Wiecznie groźny, wiecznie niewyjaśnialny?

Wystawa w Berlinie pokazuje karierę Hitlera, ale nie tłumaczy do końca dlaczego Niemcy dali się mu uwieść. Ale o tym, jak głęboko Führer opanował umysły rodaków, lepiej opowiada ekspozycja żołnierskich albumów w Jenie

Publikacja: 20.11.2010 00:01

Rosja 1942 r. Dwóch powieszonych partyzantów i sześciu amatorów fotografii

Rosja 1942 r. Dwóch powieszonych partyzantów i sześciu amatorów fotografii

Foto: EAST NEWS

„Pierwsza niemiecka wystawa o Hitlerze”, „Przełamanie tabu”, „Niemcy chcą w końcu uporać się ze swoją traumą nr 1”. Chyba nie było w ostatnich latach ekspozycji w RFN, o której tyle pisałyby światowe media. Tym bardziej że informacje o wystawie w Deutsches Historisches Museum (DHM) w Berlinie łatwo było ilustrować tak przyciągającymi wzrok eksponatami, jak proporce NSDAP, pozłacane popiersia Führera czy żołnierzyki z epoki III Rzeszy z troskliwie odwzorowanymi mundurami Wehrmachtu czy SS. „Nazi-chic” jest chwytliwy – na brunatną estetykę rzuciły się media, choć nie było to zapewne intencją autorów wystawy.

Jadąc do Berlina, brałem pod uwagę, że może to być pójście na łatwiznę wielkich mediów. Hasła: „Niemcy”, „Berlin” i „Hitler” – zawsze doskonale się sprzedają.Tymczasem pełny tytuł ekspozycji brzmi: „Hitler i Niemcy – idea wspólnoty narodowej i zbrodnie”. Zapowiada on raczej próbę wiwisekcji psychologicznej relacji między brunatnym wielkim uwodzicielem i uwiedzionym przezeń narodem. Symbolem tego pytania jest gigantyczne fotograficzne powiększenie, jakie wita widza wchodzącego na wystawę. Widzimy tłum w Monachium wiwatujący 1 sierpnia 1914 r. na wieść o ogłoszeniu mobilizacji przeciw Rosji. Snop światła wyłuskuje z tłumu twarz wymachującego kapeluszem - to 25-letni Adolf Hitler.

Idea takiego rozpoczęcia opowieści o Führerze wydaje się oczywista – dlaczego to właśnie ten jeden z tysięcy kandydatów na rekruta Reischswehry zrobił potem karierę większą niż najsłynniejsi generałowie I wojny światowej?

Ale takie postawienie sprawy rodzi też oczekiwanie, że wystawa powie coś nowego na temat samoświadomości Niemców i ich motywów poparcia „małego gefrajtra”. Tak jak uczyniła to wystawa o zbrodniach Wehrmachtu w ZSRR z 2001 roku czy ekspozycja „Na oczach wszystkich” z 2002 roku – drobiazgowy zapis rytuałów publicznego upokarzania ofiar nazizmu na niemieckiej prowincji w czasach III Rzeszy. Ile z tych oczekiwań udało się Niemieckiemu Muzeum Historycznemu spełnić?

[srodtytul]Rupieciarnia Adolfa[/srodtytul]

Na początku oddajmy sprawiedliwość Deutsches Historisches Museum. Zrobiono wiele, aby nie wywoływać taniej sensacji. Wystawa nie jest na mieście reklamowana jak inne wielkie berlińskie ekspozycje.

Na siedzibie muzeum przy alei Unter den Linden wiszą jedynie szare, stonowane banery, bez zdjęć Hitlera czy symboli III Rzeszy. Wewnątrz także panuje atmosfera powagi. Nie wolno robić sobie zdjęć przy nazistowskich symbolach. Strażników jest więcej niż zwykle i jest jasne, że każda próba neonazistowskiej demonstracji czy choćby tylko hałaśliwe zachowanie zostanie natychmiast ukrócone.

Wystawa jest opowieścią o karierze Hitlera jako antydemokratycznego buntownika, potem dyktatora, a wreszcie wodza, który zaczął przegrywać wojnę i na koniec przywiódł swoje państwo do zagłady. Tak mogłyby wyglądać przeniesione na język muzealnej wystawy znane w Polsce książki: Alana Bullocka „Hitler – stadium tyranii” czy niemiecki filmowy bestseller Joachima Festa „Hitler – historia jednej kariery”.

Fakty na wielkich planszach metodycznie opisują każdy rok kariery wodza III Rzeszy, nie pomniejszając ani nie bagatelizując jego zbrodni. Drobiazgowo i za pomocą archiwalnych zdjęć opisywane są wpierw okoliczności powstania NSDAP, potem gwałty SA, dalej zdobycie władzy, budowanie systemu terroru, organizacja systemu obozów koncentracyjnych, akcje propagandowe reżimu i wreszcie przebieg wojny. Podboje i terror w okupowanej Europie z uwydatnieniem „przemysłu Holokaustu”. Nie zapomniano o aktach oporu i wymieniono wszystkie próby zamachów na Führera.

Ciekawie pociągniętym wątkiem wystawy są dzieje pojęcia „Volksgemeinschaft”, co w Polsce tłumaczone jest zazwyczaj jako wspólnota narodowa. W warunkach Niemiec przełomu lat 20. i 30 idea ta przerzuciła mosty między zwolennikami dawnych kajzerowskich Prus a proletariatem, który kontestował dawne porządki i jego nieprzekraczalne bariery społeczne. Po zdobyciu władzy przez Hitlera nazistowska idea wspólnoty narodowej dowartościowała klasy niższe.

Utrzymano święto 1 maja, ale jako „dzień niemieckiej pracy”. Wzmocniono systemy pomocy społecznej, np. poprzez akcje „pomocy zimowej” czy wczasy pracownicze „Kraft durch Freude”. Z drugiej strony zielone światło dla planów wojennych Wehrmachtu, zamówienia wojenne dla wielkiego przemysłu i dowartościowanie szlachty oficerskiej pomogło Hitlerowi zdobyć uznanie arystokracji.

To dowartościowanie wszystkich „czystych” Niemców od prostego robotnika po synów kajzera miało i odwrotną stronę: wykluczenie. Tu na eliminację skazano Żydów i „niepełnowartościowe życie”, czyli osoby niedorozwinięte lub chore umysłowo. A później, gdy Niemcy ugrzęźli już we współwinie za podpalenie świata, złapano ich w moralną pułapkę. Im bardziej III Rzesza wikłała się w wojnę, tym mocniej ideę wspólnoty narodowej nasycano fatalizmem „walki do końca”. Niemcy mieli się obronić przed koalicją wrogów lub zginąć.

To jednak wiedza z plansz zapisanych drobnymi literami. A na wystawach większość widzów zwraca uwagę głównie na eksponaty. Twórcy zasypali 1000 metrów kwadratowych wystawy setkami obiektów z lat III Rzeszy, próbując równoważyć je eksponatami z dziejów grup antynazistowskiego oporu i pamiątkami po ofiarach reżimu, np. pasiakami obozowymi. Cóż jednak począć, gdy ulotki antynazistowskie są blade, kiepsko wydrukowane i giną wobec krzyczących jaskrawymi barwami plakatów machiny propagandowej Goebbelsa?

Co zrobić, gdy demaskujące satrapię Hitlera pesymistyczne, szare obrazy malarzy –wewnętrznych emigrantów – nie są tak efektowne jak neogermańskie arrasy o Nibelungach, jakie ozdabiały Kancelarię Rzeszy?

Cóż począć z tym, że do eksponowanych w DHM 29 mundurów najróżniejszych służb III Rzeszy używano najlepszych barwników, tak że i dziś, po 70 latach, nadal mienią się efektowną paletą brązów, zieleni, czerni i wreszcie krzyczącej czerwieni opasek ze swastyką?

Wydawało się, że autorzy wystawy mieli świadomość tego zagrożenia, bo już w prologu ekspozycji zaznaczali, że „propaganda nazistowska nie pokazywała fanatyzmu i brutalności reżimu, który krył się za fasadą kultu Fuehrera – Zbawiciela Rzeszy”.

A jednak w salach DHM poczułem się jak na pierwszych jarmarkach staroci na targach dominikańskich w Gdańsku w latach 70., gdy ku konsternacji turystów z RFN na sprzedaż wyciągnięto znalezione na strychach najprzeróżniejsze nazi bibeloty.

Na dodatek wiele przedmiotów to dublety eksponatów pokazywanych równolegle w ramach stałej wystawy ukazującej dzieje Niemiec w tym samym kompleksie gmachów muzeum.

Ale problem jest szerszy. Jak pokazywać XX-wieczne totalitaryzmy, nie wpadając w pułapkę odtwarzania jego wizualnej atrakcyjności? Wyszarzanie na siłę tamtej epoki wywołać może zdziwione pytania młodych – to co niby było takiego barwnego i porywającego masy w epoce Hitlera czy Stalina? Ale ukazywanie zbyt wielu przykładów propagandy nazizmu czy komunizmu zawsze spycha na drugi plan ofiary systemów. Te zazwyczaj są szare i nieefektowne.

[srodtytul]Demon czy błazen[/srodtytul]

Paradoksalnie mimo poświęcenia wystawy Hitlerowi gadżetów z symbolami nazizmu jest nieporównanie więcej niż samych przedstawień dyktatora III Rzeszy.

Hitler pojawia się na portretach w dużym formacie tylko na początku ekspozycji – jako SA-man z lat 20., jako triumfujący wódz z lat 30. i jako trupia czaszka z nieodłączną grzywką i wąsikiem z lat wojny według świetnego fotomontażu duńskiego antynazisty Jacoba Kjeldgaarda.

Jak podkreślają autorzy, na wystawie nie ma ani jednego przedmiotu – munduru, mebla czy osobistej pamiątki – z którym mógł mieć osobisty kontakt Adolf Hitler. Nie ma nagrań z jego głosem. Nie zauważyłem też żadnego tekstu pisanego ręką dyktatora. To pokazuje, jak bardzo Hitler traktowany jest wciąż jako groźne, niemal metafizyczne medium zła.

Alianci brali też pod uwagę, że w razie ich zwycięstwa Hitler może się ukrywać. Na wystawie przyciągają wzrok przygotowane zawczasu w końcu 1944 roku fotomontaże mające pokazać, jak wódz III Rzeszy wyglądałby z brodą, jak w okularach, a jak prezentowałby się ogolony na łyso. Amerykański wywiad chuchał na zimne – Hitler oszczędził aliantom kłopotów i sam się zabił.

Wzrok przyciąga na wystawie kopia sporządzonego w Moskwie protokółu KGB. Wynika z niego, że specjalna ekipa wysłana przez Stalina 5 maja 1945 roku odnalazła w gruzach berlińskiej kancelarii Rzeszy szczątki Hitlera, Ewy Braun, rodziny Goebbelsów i generała Hansa Krebsa, który popełnił samobójstwo po śmierci swego wodza. Po wojnie szczątki poddawano licznym badaniom. Potem przechowywano je na terenie bazy sowieckiej w Magdeburgu. Tam według tajnego protokółu z 5 kwietnia 1970 roku przeprowadzono procedurę spalenia resztek ciał i rozsypania ich prochów. Nawet Rosjanie się bali, że normalny pochówek Führera może wykreować miejsce pielgrzymek neonazistów.

To poważne traktowanie fenomenu zła, jakie symbolizował Hitler, kontrastuje z wypowiedziami dla dziennikarzy kuratora wystawy Hansa-Ulricha Thamera. Podkreślał on, że wystawa ma obalić tezę, że Hitler doszedł do władzy, bo zdołał uwieść czy zahipnotyzować rzesze ludzi. „Hitler był osobą raczej niepozorną i mało charyzmatyczną. Jedyne, co potrafił, to wygłaszanie przemówień i agitacja. Jego siła wynikała z tego, że inni przypisywali mu charyzmę, oczekiwali, że jest wybawicielem narodu”.

A więc wódz naprawdę był kiepski, a wszystko było tylko chciejstwem Niemców, którzy potrzebowali silnego człowieka i w Hitlerze go sobie ucieleśnili? Skoro tak, to autorzy wystawy powinni byli znaleźć sposób, aby pokazać, jakie były praktyczne motywacje Niemców. Jakie widzieli korzyści w takim „fatalnym zauroczeniu”. Jak bardzo pożądali powrotu do dawnego porządku, „czystości rasowej”, wspólnoty sprzed I wojny światowej, odzyskania Poznania czy Katowic lub jak szybko oswoili się z myślą, że można zagarnąć konkurencyjny żydowski sklep. Widzimy masy i kroniki kolejnych zbrodni – ustaw norymberskich, wysyłek niepokornych do kacetów, korzystania z taniej siły roboczej ze wschodu. Ten współudział w nieprawościach III Rzeszy rzadko ma na wystawie twarz konkretnego Schmidta czy Muellera.

Wystawę kończy 46 okładek „Spiegla”, na jakich po wojnie ukazano Hitlera. Wielu pytań, jakie widnieją na tytułowej stronie tygdnika, zabrakło na wystawie.

Nic dziwnego, że hamburski tygodnik pytał, dlaczego nikt w DHM nie wpadł na pomysł, aby nagrać ostatnich żyjących Niemców, jacy wyrastali pod władzą Hitlera, i pozwolić im opowiedzieć, czemu brunatny szarlatan ich tak sprawnie uwiódł.

Bo ta wystawa, choć uczciwie wylicza nam rejestr nazistowskich zbrodni – znacznie słabiej wyjaśnia, gdzie tkwił czar, który towarzyszył terrorowi. To coś, co wyjaśni, dlaczego Niemcy szli za Hitlerem jak zahipnotyzowani. Do brunatnego tanga trzeba było dwojga.

A o tym, że można mądrze pokazać, jak bardzo nazistowska ideologia nienawiści wrosła w latach III Rzeszy w mentalność „zwykłych Niemców”, pokazuje nieporównanie mniej głośna wystawa w Jenie w Turyngii. Ekspresem z Berlina to tylko dwie i pół godziny drogi.

[srodtytul]Fotografia w służbie walki[/srodtytul]

Na wystawę „Obcy w obiektywie” składa się ponad 150 albumów fotograficznych żołnierzy Wehrmachtu z lat wojny. Wystawa powstała wskutek projektu paru instytucji naukowych, które jakiś czas temu zwróciły się o przekazywanie albumów wojennych znajdujących się w zbiorach rodzinnych. Ten projekt możliwy był do realizacji dopiero w latach 90., kiedy wnukowie i prawnukowie oddawali naukowcom tomy wcześniej niechętnie wyciągane lub wręcz ukrywane w pawlaczach i wyjmowane tylko na czas spotkań z kolegami z wojska.

Weterani Wehrmachtu nie chwalili się albumami po wojnie, ale też ich nie niszczyli. Gdy po śmierci dziadków młodzi, porządkując rzeczy po zmarłych, zaglądali do znalezionych albumów, to oprócz banalnych wojskowych scenek znajdowali zdjęcia np. z pacyfikacji Polski czy Białorusi, od których włosy stawały im na głowie. Ale nawet jeśli w zbiorach nie było świadectw zbrodni, a tylko migawki z okupowanych terenów, potrafiły one pokazywać, jak bardzo propaganda III Rzeszy wpływała na myślenie prostych szeregowców, którzy podbijali Europę.

Ten fenomen nie byłby możliwy, gdyby nie pewna ważna okoliczność. Po pierwsze w latach 30. rozpowszechniły się tanie modele aparatów, spadły ceny klisz i ich obróbka. Fotografię lansowano w Hitlerjugend jako element Heimatkunde – wiedzy o ojczyźnie. Jak głosił slogan z lat 30., „Deutschland ist ein Fotoland”.

Nic dziwnego, że w 1939 r. zarówno niemieccy oficerowie, jak i zwykli żołnierze, wyruszając na wojnę, brali ze sobą aparaty. Większość zdjęć to obrazki z życia oddziału, realia frontu i migawki turystyczne – egzotyczni tubylcy, charakterystyczne zabytki czy miejscowe piękności. Ale między typowymi zdjęciami z albumów uwagę przykuwają zdjęcia – inspiracje nazistowskiej propagandy.

Na żołnierzy jako wzór oddziaływały ilustrowane magazyny, w których swoje zdjęcia publikowała czołówka fotoreporterów goebbelsowskiej „Propaganda Abteilung”. Tak oto fotki żołnierzy powtarzały motywy wymyślane przez nazistowskich speców od sterowania nienawiścią.

I tak w ujęciach z Polski zajmowanej we wrześniu 1939 roku widzimy zdjęcia Żydów. Oczywiście pewną rolę odgrywał tu egzotyzm, tzw. Ostjude – chałaty, pejsy, lisie czapy, długie brody. Ale podpisy bywają już pełne jadu. Częstym motywem są zdjęcia kolumn roboczych tworzonych przez Niemców z Żydów, którym demonstracyjnie kazano sprzątać place lub odgruzowywać ruiny. W albumie ze zdjęciami z Ożarowa podpis brzmi: „wzięci do niewoli Żydzi” – autora zdaje się nie dziwić branie cywilów do niewoli. Są też „ironiczne” podpisy: „Nareszcie zajmą się pracą”.

W wypadku zdjęć kolumn polskich jeńców co rusz powtarza się nawiązanie do nagłośnionego przez Goebbelsa rzekomego hasła marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego, że w razie wojny polskie wojsko w trzy dni będzie w Berlinie. „Mieli być w trzy dni w Berlinie jako zdobywcy – będą tam za trzy dni jako jeńcy”.

Inwazja na Francję to wysyp zdjęć z wziętymi do niewoli czarnoskórymi żołnierzami: „To oni mieli zbawić Grande Nation” czy „Wielki obrońca dumnej Francji”.

W miarę upływu czasu wzrasta poziom brutalności zdjęć. Fotografowanie jeńców lub tubylców podkreślało status „uebermenscha”. Fotografowani boją się i kornie pozują do zdjęć. Powraca znany z września 1939 roku antysemityzm. „Żydzi są u siebie także tu” – tak brzmi podpis żołnierza Friedricha Bilgesa pod zdjęciem ze zdobytego w 1941 roku Smoleńska.

A tuż obok album ze zdjęciem, które na pierwszy rzut oka wygląda jak obrazek wiejskiej idylli. Młoda ukraińska chłopka przechodzi przez strumyk. Dopiero napis z tyłu zdjęcia „Die Minenprobe, Doniec 1942” uświadamia grozę sytuacji. Autorzy wystawy odnaleźli odpowiedni rozkaz zalecający, aby w razie podejrzeń o zaminowanie brodu przepędzać na próbę Żydów lub osoby podejrzane o wspieranie partyzantów. W żołnierskim cynicznym żargonie ci nieszczęśnicy zwani byli Minensuchgeraet 42 (urządzenie do wykrywania min, wzór 1942).

I wreszcie te najpotworniejsze migawki „żołnierskie” – zdjęcia powieszonych partyzantów lub Żydów kopiących sobie grób.

Ale fotografowanie masakr kończy się około połowy 1943 roku. Potem nawet do najbardziej sadystycznych mózgów dochodzi myśl, że wojna może zostać przegrana i za takie fotki można odpowiedzieć.

Najwięcej dają do myślenia karty albumów, na których widać tylko plamy po kleju lub resztki oderwanej fotografii. Jak straszne mogły być na nich rzeczy, skoro ich autorzy woleli je zniszczyć po wojnie, mimo że i tak chowali albumy w najdalszych zakamarkach szaf? Tak mogły wyglądać zdjęcia z egzekucji sowieckiego partyzanta, którą uwiecznia z zapałem grupa żołnierzy Wehrmachtu. Tego zdjęcia nie było w Jenie, ale znajduje się w zbiorach berlińskiej Topografii Terroru.

„Es ist so schoene Soldat zu sein – To tak pięknie być żołnierzem” – ten napis zobaczyłem na okładce jednego z albumów, jakie oglądałem w Jenie.

[srodtytul]Skąd się wziął Hitler?[/srodtytul]

Wracam z Jeny raz jeszcze obejrzeć berlińską wystawę i odkrywam, że także w DHM są prezentowane dwa żołnierskie albumy z szowinistycznymi podpisami. Ale giną one na tyle w tłoku, że ich wcześniej nie zauważyłem. Teraz, w czasie drugiej wizyty, lepiej już rozumiem, jakich pytań nie postawili autorzy ekspozycji.

Na przykład - jak posłuszeństwo wobec wskazań Führera przekładało się na setki tysięcy małych i większych świństw, jakie Niemcy popełniali, bo nagle wolno było bezkarnie skrzywdzić tych, których reżim wykluczył ze wspólnoty narodowej czy szerzej – wyzuwał z wszelkich praw? Dlaczego posłuszeństwa Hitlerowi nie można było pokazać poprzez historię, jak czyjś donos zniszczył konkurencyjnego piekarza? Albo jak dzięki akcji „aryzacji” zdobyto małą fabryczkę? Jak dbający o partyjną karierę urzędnik zmuszał żonę, aby zgodziła się poddać upośledzone dziecko eutanazji? Jak żołnierze Wehrmachtu rabowali w Polsce w myśl hasła „Aus Polen ist alles zu Holen” (z Polski wszystko jest do zabrania)? Z takich małych łajdactw utkane były dzieje III Rzeszy.

Ale jeszcze trudniej było zdecydować się autorom wystawy na głębszą genezę przyczyn nazizmu. Z wystawy nie dowiemy się też, dlaczego Austriak Hitler wzgardził armią „liberała” cesarza Franciszka Józefa i wybrał Reichswehrę jako symbol realizacji „niemieckiej misji dziejowej”. Jaki wpływ wywrzeć mogła na Hitlerze obserwacja ekscesów Bawarskiej Republiki Rad z 1919 roku.Co wpływało na skalę poparcia dla brunatnej władzy? Dlaczego tereny katolickie dłużej opierały się wpływom nazizmu niż tereny protestanckie?

Nie twierdzę, że roztrząsanie takich kwestii jest łatwe. Z pewnością twórcy wystawy obawiali się nawrotu sporów, jakie już nieraz dzieliły niemieckich historyków, jak choćby podczas tzw. sporu historyków z połowy lat 80., gdy Ernst Nolte zadał pytanie o rolę, jaką w radykalizacji Hitlera odegrał przykład rewolucji bolszewickiej.

Te kontrowersje można mnożyć: w jakim stopniu nazizm wszedł w koleiny uformowane przez pruski militaryzm i szowinizm? Czy już Niemcy z lat I wojny światowej nie przyzwyczajały się do dyktatury pod faktyczną dyktaturą wojskowych – marszałka Paula Hindenburga i generała Ernsta Ludendorffa?

Jedynym śladem po takich rozważaniach są popiersia Fryderyka II, Bismarcka, mitycznego Zygfryda z eposu Nibelungów, Hindenburga i Mussoliniego – jako galerii herosów, z których cech upokorzeni Niemcy w latach 20. lepili sobie w marzeniach przyszłego narodowego zbawcę.

Ale owa powściągliwość wobec mitów prawicy rozciąga się i na mitologię historyczną lewicy . Nie ma na wystawie nawiązań do rozpowszechnionej lewicowej narracji o Hitlerze jako wytworze wielkiej finansjery i przemysłowców. Swoista opcja zero. Jest za to solidna i unikająca relatywizmu wystawa – kronika zbrodni dyktatora III Rzeszy. Dobre i to, ale niedosyt pozostaje.

[i]

Wystawa „Hitler i Niemcy” potrwa do 6 lutego 2011 roku. Szczegóły: [link=http://http://www.dhm.de]http://www.dhm.de[/link]

Wystawa: „Obcy w obiektywie – fotoalbumy z lat II wojny światowej” w Muzeum Miejskim w Jenie zakończy się 30 stycznia 2011.

Szczegóły: [link=http://http://www.stadtmuseum.jena.de]http://www.stadtmuseum.jena.de[/link][/i]

„Pierwsza niemiecka wystawa o Hitlerze”, „Przełamanie tabu”, „Niemcy chcą w końcu uporać się ze swoją traumą nr 1”. Chyba nie było w ostatnich latach ekspozycji w RFN, o której tyle pisałyby światowe media. Tym bardziej że informacje o wystawie w Deutsches Historisches Museum (DHM) w Berlinie łatwo było ilustrować tak przyciągającymi wzrok eksponatami, jak proporce NSDAP, pozłacane popiersia Führera czy żołnierzyki z epoki III Rzeszy z troskliwie odwzorowanymi mundurami Wehrmachtu czy SS. „Nazi-chic” jest chwytliwy – na brunatną estetykę rzuciły się media, choć nie było to zapewne intencją autorów wystawy.

Jadąc do Berlina, brałem pod uwagę, że może to być pójście na łatwiznę wielkich mediów. Hasła: „Niemcy”, „Berlin” i „Hitler” – zawsze doskonale się sprzedają.Tymczasem pełny tytuł ekspozycji brzmi: „Hitler i Niemcy – idea wspólnoty narodowej i zbrodnie”. Zapowiada on raczej próbę wiwisekcji psychologicznej relacji między brunatnym wielkim uwodzicielem i uwiedzionym przezeń narodem. Symbolem tego pytania jest gigantyczne fotograficzne powiększenie, jakie wita widza wchodzącego na wystawę. Widzimy tłum w Monachium wiwatujący 1 sierpnia 1914 r. na wieść o ogłoszeniu mobilizacji przeciw Rosji. Snop światła wyłuskuje z tłumu twarz wymachującego kapeluszem - to 25-letni Adolf Hitler.

Pozostało jeszcze 93% artykułu
Plus Minus
„Przyszłość”: Korporacyjny koniec świata
Plus Minus
„Pilo and the Holobook”: Pokojowa eksploracja kosmosu
Plus Minus
„Dlaczego umieramy”: Spacer po nowoczesnej biologii
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Małgorzata Gralińska: Seriali nie oglądam
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Plus Minus
„Tysiąc ciosów”: Tysiąc schematów frajdy
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne