Zeznania Jana L., 26-letniego tokarza z Krzyża Wielkopolskiego, który mieszkał w prowadzonym przez Waldemara schronisku, wstrząsają salą sądową. L. karmił koty i sprzątał kuwety. Na salę trafił wprost z Wronek, gdzie odsiadywał wyrok za zdemolowanie dyskoteki. „Jeśli chodzi o sprawę Andrzeja Krzepkowskiego, to Robert M. nie zamordował go. Wiem, kto zamordował, bo byłem obecny przy zamordowaniu. Mogę tu dodać, że w grę wchodzi niejedno morderstwo“.
Przez trzy godziny L. opowiada swoją wersję wydarzeń. O morderstwie Krzepkowskiego. „Byłem wysłany, żeby zabić, ale nie miałem takiego zamiaru“. Miał go wysłać Waldemar G. Oficjalnym pretekstem, pod którym poszedł do Krzepkowskiego, było nastawienie licznika elektrycznego. Nie umiał jednak tego zrobić. Gdy Krzepkowski zobaczył, że mu nie wychodzi, zaproponował, żeby się napili, i wyciągnął wódkę. Po pewnym czasie zadzwonił Waldemar, by się upewnić, czy Jan załatwił już sprawę. Kiedy usłyszał, że telefon odebrał Krzepkowski, poprosił Jana: „Nic nie rób, zaraz przyjadę“. Dołączył do biesiady około 20. Dźgnął Krzepkowskiego w szyję, gdy ten siadał na swoim miejscu po powrocie z łazienki. Miał zatrzeć ślady. Butelki i kieliszki zwinął w leżący na stole obrus, razem z L. wrzucili je potem do rzeki. Wracając, pojechali do sklepu nocnego, żeby Jan się napił, bo – jak opowiada – „trochę mną trzęsło“.
O pierwszym zabójstwie, które miało miejsce w 1994 r., Jan L. mówił: „To był przypadek“. Na przełomie sierpnia i września pili w schronisku z Henrykiem A., tym samym, który podarował dom Waldemarowi G. Potem maluchem Waldemara G. pojechali nad Jeziorko Czerniakowskie. Nadal pili. Około 21 L. udał się w krzaki. Wtedy usłyszał, że coś pluszcze. Pomyślał, że koledzy się kąpią, ale gdy wrócił, zobaczył Henryka A. w wodzie. Waldemar trzymał go za kołnierz marynarki, Henryk J. za nogi. Sekcja wykazała, że A. miał niewydolność krążenia. Waldemar wyprawił mu potem pogrzeb. „Za domem zakopał buty“– zeznawał Jan L.
Sąd zapytał L., dlaczego nie opowiadał całej historii policji i prokuraturze. Ten zapewniał, że kontaktował się i z policją, i prokuraturą, składał nawet zeznania prokuratorowi, który przyjechał do niego do więzienia. „Wtedy w to, co powiedziałem, nie uwierzono mi. Nie znaleziono narzędzia zbrodni“. L. twierdził, że prokurator nie był zainteresowany jego zeznaniem, bo znalazł już podejrzanego. Twierdził, że zarówno listy z pogróżkami, jak i dowody w sprawie ma jego przyjaciółka Dorota P. Ona jednak przed sądem zeznała, że Jan konfabuluje. Przeciw Janowi L. zeznał także jego ojciec ściągnięty na rozprawę przez Waldemara G.
Jak to się stało, że o tak sensacyjnych zeznaniach śledczy nie powiadomili sądu? W przesłanym wyjaśnieniu prokurator napisał, że za złożenie zeznań Jan L. zażądał przepustki i statusu świadka koronnego, na co śledczy nie mogli się zgodzić. „Może istotnie niezręcznością było niepowiadomienie o tej sprawie sądu“ – przyznał ówczesny zastępca prokuratora okręgowego w Warszawie Zbigniew Goszczyński. Dodał także, że prokuratura nie potwierdziła prawdziwości zeznań L. Sąd jednak tych wyjaśnień nie przyjął. „Zastanawiające jest też, dlaczego z przeprowadzonych czynności nie sporządzono protokołów lub choćby notatek sądowych“ – napisała w uzasadnieniu sędzia Barbara Sierpińska.Iwona Krzepkowska-Bułat przyznaje, że w zeznaniach Jana L. nie zgadzają się trzy rzeczy. Gdy weszła do mieszkania Krzepkowskiego, radio było włączone, Jan zeznał, że nie grało.