Nie mówiąc o ostracyzmie, z jakim osobnik reprezentujący postawę w skrócie zwaną chamstwem spotykał się w kręgach pretendujących do miana świata kultury. Dziś panuje buraczany terror. Ludzie boją się publicznie wyrażać sprzeciw. Udają, że nie widzą, nie słyszą. Zaczynają wierzyć, że manifestacyjny brak ogłady stanowi współczesny kanon zachowań.
Kto systematycznie odwiedza muzea, filharmonie, teatry, opery, biblioteki, należy do duchowej elity. Ale kultura to nie tylko dobra duchowe i materialne gromadzone pokoleniami. To także forma, w jakiej przeżywamy każdy dzień. Sposób, w jaki zwracamy się do bliskich i do nieznajomych. Stosunek do samego siebie, umiejętność funkcjonowania w społeczności. Kultura bycia wydaje mi się ważniejsza od obycia w twórczych dziedzinach, uczestnictwa w wydarzeniach. Najgłębsza, dostępna wszystkim kultura społeczna sprowadza się do zasady: „Nie rób drugiemu, co tobie niemiłe”. Nie ma wprawdzie takiego przykazania, ale ta reguła współbycia z bliźnimi jest najważniejszym przesłaniem dekalogu.
Kultura bycia wcale nie ogranicza wolności jednostki, ułatwia natomiast i uprzyjemnia życie w grupie. Wyklucza zdziczenie, tłumi egotyzm, potęguje wrażliwość na innych. Nie każdemu za młodu dany był pozytywny trening osobowości.
Od czego jednak obserwacja? Wystarczy analizować reakcje innych ludzi i eliminować to, co drażni, wywołuje odruchy niechęci. Jak to górnolotnie się określa, pracować nad sobą. Na tym właśnie polega dojrzałość – na umiejętności kojarzenia i wyciągania wniosków, korygowaniu siebie.
Śmieszą mnie coraz modniejsze reedycje podręczników savoire-vivre’u. Kto nie zdobył kindersztuby w domu, w dorosłym życiu już jej nie nabędzie. Komu w młodości obce były dobre maniery, z czasem się nie przyuczy. Kto od dziecka nie był z etykietą za pan brat, zawsze będzie popełniał gafy. Oczywiście opanuje „wytworne” zachowanie, ale na zewnątrz. W sytuacjach prywatnych słoma wyjdzie mu z butów. Albo z papuci.