Wielokrotnie obserwowałem wybory w różnych miejscach na świecie, gdzie są wątpliwości co do systemu, czy jest on wystarczająco demokratyczny. Pamiętam wybory w Jordanii, wiele razy obserwowałem wybory na Ukrainie, Białorusi, w Gruzji. Kierowałem misjami obserwacyjnymi i pisałem potem wnioski. I powiem jedno, gdyby wszędzie tam zdarzyły sygnały jak teraz w Warszawie, że nie ma informacji gdzie można głosować, to nie zostałoby uznane za fałszerstwo wyborcze, ale za poważne naruszenie wpływające na wynik wyborów. To jest czerwona linia, którą przekroczyliśmy w tym referendum. I nawet nie dlatego, że widać wyraźnie, że administracja była opieszała w informowaniu lub przerzucała ten obowiązek na jakieś inne, niezidentyfikowane osoby czy urzędy.
A najgorsze jest to, że to przekroczenie tej czerwonej linii spotkało z kompletnym brakiem reakcji poważnych polityków czy komentatorów. Ludzie w Polsce uważają, że demokracja jest to coś świętego, dane nam raz na zawsze.
Kiedy władza używa administracji do swoich celów to mamy problem. A w Warszawie nawet podwójny. Pierwszy jest taki, że część wyborców nie dostanie informacji, ale drugi jest znacznie gorszy : to sygnał dla samej administracji, że władza nie chce, aby brała ona udział w tym referendum. A w skali Warszawy dotyczy to 80-100 tys. osób, które w różny sposób podlegają ratuszowi. Uważam, że ta sprawa powinna być bardzo dokładnie przeanalizowana na szczeblu krajowym ponieważ, to jest najgorsza spuścizna tego referendum.
Choć są problemy z demokracją to wszyscy się uśmiechają. Nikt nie mówi, że nie działa serwer na którym są informacje o tym gdzie można głosować, że nie zostały rozwieszone obwieszczenia. Wszyscy uważają, że to jest dobry żart. Myślę, że ci wszyscy, którzy teraz się uśmiechają z tego pod nosem to jeszcze nie raz zapłaczą nad polską demokracją gdy będzie chodziło o inne osoby, o inne sprawy. Dlatego, uważam, że tego nie wolno przepuszczać.
Jak Pan ocenia sytuację, że na osoby, które chciały dopisać się do rejestrów wyborczych nasyłano straż miejską?
Gdyby te wybory były obserwowane przez niezależną misję OBWE jestem przekonany, że na pewno zwrócono by uwagę na trzy elementy. Po pierwsze na kłopoty z dopisywaniem się do spisów wyborców, po drugie na brak informacji o miejscach głosowania. A trzeci bardzo poważny element, na co nikt do tej pory nie zwrócił uwagi jest taki, że w takiej atmosferze jaka jest duża część administracji obawia się iść na referendum, bo skoro upolityczniono sam fakt uczestnictwa. Więc każdy może sprawdzić czy ktoś pracujący w żłobku lub przedszkolu miejskim był na referendum czy nie.