Donald Tusk właśnie wypowiedział kolejną wojnę. Po ciężkich bojach z hazardem, pedofilią, dopalaczami, kibolami, koncernami farmaceutycznymi teraz postanowił zmierzyć się z nepotyzmem. Czy wszyscy krewni i znajomi polityków mogą spać spokojnie? Wiele wskazuje na to, że tak, bo dotychczasowe spektakularne wojny premiera kończyły się najczęściej albo głuchą ciszą, albo powstaniem ustaw pisanych na kolanie.
Donald Zapominalski
- Premier ogłasza kolejne wojny tylko po to, by zyskać chwilowy rozgłos, odwrócić uwagę od chwilowych problemów czy krytyki w mediach - mówi „Rz" dr Wojciech Jabłoński, ekspert od marketingu politycznego z Uniwersytetu Warszawskiego. - Jednak kiedy tylko uda mu się zrealizować ten podstawowy cel propagandowy, szybko o tych sprawach zapomina. Biorąc pod uwagę, ile już było takich sytuacji, można by mu nawet nadać przydomek Donald Zapominalski.
Premier nie tylko szybko traci zapał do prowadzenia swoich batalii. Ale także z dnia na dzień zmienia zdanie. Swoją niekonsekwencję Donald Tusk pokazał także po wybuchu afery taśmowej w PSL. Tuż po tym, kiedy Marek Sawicki zapowiedział swoją dymisję z funkcji ministra rolnictwa, Tusk na konferencji prasowej jawił się jako groźny szeryf, który obiecywał samodzielnie rozprawić się ze zjawiskiem nepotyzmu.
- Najwyższy czas ustalić radykalne sposoby postępowania, tak aby praca agencji nie budziła wątpliwości - grzmiał. Zapowiedział też, że nie należy się spodziewać decyzji w sprawie ministra rolnictwa, dopóki nie zostaną wypracowane czytelne reguły postępowania w sprawie uzdrowienia sektora, jakim są agencje i spółki Skarbu Państwa. Do tego czasu sam miał pełnić funkcję ministra rolnictwa. Jednak już tydzień po tej deklaracji ogłosił, że się zgadza, by nowym ministrem został kandydat PSL Stanisław Kalemba. Równie szybko zweryfikowane zostały inne deklaracje premiera. Na wspólnej konferencji z Waldemarem Pawlakiem Tusk ogłosił, że syn nowego ministra rolnictwa Daniel Kalemba zrezygnuje z pracy w Agencji Rynku Rolnego, aby nie było żadnych oskarżeń o nepotyzm.
Jednak się okazało, że młody Kalemba nigdzie się nie wybiera. Stwierdził, że jest świetnym fachowcem i nadal chce pracować w ARR. Błyskawicznie wsparli go politycy PSL, przypominając przy każdej okazji, że syn premiera także pracuje w Przedsiębiorstwie Państwowym Polskie Porty Lotnicze. Po tych deklaracjach premier nabrał wody w usta i do sprawy więcej nie wracał.