O Parlamencie Europejskim zazwyczaj robi się głośno, gdy mowa o pieniądzach i apanażach dla eurodeputowanych. W skomplikowanej procedurze podejmowania decyzji w Unii Europejskiej często ginie fakt, że to w liczącej 785 posłów izbie współdecyduje się los prawie połowy unijnego prawa. A jeśli wejdzie w życie traktat lizboński, rola PE będzie jeszcze większa. – Każdy eurodeputowany jest depozytariuszem tej części suwerenności Polski, którą traktaty unijne przekazały Parlamentowi Europejskiemu – mówi Jacek Saryusz-Wolski, eurodeputowany PO.
Polska grupa 54 eurodeputowanych ma dwie podstawowe słabości, które powodują, że nie możemy być tak skuteczni jak równie liczni Hiszpanie.
Przede wszystkim Polakom szkodzi rozdrobnienie. W PE działa siedem grup politycznych, ale przy rozdawaniu stanowisk czy przydzielaniu ważnych raportów liczą się trzy grupy: Europejska Partia Ludowa (288 eurodeputowanych), Partia Europejskich Socjalistów (217 eurodeputowanych) i Porozumienie Liberałów i Demokratów na rzecz Europy (100 eurodeputowanych). W tych trzech grupach Hiszpania ma aż96 procent swoich ludzi, Polska zaledwie 54 proc., co obejmuje posłów PO, PSL, SLD, SdPl i Partię Demokratyczną. W całym PE słabsi od nas są tylko Łotysze. – Połowa polskich mandatów po prostu się marnuje – uważa Dariusz Rosati z grupy socjalistycznej.
Posłowie z mniejszych grup przyznają, że jest im trudno. – Muszę prowadzić aktywną politykę koalicyjną. Nie ma sensu produkowanie poprawek czy rezolucji, jeśli nie mam się na kim oprzeć w dużych grupach – przyznaje Konrad Szymański z PiS, należący do Unii na rzecz Europy Narodów.
Drugim grzechem polskiej grupy jest brak skupienia się na sprawach naprawdę ważnych. – Mam wrażenie, że polscy eurodeputowani na początku, gdy decydowali o członkostwie w poszczególnych komisjach, w ogóle nie wiedzieli, jakie parlament ma kompetencje – mówi nieoficjalnie osoba zajmująca się lobbowaniem na rzecz rozwiązań korzystnych dla polskich firm. W efekcie aż dziewięciu polskich europosłów jest w prestiżowej, ale nieposiadającej żadnych uprawnień legislacyjnych Komisji Spraw Zagranicznych. Tymczasem w kluczowej dla Polski Komisji Rynku Wewnętrznego, gdzie decydowała się przyszłość dyrektywy usługowej, jest tylko dwoje Polaków. Podobnie w Komisji Ochrony Środowiska czy Komisji Przemysłu i Energii. To te gremia współdecydują o kształcie europejskiego prawa w najbardziej wrażliwych dla nas dziedzinach.