Prozachodnia partia, którą zakładał i przez lata kierował, Zjednoczony Ruch Narodowy (ZRN), podważa nieoficjalne rezultaty podawane przez centralną komisję. Może nawet zbojkotuje nowy parlament. Międzynarodowi obserwatorzy, w tym z OBWE, uznali jednak, że sobotnie wybory były „w zasadzie" uczciwe.
Według wstępnych rezultatów rządzące Gruzińskie Marzenie (czasem, przesadnie, uznawane za prorosyjskie) zdobyło aż 49,6 proc. głosów, a ZRN tylko 26,6 proc. Nie było jasne, czy jakiejś innej partii udało się przekroczyć 5-procentowy próg, najbliżej był Sojusz Patriotów, uważany za jawnie prorosyjski.
O dokładnym podziale mandatów dowiemy się po drugiej turze wyborów, ze 150 posłów 73 jest bowiem wybieranych w JOW, a w większości z nich nikt nie uzyskał w sobotę większości.
– Nie wiadomo, jak ostatecznie będzie wyglądał parlament. Ale wynik opozycyjnego ZRN i tak jest sukcesem, biorąc pod uwagę, w jakich warunkach przyszło mu walczyć. Przecież ta partia, odkąd przegrała wybory w 2012 roku, była poddawana ciężkim represjom, nękana przez prokuratorów, wielu liderów nie było w stanie jej przewodzić, bo część jest w więzieniu, a część musiała uciec za granicę – mówi „Rzeczpospolitej" Eka Tkeszelaszwili, szefowa think tanku Gruziński Instytut Studiów Strategicznych, która w czasach Saakaszwilego zajmowała różne stanowiska ministerialne, w tym szefowej MSZ.
Sam Micheil Saakaszwili, obecnie gubernator Odessy na Ukrainie, w przeddzień wyborów wyraził nieoczekiwanie gotowość powrotu do Gruzji. Przy takich wynikach zapewne nie wróci, bo zostałby aresztowany (ma zarzuty nadużywania władzy). Walkę w okręgu jednomandatowym przegrała na dodatek jego żona Sandra Roelofs, która startowała pod hasłem „ratowania ojczyzny".