Rząd Donalda Tuska nie ma w pełni komfortowych warunków politycznych do rządzenia, ale plusy przeważają nad minusami. To kolejny wyróżnik w stosunku do poprzednich sytuacji: od początku funkcjonowania nowego gabinetu w cieniu rządzenia jest rywalizacja o zwycięstwo w wyborach prezydenckich w 2010 roku. Główni pretendenci to urzędujący prezydent oraz premier.
Politolodzy i socjologowie są podzieleni w ocenie sytuacji politycznej, jaką ma w punkcie zero gabinet Tuska. – To warunki dość przyjazne, choć jest kilka problemów – uważa Jarosław Flis. – Korzyści jest więcej niż niekorzyści – twierdzi prof. Kazimierz Kik. W tym trójgłosie wyróżnia się prof. Edmund Wnuk-Lipiński: – Ktoś, kto uważa, że sytuacja polityczna wygląda korzystnie dla rządu Tuska, może być wzięty za naiwnego. Jednak i Wnuk-Lipiński dostrzega sporo pozytywów, jakie mają na starcie Tusk i jego drużyna.
Za największy plus nowego rządu jest uważany dobór partnerów koalicyjnych. Dotychczas mniejszy partner w dwupartyjnej koalicji był w trakcie wspólnego rządzenia skazany albo na marginalizację, albo zniknięcie ze sceny politycznej. Taki był los wszystkich mniejszych koalicjantów: PSL (dwukrotnie), Unii Wolności oraz Samoobrony i LPR.
Waldemar Pawlak, wicepremier i prezes PSL, jeszcze przed zaprzysiężeniem rządu wielokrotnie powtarzał, że nie ma takiej możliwości, aby jego partia podzieliła los przystawek. – Interesy PO i PSL są kompatybilne, a nie konkurencyjne – ocenia prof. Kik. Pierwsi są dobrze odbierani w dużych miastach, wśród wyborców raczej wykształconych i młodszych, a drudzy na prowincji i na wsi, wśród trochę wykluczonych, ale mających aspiracje do lepszego życia.
– Przekaz, jaki wysyłają do opinii publicznej dzisiejsi koalicjanci, jest taki: jesteśmy zgodni i mamy do siebie zaufanie – twierdzi prof. Wnuk-Lipiński. Zastrzega jednak, że testem zgodności koalicji będą zachowania rządowych partnerów w sytuacji, gdy różne grupy społeczne, jak nauczyciele i lekarze, zaczną głośno protestować. – Mam wątpliwości, czy ta zgoda się utrzyma, dotychczas napięcia społeczne „luzowały” współpracę w większości koalicji, bo wyborczy interes partyjny był silniejszy – przypomina.