Trafił mu się przypadek opisany przez Choromańskiego w powieści „Zazdrość i medycyna”, z której właśnie kręcę film. Razem z doktorem N. za chwilę zaczniemy krajać pacjentkę z podobną diagnozą, jaką postawił mój filmowy bohater – niesamowity doktor Tamten. Zapalenie wyrostka z podejrzeniem ciąży pozamacicznej. Wojtek N. zadzwonił do mnie: „Mamy taki przypadek, przyjeżdżaj szybko”. I teraz jestem szorowany, dezynfekowany, bo mam asystować przy operacji. Zawsze o tym marzyłem, grałem 17 lekarzy, widocznie jakoś do wyobrażeń o tym zawodzie pasuję. W zielonym pokrowcu widać tylko małe okienko ciała. Biedna chora śpi, nie wie, że haki przy jej operacji będzie trzymał A. Ł. – amant filmowy. Zaczynamy: cięcie. Z głębi brzucha operator (chirurg) wyciąga kłąb różnokolorowych jelit. Piękny widok. Lekarze żartują. Nareszcie znaleźli wyrostek. Niestety nie jest to ciąża, o którą w filmie chodzi. Ja spokojny, trzymam haki, zagaduję lekarzy, aż główna siostra nas przywołuje do porządku – „Panowie, pacjentka się budzi”.

Udało się. W parę tygodni później w szpitalu w Krynicy kręcimy operację. Ja już jestem naprawdę chirurgiem. Operator (kamery) domaga się więcej krwi, która ma tryskać spod kadru na lekarza. Pomysłowy rekwizytor proponuje balon z prezerwatywy napełnionej prawdziwą krwią, który przy dotknięciu skalpelem pęka i krew tryska żądaną fontanną. Oczywiście jak to w filmie – musi być potknięcie – po prostu rekwizytorowi brakuje prezerwatyw.

Druga w nocy – szybko gońca do apteki! Jak to w filmie, wolny jest tylko autobus. I tym pustym autobusem kierownik planu wysyła czternastoletniego gońca po rekwizyty. Proszę sobie wyobrazić staruszka aptekarza, który obsługuje w środku nocy czternastoletniego klienta zamawiającego cienkim głosikiem: „Proszę 100 prezerwatyw”. Scena nakręcona, efekt znakomity. Tylko dwaj uczestnicy tego incydentu mają opowieści do końca życia – staruszek aptekarz i czternastoletni goniec.

Lubię grać lekarzy. Mniej lubię do nich chodzić. I w tym przypadku mam jednak szczęście, bo jak mawia mój przyjaciel, ja mam szczęście zawsze. W razie nagłej potrzeby udaję się albo na parter – gdzie mieszka nasz sąsiad, doktor jak z amerykańskiego filmu i właściciel jamnika – albo na róg, do przychodni o 100 specjalnościach. Przyjmuje tu moja zaufana pani doktor, a od niedawna także zaufana pani doktor mojej żony, czyli nasz lekarz rodzinny – geriatra. W obu przypadkach oprócz uroku osobistego i trafnej diagnozy zawsze możemy liczyć na spełnienie obietnicy ze słynnej lekarskiej przysięgi: „Cokolwiek bym podczas leczenia, czy poza nim, z życia ludzkiego ujrzał, czy usłyszał, czego nie należy na zewnątrz rozgłaszać, będę milczał, zachowując to w tajemnicy”.

W dzisiejszych czasach – rzadkość. Nie tylko u lekarza.