Przecież z recenzentami zawsze toczyłem walkę. Czasem na żarty, częściej na serio. Na przykład grałem sobie w „Lecie w Nohant” – to była chyba trzecia moja rola w życiu. Recenzja była następująca (cytuję z pamięci): „Już zdawało się, że przedstawienie zmierza do szczęśliwego końca, kiedy na scenę wszedł pan Łapicki i odebrał nam wszelką nadzieję”. Cóż, można się było tylko zabić. Zemściłem się srodze – w każdym z moich pierwszych felietonów w „Teatrze” była uszczypliwość pod adresem recenzentów. Muszę powiedzieć, że znosili to raczej cierpliwie. A oto co musieli znosić.
[srodtytul]Maj 1979[/srodtytul]
W felietonie „Jak pan się czuje w tej roli?” napisałem: „Pół biedy, kiedy takie pytanie zadaje cywil, przypadkowy kibic. Ale niedawno słyszałem, jak to pytanie zadał w towarzystwie recenzent (przepraszam, krytyk). Miał to być quasi-komplement, quasi-ironijka, jednym słowem rzecz na najwyższym poziomie towarzyskim. Biedna aktorka zrobiła się fioletowa. Sytuację uratował majonez, który kapnął jej na suknię”.
[srodtytul]Lipiec 1980[/srodtytul]
W tekście „Amant” umieściłem przypis: definicję recenzji z Encyklopedii PWN i dalej, ciekawy z dzisiejszego punktu widzenia, dopisek: „Wyjaśnienie wydało mi się konieczne, ponieważ od dawna nie wspominałem PP. recenzentów. Tym encyklopedycznym cytatem kończę bez pointy moją polemikę z nimi. Pointę dopisze Życie”.