Anna Słojewska ?z Brukseli
Otoczenie premiera zapowiada jednak, że będzie stał na czele polskiego rządu do ostatniej chwili, czyli do 30 listopada 2014 roku. To niedziela, formalnie premier wtedy nie pracuje. Ma więc czas, żeby się spakować i polecieć do Brukseli, gdzie od poniedziałku, 1 grudnia, będzie przewodniczącym Rady Europejskiej. To zaskakujący plan, który ma tylko jedno wytłumaczenie: utrzymanie do końca pełni władzy w PO. Ale z punktu widzenia skuteczności Tuska w jego obecnej i nowej funkcji ma wyłącznie wady.
Trochę umiaru
To prawda, że obecny przewodniczący Herman Van Rompuy do dymisji ze stanowiska premiera Belgii podał się dopiero 25 listopada, czyli na pięć dni przed objęciem nowej funkcji. Ale wtedy wyboru dokonano w ostatniej możliwej chwili, bo dopiero 19 listopada. Dziś sytuacja wygląda zupełnie inaczej. I choć nie ma zapisów traktatowych mówiących o tym, co się dzieje w okresie przejściowym, to zdrowy rozsądek nakazywałby trochę umiaru.
Poważnym wyzwaniem będzie skuteczna obrona polskich interesów na unijnej scenie. Od 1 grudnia Tusk będzie prezydentem UE i jego zadaniem będzie szukanie kompromisu pomiędzy przywódcami 28 państw UE. Oczywiście wnosi swoje doświadczenie i polską wrażliwość, ale nikt nie oczekuje od niego, że będzie forsował polskie interesy. Do 30 listopada jest to jednak jego obowiązkiem.
Czy ktoś rozsądny wyobraża sobie na przykład, że Tusk jedzie jako premier na szczyt UE w październiku i debatuje o nowych celach klimatycznych UE do 2030 roku? Są one przecież w agendzie tego spotkania.