Dalekowschodni Okręg Federalny to największy i jednocześnie najmniej zaludniony region Rosji. Zajmuje 36 proc. powierzchni kraju, a mieszka tam jedynie nieco ponad 6 mln ludzi. Na jednego mieszkańca rosyjskiego Dalekiego Wschodu przypada aż 1 km kw. Dla porównania, w województwie mazowieckim na jednym kilometrze kwadratowym mieszka 150 osób. Ale sytuacja demograficzna w tamtej części Rosji dynamicznie się zmienia i zaczyna budzić szczególny niepokój Moskwy.
Kilka dni temu o zagrożeniach dla regionu mówił sekretarz Rady Bezpieczeństwa Rosji Nikołaj Patruszew, który przeprowadził specjalną naradę w Jakucji. Cytowany przez wpływowy rosyjski dziennik „Wiedomosti" stwierdził, że głównym zagrożeniem jest wzrost migracji, zwłaszcza tej nielegalnej.
Patruszew przytoczył statystyki, z których wynika, że tylko w pierwszej połowie bieżącego roku na rosyjski Daleki Wschód przyjechało 400 tys. legalnie zarejestrowanych imigrantów (głównie z Chin), czyli o 15 proc. więcej niż w pierwszym półroczu ubiegłego roku. Jeden z bliskich współpracowników Putina mówił o „zagrożeniu bezpieczeństwa publicznego, wzroście przestępczości i kryminalizacji gospodarki". Tymczasem liczba mieszkających tam Rosjan systematycznie maleje. W ciągu 20 lat z Dalekiego Wschodu wyjechało prawie 2 mln rdzennych mieszkańców.
Patruszew proponuje przesiedlać do dalekowschodnich regionów ludzi z innych części Rosji. Jak twierdzi, rząd powinien stymulować i wspierać takich obywateli na wszelkie sposoby.
W ubiegłym roku Moskwa uruchomiła program „Dalekowschodni hektar". Każdy Rosjanin może wystąpić o bezpłatną ziemię na Dalekim Wschodzie w celu osiedlenia się lub uprawiania rolnictwa. Po pięciu latach hektar może przejść na własność, jeżeli działka jest wykorzystywana zgodnie z celem. Chętnych nie jest jednak zbyt wielu. Państwo przeznaczyło na ten cel 140 mln ha ziemi, ale w ciągu roku przydzielono zaledwie 26 tys. ha.