To był eksperyment na skalę światową. 1 czerwca Meksykanie mieli wybrać cały wymiar sprawiedliwości. Około 2600 sędziów, od tych pracujących na poziomie gminy aż po Sąd Najwyższy. Wcześniej urzędnicy rządzącej, radykalnie lewicowej partii Morena wykluczyli z udziału w tych wyborach około 23 tys. kandydatów. Teoretycznie o pracę w sądzie mógł się ubiegać każdy, kto miał wykształcenie prawnicze i przynajmniej pięć lat doświadczenia w zawodzie prawniczym. W praktyce kluczowa była aprobata władz.
W głosowaniu wzięło udział ledwie 13 proc. uprawnionych. Mimo to prezydent Claudia Sheinbaum ogłosiła „pełny sukces”. – Meksyk jest dziś najbardziej demokratycznym krajem świata – powiedziała.
Ćwierć wieku temu Meksyk zerwał z rządami jednej partii
Pewne jest, że kraj stał się w skali globalnej wyjątkiem. Nigdzie indziej cały aparat sądowniczy nie pochodzi z wyborów. W ten sposób Sheinbaum jednym ruchem przekreśliła niezależność wymiaru sprawiedliwości od władz politycznych.
To było marzenie jej poprzednika, założyciela Morena Andres Manuela Lopez Obradora (AMLO), który został prezydentem kraju w 2018 roku i oddał urząd sześć lat później. Gdy był u władzy, wielokrotnie starł się z Sądem Najwyższym, który odrzucał jego próby przejmowania kolejnych niezależnych instytucji państwa. Dla AMLO, który do dziś rządzi z tylnego siedzenia, przyszedł więc teraz moment zemsty.
Jednak wielu uważa, że w ten sposób zamknęła się 25-letnia historia meksykańskiej demokracji. W 2000 roku po raz pierwszy od 1929 roku wybory prezydenckie przegrał kandydat Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej (PRI) Vincente Fox. Pokonał go lider Sojuszu na rzecz Zmian (APC) Ernesto Zedillo. Teraz jednak ten, którego uważa się za ojca meksykańskiej wolności, oświadczył: musimy sobie to powiedzieć jasno: nasza młoda demokracja umarła.