Pani Czysta ratuje Słowację

Bruksela oczekuje, że Iveta Radiczova zakończy zimną wojnę z Węgrami, biznesmeni liczą, że uratuje cud gospodarczy. Bratysławskie elity są sceptyczne, ale nie widzą nikogo lepszego na horyzoncie

Publikacja: 06.08.2010 18:39

Pani Czysta ratuje Słowację

Foto: ROL

Słowacy mają nową premier. Iveta Radiczova ma 54 lata, jaskrawą tlenioną blond fryzurę i wygląda jak skrzyżowanie Heleny Vondraczkovej z Angelą Merkel. To ostatnie skojarzenie lansuje sama Radiczova. Już po wyborach ogłosiła, że wzorem dla niej jest kanclerz Niemiec.

Zmianę u steru władzy nad Dunajem zauważono z ulgą w najważniejszych unijnych stolicach. Po czterech latach rządów lewicowo-narodowego populisty Roberta Fico zachodnie media obsypują Radiczową komplementami. Brytyjski „Economist” nazywa ją „tatrzańską tygrysicą”. Lokalne słowackie media – „Panią Czystą”. To ostatnie miano to wyraz nadziei na zerwanie z plagą korupcji, jaka rozpleniła się pod rządami Fico.

Rząd Radiczowej rozbudza bardzo różne nadzieje. Bruksela chce, by nowa pani premier zakończyła zimną wojnę Słowacji z Węgrami, biznesmeni oczekują, że uratuje ona słowacki cud gospodarczy, a zwykli Słowacy, że utrzymany zostanie ich kruchy dobrobyt. Sceptycy wskazują z kolei, że co innego znać politykę z socjologicznych analiz, a co innego rządzić całym państwem.

[srodtytul]Modra kariera[/srodtytul]

Bude nami vladnut arogantna Bratislava?” – takie billboardy w imieniu „niespokojnych obywateli” rozlepiono po wyborach. Czyja to sprawka? Nie wiadomo – plakaty są anonimowe. Ale jedno jest pewne: doskonale oddają uczucia słowackiej prowincji, która polubiła rządy Fico i jego lewicową swojskość.

Słowaccy satyrycy twierdzą, że nie istnieje jedna Słowacja. Jest wielka, pyszniąca się dobrobytem arogancka Bratysława i reszta kraju, która niewiele zyskuje na sukcesach stolicy. Mapa ostatnich wyborów potwierdza ten podział kraju.

– Zachodnia i południowa Słowacja jest „modra”, czyli niebieska, i głosuje na obóz liberalny. „Czerwona” północno-wschodnia Słowacja to wyborcy Fico i jego koalicjantów: HZDS Vladimira Mecziara i Słowackiej Partii Narodowej Jana Sloty – wyjaśnia publicysta Radovan Geist.

Istotnie, przybyszowi ze słowackich kresów – Medzaliborców czy ubogiego Spisza – kosmopolityczna Bratysława może jawić się jako inny świat. Mimo kryzysu jak grzyby po deszczu rosną centra handlowe i business parki. Ludzie zarabiają tu często trzykrotnie więcej niż we wschodnich zakątkach kraju. W bratysławskich wieżowcach, gdzie znajdują się siedziby liberalnych instytutów czy zagranicznych fundacji, Radiczowa uważana jest za „swoją”.

Urodziła się w 1956 roku w Bratysławie. Jej babka i matka były Polkami z ziemi cieszyńskiej, które wskutek powojennych przemieszczeń ludności trafiły nad Dunaj (pani premier mówi nieco po polsku). Młoda Iveta rozpoczęła studia w połowie lat 70. na bratysławskim Uniwersytecie Komenskiego, gdzie mimo komunistycznych czystek przetrwało co nieco z tradycji intelektualnych epoki Masaryka i Benesza. W 1979 roku ukończyła socjologię, dwa lata później doktorat, aby w 1986 zdobyć w końcu habilitację w Słowackiej Akademii Nauk. Nie wstąpiła do partii komunistycznej, ale też nie była wyrazistym opozycjonistą. Jej nieżyjący już mąż Stano Radicz był popularnym satyrykiem i aktorem komediowym.

Gdy tylko upadł komunistyczny reżim Gustava Husaka, Radiczova skorzystała z otwarcia drzwi na zachód. Już w 1990 roku trafia do Oksfordu, skąd wraca do pracy w Instytucie Socjologii Słowackiej Akademii Nauk. W 2005 r. uzyskuje tytuł profesora.

„Za demokracji” polityka szybko zaczęła ją pociągać. W 1990 r. została rzeczniczką dysydenckiego „Ruchu przeciw przemocy”. Potem dominacja Mecziara wskutek zwycięstw wyborczych 1992 i 1994 roku skłoniła ją do wyjazdów naukowych na zachód. Od końca lat 90. wiąże się z konserwatywno-liberalnym ugrupowaniem SDKU-DS Miklosza Dzurindy.

– To była partia najbliższa emocjonalnie tej części bratysławskiej inteligencji, która żałowała rozpadu Czechosłowacji i nie cierpiała podszytej szowinizmem „swojskości” mecziarowców – wskazuje Marian Leszko, publicysta dziennika SME.

W latach 2005 – 2006 Radiczova wchodzi do rządu Dzurindy jako minister pracy, a w wyborach 2006 roku zostaje posłanką. Ale w wejściu na polityczny pierwszy plan pomógł jej przypadek. W 2009 roku, tuż przed wyborami prezydenckimi, premier Fico wyciąga papiery ujawniające niejasne okoliczności finansowania SDKU-DS. Dzurinda, dotąd murowany kandydat prezydencki, nagle staje się raczej obciążeniem niż atutem.

Potrzebny był szybko dubler i ktoś wpada na świeży pomysł. Radiczowa, jako kobieta, przyciągnie uwagę wyborców, powagi dodaje jej kariera naukowa. Jej ciepłe i naturalne wystąpienia w klipach przedwyborczych przywróciły dawno niesłyszany na Słowacji obywatelski ton mówienia o polityce. Choć wybory ostatecznie przegrała na rzecz kandydata Fico, Ivana Gasparowicza, to zapadła w pamięć wyborców jako wyrazista alternatywa dla lewicowego premiera. Dzięki zdobytej wówczas sympatii nie zaszkodziło jej nawet przyłapanie na parlamentarnym „głosowaniu na obie ręce” w końcu 2009 r.

Radiczova przyznała się przed kamerami do błędu, złożyła mandat i... stała się jeszcze bardziej popularna

– wspomina Ondrej Dostal z konserwatywnego klubu im. Stefanika.

W wyborach 12 czerwca partie „niebieskiej” koalicji, zdobywają większość miejsc w parlamencie, ale wskutek obstrukcji prezydenta Radiczova zostaje premierem dopiero 8 lipca.

Nowy rząd ma w parlamencie słabą przewagę 79 głosów przed 71 głosami partii SMER Roberta Fico i narodowców z SNS.

[srodtytul]Posprzątać po Fico[/srodtytul]

Radiczova odrobiła już pierwszą lekcję pokory – wskazuje niezależny publicysta Juraj Maruszak. – W czasie kampanii, aby stworzyć kontrast dla polityki Fico, zaklinała się, że jej rząd nie da grosza ani na unijny fundusz obrony strefy euro, ani na pomoc dla Grecji. A jednak w czasie wizyty w Brukseli skapitulowała i zgodziła się poprzeć ewentualne wyasygnowanie wpłat na fundusz, ale ratując twarz, dodała, że ostateczną decyzję podejmie parlament w Bratysławie. Dyplomaci w Bratysławie podejrzewają, że tak samo będzie ze składką na pomocy dla Grecji. Mało kto wierzy, że jedna jedyna Słowacja wywalczy zwolnienie od pomocy dla kraju Hellenów.

W wąziutkiej uliczce Basztowej, na bratysławskiej starówce, mieści się siedziba Open Society Fund. To słowacki odpowiednik polskiej fundacji Batorego, współfinansowanej przez multimilionera George'a Sorosa. W epoce rządów Fico środowisko to było zapleczem dla opozycji liberalnej na czele z SDKU. Szefem fundacji jest politolog Grigorij Meseżnikow. Zna i ceni Radiczovą od wielu lat, ale daleki jest od łatwego optymizmu.

– Przez cztery lata swoich rządów Fico, Mecziar i Slota obsadzili swoimi ludźmi wszystkie najważniejsze stanowiska – wyjaśnia Meseżnikow. – Sporo wśród nich postkomunistów, których Fico przeciągnął z obozu coraz bardziej anachronicznego Mecziara. Teraz, po cichu, ten „średni szczebel” może sparaliżować wszelkie próby reformy nowej ekipy, a Radiczova będzie rozliczana przez Słowaków ze zwalczania korupcji i klientyzmu. Za partią Fico stała grupa oligarchów, którzy potrafili w zamian za pomoc w finansowaniu tego ugrupowania wywalczyć sobie tysiące przywilejów i korzyści. Teraz trzeba usunąć z aparatu państwa tysiące ludzi z nomenklatury populistycznej koalicji. Pytanie tylko, czy partie wchodzące w skład nowego rządu mają dość kompetentnych ludzi na ich miejsce?

Meseżnikow wskazuje, że nowa ekipa już wychładza „specjalne” relacje Fico z Rosją, w wyniku których rosyjskie koncerny rozgościły się w słowackim sektorze energetycznym. – Jako naukowiec Radiczova nie zna kręgów biznesowych, więc nie ciągną się za nią więzy znajomości czy uzależnienia. Z drugiej strony można zadać pytanie, czy jest w stanie zrozumieć i rozbroić system powiązań biznesowo-politycznych, jaki zostawia po sobie Fico. Trzymam kciuki za Radiczovą, bo nikogo lepszego nie widać na horyzoncie.

Słucham Meseżnikowa uważnie i dopiero po chwili dociera do mnie, że liberalny politolog zachęca nową ekipę do równie konsekwentnych zmian kadrowych w aparacie państwa jak te, które próbował przeprowadzić Jarosław Kaczyński. Zmian opisywanych w zachodnich gazetach jako czystki. Jednak na Słowacji rząd SDKU to „good guys”, w przeciwieństwie do ekipy Fico, która tolerowana była tylko dlatego, że unikała bezpośrednich zderzeń z unijnymi decydentami.

Niezależnie od podwójnych miar stosowanych wobec postkomunistów w Polsce i na Słowacji wśród nominatów Fico naprawdę mało jest pociągających postaci i trudno za nimi płakać. Mimo to partia byłego premiera zachowuje wysokie poparcie. W wyborach 12 czerwca dostała ponad 34 proc. głosów, ale już w powyborczych sondażach z końca lipca ma 41. Średni szczebel ministerstw naprawdę może stawiać cichy, ale skuteczny, opór. Wtedy Fico ogłosi, że „niebiescy” to amatorzy, którzy na dodatek ulegają Węgrom. Ponadto, za liberałami wlecze się cień podejrzenia o skłonność do prywatyzacyjnych przekrętów. A gdy rząd „Pani Czystej” przestanie być czysty – wtedy Słowacy mogą przypomnieć sobie o socjalnych podarkach od premiera Fico.

[srodtytul]Cyryl jak Cyryl, ale te metody...[/srodtytul]

Komarno leży zaledwie 85 kilometrów na zachód do Bratysławy. O ile jednak w Bratysławie 90 proc. ludności to Słowacy, to w Komarnie Węgrzy stanowią aż 70 proc. mieszkańców. Tu był ostatni punkt oporu węgierskiego powstania w 1849 roku, tu urodzili się znani XIX-wieczni Węgrzy: kompozytor operetek Ferenc Lehar i pisarz Mor Jokai.

Kiedyś miasto było w całości węgierskie. Dziś Dunaj, jako granica państwowa, dzieli je na dwie części – słowacką i madziarską.

4 lipca 2010 roku do Komarna przybył premier Fico, aby na cztery dni przed końcem urzędowania odsłonić pomnik świętych Cyryla i Metodego, którzy według miejscowych Słowaków mieli tędy przejść poprzez bród na Dunaju, w swojej apostolskiej wędrówce ku Słowiańszczyźnie. Miejscowy magistrat, zdominowany przez partie węgierskie, odmawiał ustawienia pomnika od blisko ośmiu lat, powołując się różne przepisy formalne. Wobec takiej blokady, niechciany pomnik demonstracyjnie ustawiono na balkonie tutejszego gmachu Macierzy słowackiej – organizacji kulturalno-narodowej miejscowych Słowaków.

Dla rządu Fico ustanowienie pomnika stało się kwestią honoru, gdy tutejsi Węgrzy odsłonili prawie rok temu w Komarnie pomnik świętego Stefana – patrona i króla Madziarów. Gdy 21 sierpnia 2009 r. roku zaproszony przez tutejszych Węgrów prezydent Laszlo Solyom przybył z Budapesztu z zamiarem przejścia przez most na Dunaju i odsłonięcia pomnika, słowackie władze ogłosiły, że o wizycie nie powiadomiono władz w Bratysławie. Prezydencki orszak zatrzymał na moście kordon słowackiej policji.

Aby postawić kropkę nad i w tej pomnikowej wojnie, Fico znalazł lukę w przepisach, aby ominąć zgodę władz miasta. Pomnik apostołów Słowiańszczyzny zabrano z balkonu i postawiono na drogowym rondzie, podległym państwowej dyrekcji dróg publicznych, a nie magistratowi.

W dniu odsłonięcia pomnika miejscowi Węgrzy odgrodzeni kordonem policji gwizdali i próbowali rzucać pomidorami w Fico. Potem zebrali się na proteście na komarnieńskim placu Kossutha. Słowaccy narodowcy wskazywali z kolei na awanturę jako przykład pełzającej autonomizacji węgierskojęzycznego południa

Wędrując po zalanym upałem Komarnie próbowałem dowiedzieć się dlaczego sprawy pomnika nie dało się jakoś inaczej rozwiązać kilka lat temu. – -Od początku węgierskie władze miasta, nie ukrywały, że pomnika nie chcą ale formalnie chodziło o przepisy – mówi Josef Czermak, szef miejscowego oddziału Macierzy słowackiej. – Osiem lat temu zaproponowaliśmy dla pomnika pięć różnych lokalizacji i każdą odrzucono. Jedną z nich, z na placu Targowym pod pretekstem, że tuż obok są toalety publiczne. Ale rok temu te same toalety nie przeszkodziły postawieniu tam pomnika króla Stefana.

W urzędzie miejskim wiceburmistrz Eva Hortai z węgiersko-słowackiej partii Most/Hid wskazuje, że nie istnieją źródła historyczne wskazujące, aby święci byli kiedykolwiek w Komarnie. Jak dodaje, Słowakom proponowano lokalizację wewnątrz kościółka w dawnej habsburskiej twierdzy na skraju miasta. Słuchając tej argumentacji zaczynam rozumieć dlaczego Słowakow mogła zalać krew. Chcieli pomnik w centrum a nie w jakimś „słowiańskim zakątku” lub w opuszczonej twierdzy. A argument, że kroniki nic nie mówią o związkach apostołów z miastem jest groteskowy.

Czermak nie był jednak zachwycony całą akcją bo wiedział, że Fico po efektownym show wyjedzie a miejscowi Słowacy zostaną z pomnikowym konfliktem. Teraz obie strony zastanawiają się co z tym wszystkim zrobi nowy rząd.

Co zrobicie z pomnikiem w Komarnie? – powtarzam to pytanie w Bratysławie. Rudolf Chmel – wicepremier odpowiedzialny za sprawy mniejszości narodowych – uśmiecha się wyrozumiale.

– Jak to co? Trzeba zamknąć tę szopkę z pomnikiem na drogowym rondzie i spokojnie znaleźć jakąś kompromisową lokalizację. Ale proszę wybaczyć, gdyby to miał być mój jedyny problem w kwestii stosunków słowacko-węgierskich, nie posiadałbym się z radości.

Zmianę w stosunkach nowego rządu z żyjącymi na Słowacji Madziarami ma symbolizować właśnie ten siedzący przede mną siwy 71-latek, profesor Chmel. Rok temu dał się namówić węgierskiemu politykowi Beli Bugarowi, by jako współprzewodniczący stworzył z nim partię Hid/Most – mającą łączyć Węgrów i Słowaków. Most wszedł do parlamentu i nowego rządu, a ich konkurent, popierana przez Budapeszt, jednoznacznie węgierska SMK, została poza burtą. Radiczova uznała to za dobry znak – oznakę, że słowaccy Węgrzy nie chcą dalszej konfrontacji. Wyważony i elegancki profesor Chmel wziął urlop z katedry słowakistyki na Uniwersytecie Karola w Pradze i rzuca się w polityczną kipiel.

– Czy da się cofnąć czas? – nowy wicepremier pyta sam siebie. – W latach 1990 – 1992, gdy byłem ambasadorem Czechosłowacji w Budapeszcie, razem z polskimi ambasadorami: w Pradze Jackiem Baluchem i w Budapeszcie Maciejem Koźmińskim, oraz z ambasadorem Węgier w Pradze Gyorgy Vargą wymyślaliśmy ideę Grupy Wyszehradzkiej. Naczytaliśmy się wtedy esejów Milana Kundery i Gyorgy Konrada o wspólnocie duchowej środkowej Europy i wierzyliśmy, że nic nas już nie podzieli. Teraz wracam do tamtych idei i muszę być optymistą. Inaczej moja misja nie ma sensu – wyjaśnia spokojnym tonem bywalca naukowych sympozjów.

Rudolf Chmel dostał w udziale prawdziwe polityczne gruzowisko.

Po 2006 roku polityka narodowej egzaltacji została podjęta zarówno przez węgierskich socjalistów, którzy sprawowali władzę za Dunajem, jak i przez lewicowo-narodową ekipę Fico.

Oprócz odmowy wpuszczenia na Słowację prezydenta Węgier Laszlo Sólyoma nazbierało się przez ostatnie lata wiele mniejszych i większych incydentów.

Wielu dyplomatów zachodnich zaskoczył fakt, że do największego kryzysu na linii Bratysława – Budapeszt doszło za rządów lewicy, a nie prawicy, po obu stonach Dunaju – zauważa Chmel. Ale to pozorny paradoks – zarówno Fico, jak i Ferenc Gyursani, a po nim Gordon Bajnai chcieli się uwiarygodnić poprzez grę narodową kartą.

Kryzys zaczął się od słowackiej ustawy o języku państwowym, który oburzył Węgrów restrykcyjnymi zapisami wobec ich mowy. Potem, po wygranej Fideszu Viktora Orbana, parlament w Budapeszcie uchwalił ustawę umożliwiającą Węgrom z terenów dawnej Korony Świętego Stefana uzyskanie obywatelstwa węgierskiego (choć bez prawa do osiedlania się i głosowania w węgierskich wyborach). Ponadto, 4 czerwca – w rocznicę traktatu w Trianon z 1920 roku, uważanego przez Węgrów za rozbiór jej ziem przez sąsiadów – Orban ustanowił „dzień narodowej wspólnoty” jako wyraz pamięci o Węgrach żyjących poza granicami kraju.

Fico odpowiedział kontrustawą, która groziła każdemu słowackiemu Madziarowi, który przyjmie dodatkowe obywatelstwo węgierskie, automatyczną utratą obywatelstwa słowackiego.

Jan Slota i jego SNS prowadzili akcję na rzecz podkreślania słowackości południowych kresów republiki poprzez stawianie symbolicznych tzw. krzyży patriarszych na terenach przy granicy z Węgrami. W czasie kampanii wyborczej Robert Fico odsłonił u stóp zamku w Bratysławie ośmiometrowy pomnik Świętopełka – przywódcy państwa Wielkomorawskiego. „Książe starych Słowaków rządził tymi ziemiami na długo zanim pojawiał się tu św. Stefan” – grzmiał Fico, który dzięki graniu antymadziarską kartą przechwycił wyborców Mecziara i Sloty.

Ostrość konfliktu zaniepokoiła Brukselę i największe państwa Unii Europejskiej. Nowe ekipy Radiczovej i Orbana otrzymały z Brukseli dyskretne, ale wyraziste zapowiedzi, że takie nasycone resentymentami z XIX wieku polityczne wojenki nie będą w Unii tolerowane. Radiczova już spotkała się z Viktorem Orbanem. W Budapeszcie, przy okazji szczytu wyszehradzkiego, obie strony zadeklarowały chęć dialogu. Prace nad szczegółami kompromisu tak czy inaczej spadną na głowę profesora Chmela. Czy jego dżentelmeński, nieco figlarny uśmiech przetrwa najbliższe pół roku?

[srodtytul]Niewygodna klauzula sumienia[/srodtytul]

Ojciec Jozsef Kovacsik wita mnie w biurze prasowym episkopatu Słowacji, na ulicy Kapitulnej tuż przy katedrze św. Marcina. W tej świątyniprzez cztery stulecia koronowano królów węgierskich. Teraz na niedzielnej mszy nie widać jednak tłoku.

Nadzieje na szybkie odrodzenie się siły słowackiego katolicyzmu po półwieczu komunistycznej opresji się nie spełniły. Kościół nie był w stanie doprowadzić do delegalizacji aborcji. Choć dwie z partii tworzących obecną koalicję odwołują się do chrześcijaństwa, nie udało się też przeforsować tzw. klauzuli sumienia, pozwalającej lekarzom na odmowę przeprowadzenia zabiegu.

Nowa koalicja o klauzuli milczy, choć od podpisania umowy ze stolicą apostolską, która ją przewiduje, mija już dziesięć lat. Dla SDKU jest to temat tabu. Mikulasz Dzurinda już dawno postawił w swojej partii sprawę jasno: musi się zliberalizować na wzór niemieckiej CDU. A premier Radiczova jest na tle swojego ugrupowania jeszcze bardziej liberalna: w kampanii wyborczej deklarowała, że zachowa „prawo kobiet do wyboru”.

Co więcej, za rządów poprzedniej koalicji panowało coś w rodzaju cichego porozumienia: Fico obiecał biskupom, że nie będzie legalizacji związków homoseksualnych, w zamian oczekując braku krytyki ze strony Kościoła. I krytyki prawie nie było.

Słowacki episkopat już wcześniej, za Mecziara, rzadko się odzywał w chwilach wielkich skandali politycznych. Hierarchowie byli podzieleni. Jedni, jak kardynał Jan Sokol (były tajny współpracownik bezpieki), jako „narodowcy” nie kryli się z sentymentem wobec „słowackiego patrioty” Husaka, więc życzliwym okiem patrzyli także na obóz populistyczno-narodowy. Weterani kościelnego podziemia, jak kardynał Jan Korec, ratowali prestiż hierarchii, ale uważali, że Kościół powinien być ponad słowacką polityką.

Na tle tej powściągliwości medialną karierę zrobił elokwentny franciszkanin Jan Krztitel Balazs. Zdobył sławę, krytykując brak reakcji biskupów na takie wyczyny epoki Mecziara, jak porwanie przez służby specjalne syna prezydenta Michala Kovacsa.

Im bardziej Balazsa lansowały media, tym bardziej krzywili się nań biskupi. W 2009 roku Balazs został doradcą Iwety Radiczovej jako kandydatki prezydenckiej. Wreszcie 15 lipca 2010 r. ogłosił odejście ze stanu duchownego, a Radiczova zrobiła go szefem swoich doradców społecznych. Bulwarówki publikują liczne zdjęcia mogące wskazywać na zażyłość pani premier i młodszego od niej o dziesięć lat doradcy. Zlaicyzowane elity z Bratysławy nie widzą w karierze Balazsa nic złego, ale katolicy z prowincji odbierają to jako niepokojący wyraz nonszalancji nowej pani premier.

– Jeśli Radiczova będzie miała sukcesy, takie plotki jej nie zaszkodzą – wyjaśnia mi bratysławski taksówkarz. Ale jeśli ludzi rozdrażnią jej reformy i cięcia budżetowe, szybko przypomną sobie o złośliwościach brukowców i wtedy jej popularność może szybko stopnieć. A Fico tylko na to czeka.

Słowacy mają nową premier. Iveta Radiczova ma 54 lata, jaskrawą tlenioną blond fryzurę i wygląda jak skrzyżowanie Heleny Vondraczkovej z Angelą Merkel. To ostatnie skojarzenie lansuje sama Radiczova. Już po wyborach ogłosiła, że wzorem dla niej jest kanclerz Niemiec.

Zmianę u steru władzy nad Dunajem zauważono z ulgą w najważniejszych unijnych stolicach. Po czterech latach rządów lewicowo-narodowego populisty Roberta Fico zachodnie media obsypują Radiczową komplementami. Brytyjski „Economist” nazywa ją „tatrzańską tygrysicą”. Lokalne słowackie media – „Panią Czystą”. To ostatnie miano to wyraz nadziei na zerwanie z plagą korupcji, jaka rozpleniła się pod rządami Fico.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą