Na konfrontacjach w Opolu nie było takich możliwości, więc przyznałem nagrodę młodszemu koledze. I bardzo słusznie, i sprawiedliwie. Dla wyrównania niesprawiedliwych rozrachunków jury wyróżniło również moją rówieśniczkę. Myślę, że się ucieszyła. Serdecznie jej gratuluję. Oczywiście dwa pierwsze zdania należy potraktować z humorem, trzecie jest już jak najbardziej serio.
Klasyka polska, czyli idea festiwalu dla niektórych reżyserów stała się ideą fixe. Młodzi dziennikarze pytali nas – jurorów, co znaczy dzisiaj „klasyczny teatr”? Starałem się wykręcić opowiadając anegdotę, że Witkacy albo Gombrowicz – festiwalowi rekordziści – żyli w czasach, kiedy ja chodziłem do szkoły, więc trudno mi ich uznać za klasyków itd. Lepiej poradził sobie mój sympatyczny kolega Tymon, mówiąc o teatrze „współczesnym, zaangażowanym, teatrze z przekazem, świadomie wychowującym społeczeństwo alternatywne”. Czy ja też jestem „społeczeństwem alternatywnym”? Czemu nie?!
Z sześciu spektakli zapamiętałem jeden efekt. Efekt musi być zresztą w każdym przedstawieniu. Teraz tak: jeżeli to jest efekt dla efektu, to się nazywa picerstwo. I tym jako ludzie poważni się nie zajmujemy. Ale niesłychanie rzadko bywają efekty, które w ułamku sekundy tłumaczą reżysera, objaśniają sztukę i uzasadniają moją obecność w teatrze. Zdarzyło mi się być świadkiem takiego efektu. Efektu, który zastąpił kilkudziesięciominutową filmową sekwencję pożaru. Efektu, który mi wyjaśnił, po co reżyser zrobił to przedstawienie i po co ja je oglądam.
Znienacka zza kulis wybiegł palący się człowiek. Wiem – azbest, wiem – pali się powietrze, a nie materia, ale ja rozumiem, że spaliło się całe miasto, że ludzie potracili miliony. Ten ogień niszczy całą epokę, a może cały XIX wiek. Więcej dowiaduję się o kapitalizmie w ciągu tych paru sekund niż z całego Marksa. Jak wpada się na taki pomysł, bo jak się realizuje, to proste: „Panie Heniu, daj pan ten napalm, palimy pana Rysia!”. Nigdy nie zapomnę tej tragicznej, palącej się postaci człowieka, który przebiega koło mnie – płomień mnie oślepia, a temperatura ognia jest porażająca. W tym pożarze ginie człowiek, ginie ustrój, ginie społeczeństwo, giną pieniądze, a we mnie zostaje poczucie tak wysokiej temperatury, jakiej nie znałem. Siedzę wbity w fotel. Efekt, który jest pointą sztuki, jest też credo reżysera. Brawo. To jest efekt dla sprawy, nie dla efektu.
I aktor, i widzowie trochę ryzykują, to jasne. Kiedy wbiega pochodnia, pozostała część zespołu zamiera. Dla własnego dobra i przez siłę zdarzenia. Bohater o wdzięcznym imieniu Bum Bum biegnie, krzyczy i pada na scenę. Szybko zgaszą go techniczni. To jednak teatr.
Po zejściu do foyer przypomniałem sobie cyrki podwórkowe, znane z dzieciństwa. Połykacze ognia. Ten sam żar, zapach, temperatura. Ale to tylko sztuka dla sztuki, a tu w sekundę reżyser z wyobraźnią niszczy jedną zapałką wszystkie teorie ekonomiczne, miliardy. Zostaje tylko zapach gorąca.