W urzędzie miejskim wiceburmistrz Eva Hortai z węgiersko-słowackiej partii Most/Hid wskazuje, że nie istnieją źródła historyczne wskazujące, aby święci byli kiedykolwiek w Komarnie. Jak dodaje, Słowakom proponowano lokalizację wewnątrz kościółka w dawnej habsburskiej twierdzy na skraju miasta. Słuchając tej argumentacji zaczynam rozumieć dlaczego Słowakow mogła zalać krew. Chcieli pomnik w centrum a nie w jakimś „słowiańskim zakątku” lub w opuszczonej twierdzy. A argument, że kroniki nic nie mówią o związkach apostołów z miastem jest groteskowy.
Czermak nie był jednak zachwycony całą akcją bo wiedział, że Fico po efektownym show wyjedzie a miejscowi Słowacy zostaną z pomnikowym konfliktem. Teraz obie strony zastanawiają się co z tym wszystkim zrobi nowy rząd.
Co zrobicie z pomnikiem w Komarnie? – powtarzam to pytanie w Bratysławie. Rudolf Chmel – wicepremier odpowiedzialny za sprawy mniejszości narodowych – uśmiecha się wyrozumiale.
– Jak to co? Trzeba zamknąć tę szopkę z pomnikiem na drogowym rondzie i spokojnie znaleźć jakąś kompromisową lokalizację. Ale proszę wybaczyć, gdyby to miał być mój jedyny problem w kwestii stosunków słowacko-węgierskich, nie posiadałbym się z radości.
Zmianę w stosunkach nowego rządu z żyjącymi na Słowacji Madziarami ma symbolizować właśnie ten siedzący przede mną siwy 71-latek, profesor Chmel. Rok temu dał się namówić węgierskiemu politykowi Beli Bugarowi, by jako współprzewodniczący stworzył z nim partię Hid/Most – mającą łączyć Węgrów i Słowaków. Most wszedł do parlamentu i nowego rządu, a ich konkurent, popierana przez Budapeszt, jednoznacznie węgierska SMK, została poza burtą. Radiczova uznała to za dobry znak – oznakę, że słowaccy Węgrzy nie chcą dalszej konfrontacji. Wyważony i elegancki profesor Chmel wziął urlop z katedry słowakistyki na Uniwersytecie Karola w Pradze i rzuca się w polityczną kipiel.
– Czy da się cofnąć czas? – nowy wicepremier pyta sam siebie. – W latach 1990 – 1992, gdy byłem ambasadorem Czechosłowacji w Budapeszcie, razem z polskimi ambasadorami: w Pradze Jackiem Baluchem i w Budapeszcie Maciejem Koźmińskim, oraz z ambasadorem Węgier w Pradze Gyorgy Vargą wymyślaliśmy ideę Grupy Wyszehradzkiej. Naczytaliśmy się wtedy esejów Milana Kundery i Gyorgy Konrada o wspólnocie duchowej środkowej Europy i wierzyliśmy, że nic nas już nie podzieli. Teraz wracam do tamtych idei i muszę być optymistą. Inaczej moja misja nie ma sensu – wyjaśnia spokojnym tonem bywalca naukowych sympozjów.
Rudolf Chmel dostał w udziale prawdziwe polityczne gruzowisko.
Po 2006 roku polityka narodowej egzaltacji została podjęta zarówno przez węgierskich socjalistów, którzy sprawowali władzę za Dunajem, jak i przez lewicowo-narodową ekipę Fico.
Oprócz odmowy wpuszczenia na Słowację prezydenta Węgier Laszlo Sólyoma nazbierało się przez ostatnie lata wiele mniejszych i większych incydentów.
Wielu dyplomatów zachodnich zaskoczył fakt, że do największego kryzysu na linii Bratysława – Budapeszt doszło za rządów lewicy, a nie prawicy, po obu stonach Dunaju – zauważa Chmel. Ale to pozorny paradoks – zarówno Fico, jak i Ferenc Gyursani, a po nim Gordon Bajnai chcieli się uwiarygodnić poprzez grę narodową kartą.
Kryzys zaczął się od słowackiej ustawy o języku państwowym, który oburzył Węgrów restrykcyjnymi zapisami wobec ich mowy. Potem, po wygranej Fideszu Viktora Orbana, parlament w Budapeszcie uchwalił ustawę umożliwiającą Węgrom z terenów dawnej Korony Świętego Stefana uzyskanie obywatelstwa węgierskiego (choć bez prawa do osiedlania się i głosowania w węgierskich wyborach). Ponadto, 4 czerwca – w rocznicę traktatu w Trianon z 1920 roku, uważanego przez Węgrów za rozbiór jej ziem przez sąsiadów – Orban ustanowił „dzień narodowej wspólnoty” jako wyraz pamięci o Węgrach żyjących poza granicami kraju.
Fico odpowiedział kontrustawą, która groziła każdemu słowackiemu Madziarowi, który przyjmie dodatkowe obywatelstwo węgierskie, automatyczną utratą obywatelstwa słowackiego.
Jan Slota i jego SNS prowadzili akcję na rzecz podkreślania słowackości południowych kresów republiki poprzez stawianie symbolicznych tzw. krzyży patriarszych na terenach przy granicy z Węgrami. W czasie kampanii wyborczej Robert Fico odsłonił u stóp zamku w Bratysławie ośmiometrowy pomnik Świętopełka – przywódcy państwa Wielkomorawskiego. „Książe starych Słowaków rządził tymi ziemiami na długo zanim pojawiał się tu św. Stefan” – grzmiał Fico, który dzięki graniu antymadziarską kartą przechwycił wyborców Mecziara i Sloty.
Ostrość konfliktu zaniepokoiła Brukselę i największe państwa Unii Europejskiej. Nowe ekipy Radiczovej i Orbana otrzymały z Brukseli dyskretne, ale wyraziste zapowiedzi, że takie nasycone resentymentami z XIX wieku polityczne wojenki nie będą w Unii tolerowane. Radiczova już spotkała się z Viktorem Orbanem. W Budapeszcie, przy okazji szczytu wyszehradzkiego, obie strony zadeklarowały chęć dialogu. Prace nad szczegółami kompromisu tak czy inaczej spadną na głowę profesora Chmela. Czy jego dżentelmeński, nieco figlarny uśmiech przetrwa najbliższe pół roku?
[srodtytul]Niewygodna klauzula sumienia[/srodtytul]
Ojciec Jozsef Kovacsik wita mnie w biurze prasowym episkopatu Słowacji, na ulicy Kapitulnej tuż przy katedrze św. Marcina. W tej świątyniprzez cztery stulecia koronowano królów węgierskich. Teraz na niedzielnej mszy nie widać jednak tłoku.
Nadzieje na szybkie odrodzenie się siły słowackiego katolicyzmu po półwieczu komunistycznej opresji się nie spełniły. Kościół nie był w stanie doprowadzić do delegalizacji aborcji. Choć dwie z partii tworzących obecną koalicję odwołują się do chrześcijaństwa, nie udało się też przeforsować tzw. klauzuli sumienia, pozwalającej lekarzom na odmowę przeprowadzenia zabiegu.
Nowa koalicja o klauzuli milczy, choć od podpisania umowy ze stolicą apostolską, która ją przewiduje, mija już dziesięć lat. Dla SDKU jest to temat tabu. Mikulasz Dzurinda już dawno postawił w swojej partii sprawę jasno: musi się zliberalizować na wzór niemieckiej CDU. A premier Radiczova jest na tle swojego ugrupowania jeszcze bardziej liberalna: w kampanii wyborczej deklarowała, że zachowa „prawo kobiet do wyboru”.
Co więcej, za rządów poprzedniej koalicji panowało coś w rodzaju cichego porozumienia: Fico obiecał biskupom, że nie będzie legalizacji związków homoseksualnych, w zamian oczekując braku krytyki ze strony Kościoła. I krytyki prawie nie było.
Słowacki episkopat już wcześniej, za Mecziara, rzadko się odzywał w chwilach wielkich skandali politycznych. Hierarchowie byli podzieleni. Jedni, jak kardynał Jan Sokol (były tajny współpracownik bezpieki), jako „narodowcy” nie kryli się z sentymentem wobec „słowackiego patrioty” Husaka, więc życzliwym okiem patrzyli także na obóz populistyczno-narodowy. Weterani kościelnego podziemia, jak kardynał Jan Korec, ratowali prestiż hierarchii, ale uważali, że Kościół powinien być ponad słowacką polityką.
Na tle tej powściągliwości medialną karierę zrobił elokwentny franciszkanin Jan Krztitel Balazs. Zdobył sławę, krytykując brak reakcji biskupów na takie wyczyny epoki Mecziara, jak porwanie przez służby specjalne syna prezydenta Michala Kovacsa.
Im bardziej Balazsa lansowały media, tym bardziej krzywili się nań biskupi. W 2009 roku Balazs został doradcą Iwety Radiczovej jako kandydatki prezydenckiej. Wreszcie 15 lipca 2010 r. ogłosił odejście ze stanu duchownego, a Radiczova zrobiła go szefem swoich doradców społecznych. Bulwarówki publikują liczne zdjęcia mogące wskazywać na zażyłość pani premier i młodszego od niej o dziesięć lat doradcy. Zlaicyzowane elity z Bratysławy nie widzą w karierze Balazsa nic złego, ale katolicy z prowincji odbierają to jako niepokojący wyraz nonszalancji nowej pani premier.
– Jeśli Radiczova będzie miała sukcesy, takie plotki jej nie zaszkodzą – wyjaśnia mi bratysławski taksówkarz. Ale jeśli ludzi rozdrażnią jej reformy i cięcia budżetowe, szybko przypomną sobie o złośliwościach brukowców i wtedy jej popularność może szybko stopnieć. A Fico tylko na to czeka.