wojna posłuży rządowi i samej Platformie do odbicia się wizerunkowego w oczach tych liberalnych wyborców, którzy zaczęli uciekać do Ruchu Palikota, a teraz, gdy ta partia podupadła w sondażach, są zdezorientowani i nie bardzo wiedzą, co ze sobą zrobić.