Nowy skład Rady Najwyższej Ukraińcy wybiorą 26 października. Najwięcej mandatów najprawdopodobniej zdobędą ugrupowania, które jeszcze kilkanaście miesięcy temu miały marginalne znaczenie, w tym faworyt do zwycięstwa – Blok Petra Poroszenki. – Na Ukrainie często porównuje się te wybory do naszych z 1989 roku – mówi „Rz" Miron Sycz, poseł PO i działacz Związku Ukraińców w Polsce.
To on w dużej mierze odpowiada za przygotowanie misji obserwacyjnej, którą za wschodnią granicę wysyła Sejm. Już jej ustanowienie świadczy o tym, jaką wagę do wyborów przykładają polskie władze, bo dotąd parlament oficjalne misje wysyłał tylko trzykrotnie. Raz posłowie obserwowali wybory na Ukrainie, a dwukrotnie w Gruzji. Tegoroczna misja jest wyjątkowo liczna. Na Ukrainę jedzie 31 posłów i ośmiu senatorów. Z tego powodu przesunięto nawet obrady Sejmu, które miały pierwotnie trwać od środy do piątku, a zaczną się dzień wcześniej.
Misja wyrusza w piątek, by politycy mogli się spotkać ze sztabami wyborczymi poszczególnych ugrupowań, przedstawicielami Centralnej Komisji Wyborczej i największych Kościołów Ukrainy.
– W dniu wyborów będziemy w miastach, w których znajdują się polskie konsulaty generalne: Kijowie, Łucku, Winnicy, Lwowie i Odessie. Stamtąd będziemy robić wypady do miejscowości odległych o 200–300 kilometrów – mówi Miron Sycz. – Żałuję, że nie będziemy we wschodniej części kraju, ale jest to niemożliwe ze względów bezpieczeństwa – dodaje.
Bogaty program nie byłby możliwy bez zaangażowania pieniędzy publicznych. Kancelaria Sejmu opłaci posłom m.in. przelot, hotel, koszty kierowcy, tłumacza i ubezpieczenie. Koszty przekroczą kwotę 100 tys. złotych, a – jak tłumaczy Miron Sycz – chcąc je zmniejszyć, ograniczono liczebność delegacji. Pozostali politycy wyjadą z ramienia organizacji, które też będą obserwować wybory.