Szef Nowoczesnej nieprzypadkowo zorganizował konferencję przed pokojem nr 143 w piątek trzynastego. Za feralną uchodzi bowiem nie tylko taka data w kalendarzu, ale również sejmowe pomieszczenie. W przeszłości zajmowały je kluby, które z kretesem przegrywały kolejne wybory parlamentarne.
Zaczęło się w 1997 roku od Unii Wolności. Politycy tej partii wprowadzili się do pokoju 143 jako reprezentanci trzeciego klubu w parlamencie. Cztery lata później spektakularnie przegrali wybory do Sejmu. Później obłożony klątwą pokój przeszedł kolejno w ręce Unii Pracy, Samoobrony i SdPL. Dziś po tych partiach nie ma już śladu.
W ubiegłej kadencji lokatorem pokoju był najpierw Ruch Palikota, a następnie klub stworzony z posłów Solidarnej Polski i Polski Razem. Żadna z tych partii nie dostała się do Sejmu, choć dwie ostatnie wprowadziły posłów z list PiS.
– Z Ruchu Palikota klątwa została przeniesiona na całą Zjednoczoną Lewicę. Te pół punktu, które zabrakło do przekroczenia progu, to nie efekt brody Adriana Zandberga. Zadziałała klątwa pokoju 143 – uważa Piotr Gadzinowski, który sprawie feralnego pomieszczenia poświęcił fragment swojej książki „W Hongkongu. Za kulisami polskiego parlamentu".
Z powodu klątwy był problem ze znalezieniem lokatora dla pokoju 143 po wrześniowych wyborach. Początkowo sejmowi urzędnicy przyznali go ruchowi Pawła Kukiza. Przedstawiciele klubu zdecydowali się jednak zamienić z Nowoczesną.