– Nim oni się tam zorientują i przyślą tu jakieś wojska, będziemy już stali przy kanale La Manche – stwierdził w piątek Aleksander Łukaszenko w rozmowie z czołowym rosyjskim propagandystą Władimirem Sołowiowem. Sugerował, że niedawna operacja w Kazachstanie była swoistą demonstracją siły. – W Europie będzie prościej. Czyżby tego nie widzieli? Rozumieją, że nie ma sensu z nami walczyć, a przede wszystkim z Rosją. Nie mówimy już nawet o broni atomowej. Nie ruszajcie nas – grzmiał. Mówiąc o ewentualnej wojnie z Ukrainą, stwierdził, że „taka wojna trwałaby najwyżej trzy–cztery dni".

Czytaj więcej

Łukaszenko: Zanim się obrócą, będziemy przy La Manche

10 lutego wspólnie z Putinem rozpocznie manewry „Sojusznicze zdecydowanie 2022" – odbędą się wzdłuż południowej i zachodniej granicy Białorusi. By sprawdzić gotowość przerzucanych od tygodni na Białoruś sił, do Mińska osobiście udał się w czwartek szef rosyjskiego resortu obrony Siergiej Szojgu. Podczas spotkania z nim Łukaszenko zdradził, że Białoruś planuje utworzenie kolejnych białorusko-rosyjskich centrów szkoleniowych, oraz zapowiedział, że zamierza kupić rosyjskie uzbrojenie wykorzystane podczas najbliższych ćwiczeń. A Rosja ostatnio przewiozła na Białoruś dwa dywizjony rakiet S-400 Triumf. Szacuje się, że koszt jednego takiego zestawu do obrony przeciwlotniczej to nawet pół miliarda dolarów. W ramach manewrów przerzucono tam też rosyjskie myśliwce najnowszej generacji Su-35, które Rosja kilka lat temu sprzedawała Chinom po 100 mln dolarów za sztukę. A w listopadzie Łukaszenko zdradzał, że zabiega w Moskwie o rozmieszczenie na terenie Białorusi rakiet Iskander M (zasięg do 500 kilometrów). Sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg twierdzi, że już tam są. Szacowany koszt jednej brygady to 200–300 mln dolarów.

– Budżet wojskowy Białorusi nie udźwignie takich wydatków, ale nie wykluczono, że Mińsk otrzyma kolejny kredyt z Moskwy – mówi „Rzeczpospolitej" Waler Karbalewicz, czołowy białoruski politolog. Przypomina, że w przeszłości Łukaszenko wielokrotnie już się starał o najnowsze rosyjskie uzbrojenie, ale zależało mu głównie na nieodpłatnej pomocy, a to niespecjalnie kusiło Kreml. – Teraz sytuacja międzynarodowa się zmieniła. Trwa ostry konflikt pomiędzy Rosją a Zachodem, Mińsk jest jedynym sojusznikiem Moskwy. Jest więc szansa, że ten sprzęt pozostanie na Białorusi – uważa. Jak twierdzi, stała obecność militarna Rosji na Białorusi już stała się faktem. – Szojgu zdradził, że tylko w tym roku białoruska i rosyjska armia mają dwadzieścia wspólnych przedsięwzięć. Nie zdążą wyjechać, jak już muszą wracać – twierdzi.

Koncentracja rosyjskich sił na Białorusi od tygodni budzi niepokój Kijowa, Ukraina z Białorusią ma ponad 1000 kilometrów wspólnej granicy. Znany białoruski analityk wojskowy Aleksander Alesin przekonuje jednak, że rozmieszczone na południu kraju siły nie są obecnie w stanie przeprowadzić inwazji. – Pamiętajmy, że to Polesie, Dniepr, dorzecza i ponad 40 jezior. Wszędzie błota, które nawet w zimie nie zamarzają. Ofensywa byłaby możliwa wyłącznie wzdłuż dróg, a wystarczy, że Ukraińcy wysadzą jeden czołg, i cała kolumna znajdzie się pod ostrzałem. Rosyjscy generałowie nie są tak głupi. Chodzi raczej o presję psychologiczna i informacyjną, jaką Kreml wywiera na Ukrainę i Zachód, chcą zasiać strach – mówi „Rzeczpospolitej" Alesin. – W przypadku realnego konfliktu z Ukrainą Rosja raczej użyje rozmieszczonych na Białorusi rakiet i artylerii niż piechoty – twierdzi.