Referendum w Sudanie doprowadzi zapewne do podziału kraju

Jutro zaczyna się referendum, które zapewne doprowadzi do ostatecznego podziału Sudanu

Publikacja: 08.01.2011 00:01

Referendum w Sudanie doprowadzi zapewne do podziału kraju

Foto: ROL

Uwaga, uwaga, to nie będzie tekst o Darfurze. Będzie mowa o długiej wojnie, wspomnę o ofiarach, zwłaszcza o wielokrotnie grzebanych nadziejach na godne życie dla milionów ludzi, i to wszystko będzie się działo w Sudanie, ale nie w Darfurze. Od 2003 roku, głównie za sprawą gwiazd Hollywood, wszystkie problemy największego państwa Afryki zaczęto utożsamiać z tragedią tej prowincji. W wyniku wojny w Darfurze zginęło tysiące ofiar (od 20 tysięcy według rządu w Chartumie do 400 tysięcy według innych źródeł). Jakkolwiek tragiczne wydarzenia miały miejsce w Darfurze – to nie tamta wojna miała i ma decydujący wpływ na kształt i przyszłość państwa. Na los, zwykle tragiczny, Sudańczyków od wielu dekad wpływa inna wojna: ta prowadzona przez zdominowany przez Arabów i muzułmanów rząd w Chartumie przeciwko czarnym wyznawcom chrześcijaństwa i lokalnych religii zamieszkujących na południu kraju.

W nadchodzącym tygodniu być może nastąpi ostatni akt tego wieloletniego sporu. Około 10 milionów mieszkańców południa Sudanu zagłosuje w referendum w sprawie ewentualnego odłączenia tej części kraju od północy. Niemal na pewno zdecydowana większość południowców opowie się za separacją i powołaniem nowego państwa. I niemal na pewno ścigany listem gończym Międzynarodowego Trybunału Karnego prezydent Sudanu Omar al Bashir nie odda tego terytorium bez walki. A mimo to milionom południowców ten weekend przepełnia serca nadzieją największą od niepamiętnych czasów.

[srodtytul]40 lat wojny [/srodtytul]

Konflikt między północą i południem jest starszy niż współczesny Sudan (kraj uzyskał niepodległość w 1956 roku) i sięga korzeniami co najmniej XVIII wieku, kiedy na południe od Egiptu rozciągały się muzułmańskie królestwa. Ich potęga budowana była między innymi na niewolniczej pracy setek tysięcy czarnych porywanych z południa przez Arabów. W istocie do dziś słowa „czarny” i „niewolnik” znaczą na północy Sudanu to samo. W całej historii stosunków z Arabami na terenie Sudanu czarni byli pozbawieni wszelkich praw i traktowani jak podludzie. Po 1956 roku nic się nie zmieniło. Czarni ciągle stanowili źródło darmowej siły roboczej dla mieszkańców północy bądź wcielano ich do armii. Południe kraju było pozbawione jakichkolwiek inwestycji czy usług publicznych. Nie budowano szkół, przychodni, do dziś nie ma tam asfaltowych dróg, a bite powstawały głównie w ostatnich latach. Oczywiście jedną z najbardziej dotkliwych form dyskryminacji były prześladowania religijne. Sudan od samego początku wymyślony został jako kraj muzułmański i w ostatnich 60 latach prześladowania innowierców potęgowały się i malały, ale obecne były zawsze.

Nic dziwnego, że czarni mieszkańcy południa buntowali się. Pierwszy etap wojny trwał do 1972 roku, jednak zawarty wówczas pokój nie przyniósł istotnej poprawy losu południowców. Chartum w dalszym ciągu eksploatował wszystkie możliwe bogactwa tego rejonu kraju, do których w latach 70. doszło największe – ropa naftowa. Gdy w 1983 roku rząd w Chartumie wprowadził w całym kraju szarijat, stało się jasne, że zacznie się kolejna wojna. Miała trwać 23 lata i okazała się jednym z najkrwawszych i najbardziej wyniszczających konfliktów współczesności. Zginęło w niej co najmniej 2 miliony ludzi, dwa razy tyle straciło dach nad głową.

W trakcie wojny wykształciła się też polityczna elita południowego Sudanu w postaci Ludowego Ruchu Wyzwolenia Sudanu (SPLM) i jej armia SPLA. W przeciwieństwie do poprzedniej wojny południowcom udało się zjednoczyć dwa najważniejsze plemiona prowincji: Dinków i Neurów. Odnosili poważne zwycięstwa nad wojskami Chartumu, a szef SPLA John Garang wyrósł na znakomitego stratega wojskowego i sprytnego polityka.

Garang nie chciał niepodległości dla południowego Sudanu. Uważał, że warto zachować jedność kraju i uda się stworzyć Sudan, w którym dobrze będą się czuli zarówno czarni chrześcijanie czy animiści, jak i arabscy muzułmanie. Nie wszyscy tak myśleli. W 1989 roku na północy w wyniku zamachu stanu władzę przejął Omar al Bashir, który otwarcie dążył do wprowadzenia w kraju szarijatu i dalszej dyskryminacji południa. Jednak w latach 90. nie tylko to było głównym zmartwieniem SPLA. Armia południowa podzieliła się na zwolenników secesji i jej przeciwników. Ten podział przebiegał zresztą według kryteriów plemiennych: Dinkowie wspierali Garanga i byli zwolennikami utrzymania jedności państwa, Neurowie, czując się marginalizowani przez Garanga, walczyli o pełną niepodległość dla południa.

Od połowy lat 90. wojna w Sudanie przypominała wrzący kocioł, którego nie da się wygasić. Walki między Dinkami i Neurami, a potem starcia wśród samych Neurów, okazały się jeszcze bardziej brutalne od głównego konfliktu północ – południe. Dodatkowo Chartum podsycał napięcia, zbrojąc arabskie plemiona żyjące na pograniczu obu części Sudanu oraz szaleńca z Ugandy Josepha Kony’ego, który wraz ze swoją armią siał popłoch we wsiach sudańskich na południu. Ta jatka trwała do 2003 roku, gdy wszystkie strony zostały zawleczone przez Amerykanów i przedstawicieli państw afrykańskich do stołu rokowań. Dwa lata później podpisały w Naivashy porozumienie pokojowe.

[srodtytul]Widmo Hagi[/srodtytul]

Zaczynające się w niedzielę pięciodniowe referendum jest zwieńczeniem procesu politycznego rozpoczętego właśnie w Kenii

9 stycznia 2005 roku. To prawda, że pokój w Sudanie okazał się jedynie teorią zapisaną na papierze, a Chartum nigdy nie wprowadził w życie wielu zasad ustalonych w porozumieniu, takich jak proporcjonalny rozdział władzy w ramach obecnie działającego rządu jedności. Nie zamierzał również sprawiedliwie dzielić się z południem bogactwami naturalnymi, zwłaszcza ropą. Ropa z południa (tam mieści się większość sudańskich zasobów) pompowana jest zbudowanym przez Chińczyków rurociągiem do Port Sudan i stamtąd sprzedawana dalej. Południe nie ma własnej rafinerii i musi kupować paliwa w Kenii. Czarni w dalszym ciągu są prześladowani, w Chartumie nie mają prawa wybudować kościoła chrześcijańskiego ani studiować na wielu wydziałach.

Jednak faktem jest również, że od 2005 roku praktycznie istnieją dwa państwa i dwie administracje (po śmierci Garanga w wypadku samolotowym w 2005 roku liderem południa został prezydent Salva Kiir). Południe wreszcie rozwija infrastrukturę (zbudowano 5 tysięcy kilometrów bitych dróg i... 50 kilometrów asfaltowych), pieniądze z ropy, z których według porozumienia pokojowego

40 procent miało trafiać do administracji południa, nie są przekazywane, jak należy, ale finansują budowę szpitali i szkół. W styczniu 2008 roku ostatnie oddziały armii północnej opuściły tereny południa, powstają instytucje nowego państwa i choć nikt nie ma wątpliwości, że al Bashir sfałszował rozpisane w kwietniu ubiegłego roku wybory, to jedno jest pewne: nie jest on w stanie powstrzymać nieuniknionego końca procesu. Za miesiąc, za dwa, może za pół roku władze południowego Sudanu ogłoszą powstanie nowego, 55., państwa w Afryce.

Co będzie dalej, nie wie nikt, choć wielu snuje scenariusze. Najłatwiejsze są te najbardziej pesymistyczne. Al Bashir nie zaakceptuje wyników referendum i wywoła wojnę na południu. Nie musi wysyłać własnych wojsk, może się posłużyć arabskimi plemionami z pogranicza obu części kraju, ludami Misserija i Baggara, które zresztą już wcześniej walczyły z czarnymi. Taka wojna wcale nie musiałaby objąć jakiejś znacznej części terytorium Sudanu. W istocie prowadzona byłaby przede wszystkim w prowincji Abyei i w dwóch innych, które obecnie znajdują się w granicach północy, choć zamieszkane są przez czarnych. W Abyei – najbardziej spornej części kraju – znajdują się ogromne pokłady sudańskiej ropy, część z nich jest eksploatowana, większość czeka na wydobycie. Chartum nie akceptuje granic Abyei wyznaczonych w 2008 roku przez Stały Trybunał Arbitrażowy w Hadze i domaga się włączenia całej prowincji do północy. Południe nie chce się na to zgodzić.

Spory spowodowały, że referendum w Abyei nie odbędzie się teraz. Podobnie jak inne najtrudniejsze kwestie (np. wyznaczenie granicy, podział infrastruktury, status setek tysięcy czarnych, którzy – kiedyś porwani na północ – być może chcieliby wrócić na południe) rozwiązanie statusu Abyei zostało odsunięte na późniejszy, bliżej nieznany termin.

Jednak jest też scenariusz optymistyczny, i to niekoniecznie oparty na myśleniu życzeniowym. Wynik ewentualnej wojny północy z południem nie jest wcale łatwy do przewidzenia, z pewnością przewaga determinacji byłaby po stronie południa, które czuje, że tylko odłączenie od Chartumu daje czarnym szanse na zachowanie afrykańskiej tożsamości i wolności religijnej. Sam al Bashir, nauczony smutnym losem choćby Slobodana Miloszevicia czy Charlesa Taylora, musi również brać pod uwagę presję międzynarodowej opinii publicznej i grożący mu proces w Hadze. Czy wobec tak zdecydowanej presji zaryzykuje kolejne rzezie na swoich rodakach?

Odpowiedź na to pytanie poznamy szybko.

Uwaga, uwaga, to nie będzie tekst o Darfurze. Będzie mowa o długiej wojnie, wspomnę o ofiarach, zwłaszcza o wielokrotnie grzebanych nadziejach na godne życie dla milionów ludzi, i to wszystko będzie się działo w Sudanie, ale nie w Darfurze. Od 2003 roku, głównie za sprawą gwiazd Hollywood, wszystkie problemy największego państwa Afryki zaczęto utożsamiać z tragedią tej prowincji. W wyniku wojny w Darfurze zginęło tysiące ofiar (od 20 tysięcy według rządu w Chartumie do 400 tysięcy według innych źródeł). Jakkolwiek tragiczne wydarzenia miały miejsce w Darfurze – to nie tamta wojna miała i ma decydujący wpływ na kształt i przyszłość państwa. Na los, zwykle tragiczny, Sudańczyków od wielu dekad wpływa inna wojna: ta prowadzona przez zdominowany przez Arabów i muzułmanów rząd w Chartumie przeciwko czarnym wyznawcom chrześcijaństwa i lokalnych religii zamieszkujących na południu kraju.

Pozostało 89% artykułu
Plus Minus
„Heretic”: Wykłady teologa Hugh Granta
Plus Minus
„Farming Simulator 25”: Symulator kombajnu
Plus Minus
„Rozmowy z Brechtem i inne wiersze”: W środku niczego
Plus Minus
„Joy”: Banalny dramat o dobrym sercu
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Karolina Stanisławczyk: Czarne komedie mają klimat
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska