Najlepsi i najgorsi polscy eurodeputowani

Liczbą eurodeputowanych dorównujemy Hiszpanii, ale jakość naszej reprezentacji psuje zbyt wiele przypadkowych osób. Do Strasburga i Brukseli jeżdżą głównie po to, by podpisać listę i odebrać pieniądze

Publikacja: 26.07.2008 04:40

O Parlamencie Europejskim zazwyczaj robi się głośno, gdy mowa o pieniądzach i apanażach dla eurodeputowanych. W skomplikowanej procedurze podejmowania decyzji w Unii Europejskiej często ginie fakt, że to w liczącej 785 posłów izbie współdecyduje się los prawie połowy unijnego prawa. A jeśli wejdzie w życie traktat lizboński, rola PE będzie jeszcze większa. – Każdy eurodeputowany jest depozytariuszem tej części suwerenności Polski, którą traktaty unijne przekazały Parlamentowi Europejskiemu – mówi Jacek Saryusz-Wolski, eurodeputowany PO.

Polska grupa 54 eurodeputowanych ma dwie podstawowe słabości, które powodują, że nie możemy być tak skuteczni jak równie liczni Hiszpanie.

Przede wszystkim Polakom szkodzi rozdrobnienie. W PE działa siedem grup politycznych, ale przy rozdawaniu stanowisk czy przydzielaniu ważnych raportów liczą się trzy grupy: Europejska Partia Ludowa (288 eurodeputowanych), Partia Europejskich Socjalistów (217 eurodeputowanych) i Porozumienie Liberałów i Demokratów na rzecz Europy (100 eurodeputowanych). W tych trzech grupach Hiszpania ma aż96 procent swoich ludzi, Polska zaledwie 54 proc., co obejmuje posłów PO, PSL, SLD, SdPl i Partię Demokratyczną. W całym PE słabsi od nas są tylko Łotysze. – Połowa polskich mandatów po prostu się marnuje – uważa Dariusz Rosati z grupy socjalistycznej.

Posłowie z mniejszych grup przyznają, że jest im trudno. – Muszę prowadzić aktywną politykę koalicyjną. Nie ma sensu produkowanie poprawek czy rezolucji, jeśli nie mam się na kim oprzeć w dużych grupach – przyznaje Konrad Szymański z PiS, należący do Unii na rzecz Europy Narodów.

Drugim grzechem polskiej grupy jest brak skupienia się na sprawach naprawdę ważnych. – Mam wrażenie, że polscy eurodeputowani na początku, gdy decydowali o członkostwie w poszczególnych komisjach, w ogóle nie wiedzieli, jakie parlament ma kompetencje – mówi nieoficjalnie osoba zajmująca się lobbowaniem na rzecz rozwiązań korzystnych dla polskich firm. W efekcie aż dziewięciu polskich europosłów jest w prestiżowej, ale nieposiadającej żadnych uprawnień legislacyjnych Komisji Spraw Zagranicznych. Tymczasem w kluczowej dla Polski Komisji Rynku Wewnętrznego, gdzie decydowała się przyszłość dyrektywy usługowej, jest tylko dwoje Polaków. Podobnie w Komisji Ochrony Środowiska czy Komisji Przemysłu i Energii. To te gremia współdecydują o kształcie europejskiego prawa w najbardziej wrażliwych dla nas dziedzinach.

W PE liczą się także szefowie komisji parlamentarnych i ich zastępcy. Polska ma dwóch spośród 20 szefów i sześciu spośród 51 zastępców. Niezwykle ważną, choć niewidoczną i funkcję sprawują też koordynatorzy. Polska nie ma jednak żadnego koordynatora w żadnej z trzech największych grup politycznych. Nie ma też Polaków we władzach tych trzech największych frakcji.

O aktywności i skuteczności posła świadczy m.in. liczba i jakość pisanych przez niego raportów. Zarówno takich, które stanowią wkład legislacyjny Parlamentu i decydują o rozdziale unijnych pieniędzy, jak raport o 7. Programie Ramowym w zakresie badań i rozwoju technologicznego Jerzego Buzka. Ale też tych, które stanowią ważny głos w debacie politycznej, jak raport Marcina Libickiego o gazociągu północnym.

W rankingu sporządzonym przez dziennikarzy można wyróżnić trzy grupy naszych najgorszych eurodeputowanych. Pierwsza to znani, którzy zawiedli. Wśród nich wymienić można Pawła Piskorskiego (d. PO) oraz Krzysztofa Hołowczyca (PO). Pierwszemu wmówiono, że PE jest dla niego przechowalnią, i potraktował tę zapowiedź poważnie, nie dając znaku aktywności. A słynny kierowca rajdowy, który rok temu objął mandat po rezygnacji Barbary Kudryckiej, chyba lepiej czuje się na bezdrożach Afryki niż w parlamentarnym fotelu.

Druga grupa to ci, którzy zaistnieli, lecz przynieśli wstyd. To m.in. Maciej Giertych z LPR, który w PE promował własne poglądy, np. że Żydzi w Europie sami tworzyli sobie getta. Zapamiętany zostanie też Bogdan Golik z Samoobrony oskarżony o gwałt na prostytutce.

Na 54 polskich eurodeputowanych aż 15 nie ma oceny, bo przynajmniej połowa pytanych dziennikarzy nie zna ich działalności. To Zbigniew Chmielewski (PO), Marek Czarnecki (d. Samoobrona), Hanna Fołtyn-Kubicka (PiS), Stanisław Jałowiecki (PO), Mieczysław Janowski (PiS), Urszula Krupa (d. LPR), Wiesław Kuc (Samoobrona), Jan Masiel (Samoobrona), Mirosław Piotrowski (d. LPR), Bogusław Rogalski (d. LPR), Leopold Rutowicz (Samoobrona), Ewa Tomaszewska (PiS), Bernard Wojciechowski (d. LPR), Zbigniew Zalewski (PO) i Andrzej Zapałowski (d. LPR).

Do tej pory w ocenie polskich europosłów stosowano różne kryteria. Czasem zupełnie subiektywne. Była ona np. efektem rozmów z ekspertami, ale o kolejności decydował autor publikacji. Sięgano po normy obiektywne, jak liczba wystąpień, rezolucji czy raportów. Ale są one tylko pozornie miarodajne. Bo np. dużo wystąpień mają wiceprzewodniczący PE, gdy zamykają i otwierają obrady.

Nieco lepszą miarą są raporty. Według ich liczby na pierwszym miejscu byłby Jacek Saryusz-Wolski, na drugim – Lidia Geringer de Oedenberg. Ale większość to krótkie teksty, które podpisują jako – odpowiednio – szef Komisji Spraw Zagranicznych i wiceprzewodnicząca Komisji Kultury.

W rankingu „Rz“ oceny wystawiali dziennikarze specjaliści, którzy wiedzą, że nie każde wystąpienie, nie każdy wysłany komunikat prasowy, nie każda wypowiedź jest odzwierciedleniem sensownej inicjatywy. Widzą nie tylko statystykę raportów, ale umieją ocenić ich wagę polityczną lub legislacyjną. Są świadkami dyskusji, w których widać, czy poseł jest w stanie przekonać innych. W rankingu nie uwzględniliśmy prof. Bronisława Geremka. Nie wszyscy eksperci zdążyli ocenić jego pracę przed wypadkiem, w którym zginął.

a.sł.

1. Jerzy Buzek (PO) 9,4 pkt

Ekspert od badań naukowych i przemysłu, obrońca wolnego oprogramowania, promotor czystych technologii węglowych. Pracowity, kompetentny i bezkonfliktowy. Powszechnie znany i szanowany przez wszystkie grupy polityczne.

2. Jacek Saryusz-Wolski (PO) 9,3 pkt

Szef największej polskiej delegacji PO i najbardziej prestiżowej Komisji Spraw Zagranicznych. Bezspornie najlepszy znawca spraw unijnych wśród polskich polityków. Krytycy zarzucają mu bezwzględność, sympatycy wskazują, że twardo i skutecznie walczy o polskie interesy.

3. Marcin Libicki (PiS) 8,6 pkt

Nieoczekiwanie i wbrew parlamentarnej arytmetyce przeforsował w PE raport krytykujący gazociąg północny. Pomógł upór, ale przede wszystkim zdolność do współpracy ponad partyjnymi barykadami. Ogromna klasa i wysoka kultura osobista.

4. Jan Olbrycht (PO) 8,3 pkt

Specjalista od unijnych funduszy pomocowych. Dba o korzystne przepisy jako wiceszef Komisji Rozwoju Regionalnego.

5. Dariusz Rosati (SdPl) 8,2 pkt

Jedyny gospodarczy liberał wśród europejskich socjalistów. Niestrudzenie walczy o sprawiedliwe kryteria wejścia do strefy euro.

6. Janusz Lewandowski (PO) 8,1 pkt

Polski ekspert od unijnych pieniędzy. Pilnuje korzystnego ich podziału najpierw jako szef, a teraz wiceszef Komisji Budżetowej.

7. Konrad Szymański (PiS) 7,4 pkt

Obrońca konserwatywnych wartości w sporach z lewicą. Dyżurny polemista dla zachodnioeuropejskich feministek.

8. Bogusław Sonik (PO) 7,2 pkt

Umiejętnie godzi walkę o pamięć historyczną z zabiegami o ochronę polskiej wódki. Zadbał o określenie „niemiecki” w rezolucji o obozie w Auschwitz.

9. Genowefa Grabowska (SdPl) 7,1 pkt

Kompetentna prawniczka, świetnie zorientowana w meandrach parlamentarnych procedur. Walczyła o więcej eurodeputowanych dla Polski.

10. Wojciech Roszkowski (PiS) 6,8 pkt

Systematycznie i mozolnie przybliża Zachodowi meandry historii Europy Wschodniej. Przekonuje, że komunizm był zbrodniczy.

Punkty w skali od 1 do 10 przyznawali: Michał Adamczyk (TVP), Dominika Čosič („Wprost”), Inga Czerny (PAP), Marcin Grajewski (Reuters), Andrzej Kocjan (Radio Zet), Michał Kot (PAP), Beata Płomecka (Polskie Radio), Inga Rosińska (TVN 24), Anna Słojewska („Rzeczpospolita”), Joanna Sopińska (Europolitics) i Katarzyna Szymańska (RMF FM).

a.sł.

Parlament Europejski bywa trampoliną do dalszej kariery politycznej. W Strasburgu wybili się tacy skandynawscy politycy, jak szwedzka minister spraw europejskich Cecilia Malmström czy fiński szef dyplomacji Alexander Stubb.

W PE byli też obecny szef francuskiej dyplomacji Bernard Kouchner i minister ds. europejskich Jean-Pierre Jouyet. Prosto ze Strasburga do pałacu prezydenckiego w Tallinie przeniósł się Toomas Hendrik Ilves.

W Polsce kariera w PE pomogła ministrom: obrony narodowej Bogdanowi Klichowi i szkolnictwa wyższego Barbarze Kudryckiej. Ale europarlament bywa też zesłaniem dla polityków, którzy nie odnajdują się w krajowych rozgrywkach. To przypadek Wielkiej Brytanii i Niemiec.

Według sondażu cytowanego przez tygodnik „The Economist” 88 proc. Brytyjczyków nie jest w stanie wymienić nazwiska żadnego ze swoich 78 europosłów. I to mimo że w ostatnich miesiącach przez brytyjską prasę przetoczyła się fala artykułów o nadużyciach finansowych eurodeputowanych tego kraju. Chodzi głównie o zatrudnianie członków rodziny jako asystentów czy płacenie za fikcyjne ekspertyzy. Niedawno głośnym echem w Niemczech i Polsce odbił się materiał niemieckiej telewizji RTL o europosłach, którzy biorą diety za piątek, mimo że w tym dniu nie pracują i już o siódmej rano jadą na lotnisko.

Taka dieta jest zgodna z przepisami, ale – zdaniem niemieckiej telewizji – nieetyczna. Niektórzy eurodeputowani chyba też mieli wątpliwości, bo gdy widzieli kamerę, uciekali do windy, rezygnując z prawie 300 euro diety za feralny piątek. Wśród sfilmowanych był m.in. Tadeusz Zwiefka z PO.

a.sł.

W Parlamencie Europejskim zasiada 785 eurodeputowanych. Najwięcej – 99 – z Niemiec, najmniej – 5 – z Malty. Tydzień w miesiącu eurodeputowany powinien spędzać na sesji plenarnej w Strasburgu, dwa tygodnie na posiedzeniach komisji, delegacji ds. kontaktów z innymi krajami i grup politycznych w Brukseli, a tydzień w swoim okręgu na spotkaniach z wyborcami.

Za swój wysiłek dostaje miesięczne wynagrodzenie równe pensji posła do parlamentu krajowego. Dlatego najwięcej zarabiają Włosi – prawie 13 tys. euro, a najmniej eurodeputowani z państw bałtyckich – ok. 700 euro. Pensja Polaka to ok. 10 tys. zł. Dodatkowo eurodeputowany dostaje dzienne diety po 287 euro za pobyt w Strasburgu lub Brukseli (na pokrycie kosztów mieszkania i wyżywienia) oraz zwrot kosztów podróży z kraju do Brukseli i Strasburga i z powrotem. Nie musi przedstawiać biletów, otrzymuje stałą stawkę równą cenie najbardziej elastycznej taryfy w klasie ekonomicznej. Oprócz tego przysługuje mu 16 tys. 914 euro miesięcznie na asystentów i 4 tys. 52 euro na utrzymanie biura.

Zasady wynagradzania zmienią się za rok, od nowej kadencji PE. Zostaną wyrównane pensje posłów (do ok. 7 tys. euro), a koszty podróży będą liczone na podstawie faktycznie zapłaconej ceny biletu czy paliwa.

a.sł.

O Parlamencie Europejskim zazwyczaj robi się głośno, gdy mowa o pieniądzach i apanażach dla eurodeputowanych. W skomplikowanej procedurze podejmowania decyzji w Unii Europejskiej często ginie fakt, że to w liczącej 785 posłów izbie współdecyduje się los prawie połowy unijnego prawa. A jeśli wejdzie w życie traktat lizboński, rola PE będzie jeszcze większa. – Każdy eurodeputowany jest depozytariuszem tej części suwerenności Polski, którą traktaty unijne przekazały Parlamentowi Europejskiemu – mówi Jacek Saryusz-Wolski, eurodeputowany PO.

Pozostało 95% artykułu
Czym jeździć
Technologia, której nie zobaczysz. Ale możesz ją poczuć
Tu i Teraz
Skoda Kodiaq - nowy wymiar przestrzeni
Polityka
Marsz Niepodległości 2024. Ratusz nie zgadza się na 16-dniowe zgromadzenie
Polityka
Widowisko historyczne, to nie park rozrywki. Ministerstwo nie chce Parku Dzieje
Polityka
Jacek Nizinkiewicz: Żona Zbigniewa Ziobry próbowała zablokować publikację wywiadu
Polityka
Donald Tusk odpowiada UE: Z nikim nie będzie negocjacji