Na lewym brzegu ciemność rozwidniona co najwyżej śniegiem. Tak nocą z prawego brzegu Wisły widzą ruiny ci, którzy tędy akurat ściągają do miasta. Odkąd 17 stycznia zajęli je czerwonoarmiści i kościuszkowcy, pośród tysięcy przyjezdnych zewsząd, ciężarówkami, pociągami zapełnionymi po dach zbliżają się do tej ciemności. Może jeszcze w pamięci niektórych rozprasza ją ogień, eksplozje albo dawne życie jakby nigdy nic.
Teraz na lewym brzegu cisza. Uderza ona nocą i za dnia, podobnie jak swąd spalenizny i fetor zwierzęcych i ludzkich zwłok. Dopiero z czasem rozgęszczą tę ciszę warkoty pojedynczych pojazdów, kroki, nawoływanie przekupki, hurgoty usuwanego gruzu…
Ale to przecież tylko wycieczki wyobraźni próbującej uzmysłowić mi tamtą rzeczywistość. Jeszcze trudniej ogarnąć ją pojęciem. Już sam widok warszawskich zniszczeń obfitował w absurdy. W pogórzu ruin, na odsłoniętej ścianie któregoś piętra wiszący landszaft, na drodze – balia albo cylinder. Przybysze musieli od zera odtwarzać reguły istnienia i współistnienia, bez prądu ani wody, w warunkach trudniejszych niż jaskiniowcy.
Czytaj więcej
Jak widać po Grzegorzu Braunie, w dzisiejszej Polsce nienawistne zachowania polityków nie zawsze...
Musieli walczyć o byt. Kiedy jedni wybierali cegły na przyszłe budowle albo urządzali w bramach sklepy, inni popełniali grabieże zwane „szabrem” bądź morderstwa rabunkowe. Z najpierwotniejszą wolą życia wyzwalały się najlepsze i najgorsze strony ludzkiej natury. Ale tę prehistorię wyparła zaraz historia, wnosząc własne z kolei ambiwalencje. Obce rządy zastąpiły bezrząd pośród ruin, ze społeczeństwem jednocześnie organizował się terror. Paradoksem było też, że to kremlowski dyktator polecił ustanowić tu stolicę od zaraz – ten sam, który pół roku wcześniej zatrzymaniem swojej armii skazał miasto na zagładę.