Zdecydowanie mniejszy przychód (i podatek) wychodzi pracownikowi. Jeśli jeździ prywatnie firmowym samochodem, pracodawca powinien naliczać mu co miesiąc przychód zryczałtowany w wysokości uzależnionej od pojemności silnika pojazdu (do 1600 cm3 jest to 250 zł, powyżej – 400 zł). Jeśli jest w drugim progu skali i ma większy samochód, miesięczny podatek wyniesie 128 zł.
– Wychodzi niesprawiedliwie, bo przecież pracownik i menedżer mogą mieć takie same auta, a ten drugi zapłaci dużo większy podatek. To też kłopot dla księgowych, bo muszą stosować różne zasady rozliczania pracowników i osób korzystających z innych form zatrudnienia – podkreśla Marek Gadacz, doradca podatkowy, partner w Crido. Dodaje, że stanowisko fiskusa jest zbyt restrykcyjne, zwłaszcza wtedy, gdy menedżer, członek zarządu, zleceniobiorca czy wykonujący umowę o dzieło tylko w niewielkim stopniu wykorzystuje samochód do celów prywatnych.
Interpretacja o benzynie
A co z paliwem? O jego rozliczaniu przy korzystaniu ze służbowych samochodów przez pracowników mówi wydana we wrześniu br. interpretacja ogólna ministra finansów. Przypomnijmy, iż od początku obowiązywania przepisów o ryczałcie dla pracowników, czyli od 2015 r., skarbówka twierdziła, że oprócz 250 lub 400 zł trzeba też doliczać do ich przychodu wartość zużytej prywatnie (i sfinansowanej ze środków pracodawcy) benzyny. Fiskus ustąpił dopiero teraz, po wielu przegranych w sądach. Z interpretacji ogólnej wynika, że ryczałt obejmuje też paliwo, firmy nie muszą więc naliczać pracownikom dodatkowego przychodu.
Czy dotyczy to też menedżerów, członków zarządu czy zleceniobiorców, których przepisy o ryczałcie nie obejmują?
– Wydaje się, że przychód z udostępnienia auta powinien, rozumując analogicznie jak w interpretacji ogólnej, obejmować też paliwo – twierdzi Artur Kowalski. Jednak zdaniem Marka Gadacza fiskus będzie w tej sprawie konsekwentny: skoro osoby zatrudnione na innej podstawie niż umowa o pracę mają swoje zasady rozliczenia, to każe im opodatkować paliwo odrębnie.
Co z elektrykami
Dylematy mają też firmy, które korzystają z aut elektrycznych. Początkowo fiskus twierdził, że nie dotyczą ich przepisy o ryczałcie, bo nie mają pojemności silnika. Firmy powinny więc naliczać pracownikom przychód na podstawie cen z wypożyczalni (a samochody elektryczne są jeszcze droższe niż zwykłe). Potem jednak skarbówka ustąpiła i przyznała, że można stosować przepisy o tradycyjnych autach. Należy przyjąć, że pojemność silnika samochodu elektrycznego wynosi zero. Przychód pracownika wyniesie więc 250 zł miesięcznie (pisaliśmy o tym w „Rzeczpospolitej" z 5 marca br.).