"Uprzejmie informuję o swojej decyzji o rezygnacji z Platformy Obywatelskiej, która dojrzewała we mnie już od paru miesięcy" - rozpoczyna korespondencję. Dodaje, że już "w marcu 2012 r. chciał podjąć podobną decyzję, ale w prywatnej rozmowie z Panem Premierem Donaldem Tuskiem został poproszony o wstrzymanie się z jej podjęciem, co też uczynił".
Godson podkreśla jednak, że obecna sytuacja w partii ponownie zobligowała go do przemyśleń nad miejscem w PO i doszedł do wniosku, że jego światopogląd nie do końca zgodny jest z obecną polityką partii w sprawach moralnych. Poseł wspomina, że "przystąpił do PO dokładnie 21 stycznia 2004 r. i został przyjęty z otwartymi ramionami". "Działałem na rzecz budowy i zwycięstwa PO, począwszy od akcji 4 x Tak w 2004 r. a skończywszy na ostatnich wyborach parlamentarnych w 2011 r. Wierzyłem, że partia, do której wstąpiłem, zrzesza i potrafi szanować ludzi posiadających różne poglądy i zdania, co było dla mnie jednym z ważniejszych atutów PO" - pisze.
"Byłem głęboko przekonany, że moja obecność w partii oraz mój wkład mogą w znacznym stopniu przyczynić się do urzeczywistnienia realizacji założeń politycznych, gospodarczych i społecznych PO. Wierzyłem, że wraz z moimi koleżankami i kolegami zdołamy przeobrazić nasz kraj w silne i prężnie działające państwo" - dodaje.
Zaznacza jednak, że "rzeczywistość okazała się niewspółmierna do jego oczekiwań, był rozczarowany postawą władz PO, które stosowały dyscyplinę wobec członków partii potrafiących głośno wyrażać swoje poglądy i opinie, szczególnie w sprawach sumienia i światopoglądu". "Przykładem jest ostatni projekt ustawy dotyczącej związków partnerskich. Pomimo wyniku głosowania nadal wywierany jest nacisk na osoby, które nie głosują „za", przez co stawiane są poza PO - oskarża.
W jego przekonaniu jest to postępowanie nieetyczne. "Zaskakują mnie takie próby dyscyplinowania osób w kwestii sposobu głosowania, które nie zawsze jest wyrazem wolnych i nieskrępowanych przekonań" - przyznaje i wyjaśnia, że "z tego też powodu podjął tę trudną i bolesną, ale konieczną decyzję na znak protestu".