– To realne pieniądze dla naszego kraju i możliwość zdobycia konkurencyjnej pozycji w Europie – cieszył się w grudniu ubiegłego roku prof. Marek Banaszkiewicz, dyrektor Centrum Badań Kosmicznych PAN. Do prac w Sejmie trafił wtedy projekt ustawy o powołaniu Polskiej Agencji Kosmicznej POLSA, rodzimego odpowiednika NASA.
Dziś nastroje wśród uczonych są inne. Kilka dni temu zorganizowali konferencję, podczas której zaatakowali PO z powodu senackich poprawek do ustawy. Sytuacja jest na tyle poważna, że pismo do nowego marszałka Sejmu Radosława Sikorskiego chce wysłać prof. Michał Kleiber, prezes Polskiej Akademii Nauk.
Dlaczego potrzebujemy agencji kosmicznej? Bo Polska jest jednym z niewielu liczących się państw, które jej nie mają. Nie ułatwia to pracy firmom zajmującym się m.in. nawigacją i łącznością, a także udziału naukowców międzynarodowych projektach.
– Powstanie agencji mogłoby się też opłacić finansowo – mówi prof. Kleiber. Polska od 2012 r. jest członkiem Europejskiej Agencji Kosmicznej, płacąc składkę 30 mln euro rocznie. Dzięki agencji jej część mogłaby wrócić do polskich instytucji. Dlatego gdy propozycję powołania agencji zgłosiło PSL, na wspólne prace nad projektem zdecydowała się Parlamentarna Grupa ds. Przestrzeni Kosmicznej. Ponadpartyjna zgoda panowała też w lipcu, gdy niemal jednogłośnie ustawę przyjął Sejm.
Problemy się zaczęły, gdy poprawić projekt postanowił Senat. Zdecydował się m.in. przenieść siedzibę z Warszawy do Gdańska i ograniczyć rolę rady agencji, która ma składać się m.in. z przedstawicieli administracji rządowej, nauki i przemysłu. Senatorowie chcą, by wyłącznie od premiera, a nie rady, zależała obsada fotela prezesa agencji.