Trzy lata temu Roman Giertych tłumaczył swoim wyznawcom, że władza nie ma „technicznej możliwości” sfałszowania wyborów. Dzisiaj przekonuje ich, że taką możliwość ma opozycja – wszystko po to, żeby jeszcze bardziej rozhuśtać powyborcze emocje własnego elektoratu, który woli wierzyć, że wybory mu ukradziono, a nie po prostu przegrano je na własne życzenie. Po trzech tygodniach od wyborów PO nadal nie umie się pogodzić z demokracją i rozpaczliwie szuka sposobów, żeby ją jakoś oszukać. Choć nieprawidłowości, a prawdopodobnie także zwyczajne przekręty, w kilku lub kilkunastu komisjach są faktem, to nie one przesądziły o porażce kandydata, który zbyt długo myślał, że prezydentura mu się po prostu należy. Na szczęście dla Platformy nie ma prawnej możliwości wymuszenia ponownego przeliczenia wszystkich głosów, można więc budować mit przekręconych wyborów bez ryzyka, że zostanie zbyt łatwo obalony.
Ponowne przeliczenie wszystkich głosów to plan B, ale najtęższe umysły już szkicują plan C, który zadziała, nawet gdyby ponowne przeliczenie głosów potwierdziło zwycięstwo Karola Nawrockiego. Michał Wawrykiewicz, europoseł PO i „praworządnościowy” aktywista z Wolnych Sądów, ma prosty sposób na unieważnienie wyniku wyborów. „Ja bym Szymonowi Hołowni powiedział, że Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych nie jest sądem i dopóty, dopóki nie zostanie stwierdzona ważność wyborów, dopóty nie powinno być zwoływane Zgromadzenie Narodowe. To by oznaczało, że pełniącym obowiązki prezydenta będzie Szymon Hołownia”. Korekta wyborczego wyniku przy zielonym stoliku, czyli demokracja sytuacyjna.
Dlaczego Platforma Obywatelska rządzi choć przegrała z PiS?
Żeby jednak oddać rządzącym sprawiedliwość, zajmują się nie tylko poszukiwaniem sposobu na odkręcenie wyniku ostatnich wyborów. Ciężko pracują też nad wynikiem kolejnych. Od przegranych wyborów zdążyli już obiecać związki partnerskie (dwa razy obiecać to jak raz dotrzymać), zapowiedzieć połączenie kolejowe na narty do Austrii (tyle się ostatnio mówi o wykluczeniu transportowym), policzyć, ile immunitetów udało się uchylić politykom opozycji (uchylony immunitet to prawie jak wyrok, więc nie dopytujcie o liczbę wniesionych do sądu aktów oskarżenia), pochwalić się 800+ (bo przecież mogli zlikwidować, a zostawili), długo by wymieniać wszystko, co władza już zrobiła dla „zwykłego Kowalskiego”, a ci niewdzięczni „debile, faszyści i nieuki, do spółki z bigotkami” – jak scharakteryzował elektorat Karola Nawrockiego etyk Jan Hartman – znowu ją zawiedli.
Półtora roku temu Donald Tusk przegrał o włos z Jarosławem Kaczyńskim i rządzi wyłącznie dlatego, że skompromitowany ośmioletnimi rządami PiS nie miał zdolności koalicyjnej, bo nawet PSL się nim brzydził. Rządząca koalicja zdaje się nie rozumieć, że symboliczne „Jagodno” dało jej władzę nie dlatego, że obiecała aborcję, związki partnerskie i rozliczenia, ale dlatego, że miało dość bezprecedensowej pazerności i zawłaszczania państwa przez PiS. I jeśli po półtora roku spora część tamtych wyborców została w domu, to przede wszystkim dlatego, że PO nie umie zaproponować niczego wystarczająco ważnego dla większości i możliwego do dowiezienia nawet przy niesprzyjającym prezydencie. Gdy minister ds. równości obiecuje wniesienie jako projektu poselskiego ustawy o związkach partnerskich, dla której nie udało się uzyskać poparcia w rządzie, prezydent elekt zapowiada ustawę zwalniającą z podatku rodziny z dwójką lub więcej dzieci. Ciekawe, co bardziej docenią wyborcy w 2027 r. – cztery lata bicia piany na temat ustawy, o której z góry było wiadomo, że nie ma żadnych szans, czy wprowadzenie dużej ulgi podatkowej dla milionów rodzin.
Zamiast karmić elektorat mrzonkami o unieważnieniu wyborów, może by tak podnieść kwotę wolną od podatków?
Piłkarski kibic wie, że „gra się tak, jak przeciwnik pozwala”. Nowy prezydent nie pozwoli Tuskowi zrealizować większości obietnic z 2023 r., a elektorat rozliczy władzę z tego, co zrobiła, a nie tylko chciała. Zamiast karmić elektorat mrzonkami o unieważnieniu wyborów, władza musi przedstawić propozycje, których prezydent nie będzie mógł zawetować. Podniesienie kwoty wolnej mogłoby być pierwszym krokiem. Ale coś czuję, że prędzej opozycja przejmie tę obietnicę, niż władza coś zrozumie ze swojej porażki.