– W kasie pustki, a wydatki będą duże – wzdycha jeden z polityków SLD. – Mamy 105 prezydenckich miast, jeżeli na kampanię w każdym przeznaczymy choć 100 tys. zł, a np. na Warszawę to są po prostu grosze, to już mamy 10,5 mln. A z czego sfinansujemy kampanię prezydencką?
Witold Gintowt-Dziewałtowski, który rozważa kandydowanie na prezydenta Elbląga, przyznaje, że 100 tys. zł na kampanię w jego 150-tys. mieście to bardzo mało. – Na osobistą promocję w ostatnich wyborach wydałem ok. 50 tys. zł, a kandydat na prezydenta będzie przecież promował całą listę, więc wydatki będą dużo większe – mówi.
Promocja Jerzego Szmajdzińskiego, kandydata SLD na prezydenta RP, też nie będzie tania. W 2005 r. na kampanię Włodzimierza Cimoszewicza Sojusz przeznaczył prawie 4 mln zł, a została przerwana miesiąc przed wyborami.
Subwencja z budżetu państwa, jaką SLD dostał w 2009 r., wyniosła 15 mln zł (PO dostała ok. 40 mln zł). Było to za mało na bieżące wydatki i kampanię do europarlamentu, więc Sojusz zaciągnął 4 mln zł kredytu. W tym roku subwencja będzie podobna, a do sfinansowania są dwie kampanie. Na dodatek partia musi spłacić dług z 2009 r. Powinna też coś odłożyć na przyszłoroczne wybory parlamentarne.
Skarbnik SLD Edward Kuczera nie traci optymizmu. – Od tego roku zakazane są billboardy, więc i przy skromniejszych środkach będzie można zrobić dobrą kampanię – przekonuje.