Trudno o Izraelu myśleć inaczej niż w kategoriach państwa stanu wyjątkowego, a o jego społeczeństwie, że żyje w permanentnym cieniu wojny. Wie to każdy, kto w Izraelu bywał. Każdy, kto ma wśród Izraelczyków przyjaciół. Obowiązkowa służba wojskowa dla kobiet i mężczyzn. Regularne ćwiczenia dla rezerwistów. Broń w restauracjach i kawiarniach Tel Awiwu. Młodzież, która jeśli już nie jest na służbie, to w każdym momencie może zostać do niej wezwana; z jednej strony więc stres dnia codziennego, z drugiej beznadziejny fatalizm epoki.
Kiedy pierwszy raz przyjeżdża się do Izraela, wszystko to szokuje. Kiedy jest się po raz drugi i trzeci, jednych to fascynuje, drugich przeraża, ale nikt nie umie odpowiedzieć na pytanie: jak można tak żyć pod wulkanem w poczuciu ciągłego zagrożenia. Cóż, mówią Izraelczycy. Inaczej się nie da. Nasza nowoczesna ojczyzna narodziła się z buntu i krwi. Od początku trzeba było walczyć o każdą piędź ziemi, bronić każdego domu, każdego baraku w kibicu. Ile było wojen? Któż to policzy. Tych większych pięć, a kiedy do katalogu konfliktów doda się kolejne operacje obronne, intifady, ataki na Egipt, Syrię, Liban, Gazę to ów łańcuch walki niemal się nie kończy, trudno więc, by naród nie brał go za normę, co więcej, nie podporządkował logice nieprzerwanej wojny całego systemu państwa, gospodarki, technologii, edukacji, życia codziennego.
Młodzi Izraelczycy od pierwszych szkolnych lat mają wbijane do głowy, że ojczyzny, jedynej, jakiej po tysiącach lat diaspory się doczekali, trzeba bronić do ostatniej kropli krwi. Jej wolność jest warta każdej ceny, każdego wysiłku. Bo tylko istnienie tej jedynej, własnej ojczyzny jest w stanie odgonić demony historii. Te tradycyjne i te, które wykrwawiały świat całkiem niedawno. Jeśli więc patrzy się na konfrontację izraelskich sił zbrojnych IDF z Hezbollahem czy Hamasem, analizuje zamach sił zbrojnych Izraela na instalacje nuklearne Iranu, nie można zapomnieć o tej perspektywie. Racją Państwa Izrael i jego społeczności jest usunięcie zagrożeń dla fizycznego przetrwania żydowskiej ojczyzny; wszystko jedno, czy mają korzenie w wyznawanej przez terrorystów ideologii, czy są oficjalną polityką brutalnego reżimu ajatollahów.
Iran to jeden z najbrutalniejszych reżimów świata. Jaka jest gwarancja, że nie użyłby broni atomowej do ataku na Izrael?
Od kilku dni śledzimy ataki izraelskiego lotnictwa na cele w Iranie. Wielu komentatorów uważa je za akt agresji, ale sprawa nie jest łatwa ani prosta. Jeśli siły izraelskie zaatakowały, znaczy, że rząd w Tel Awiwie dysponuje dowodami potwierdzającymi, że Iran jest bliski perspektywy posiadania broni nuklearnej. To obsesja ajatollahów; gotowe do odpalenia głowice mają być zwieńczeniem militarnej potęgi Iranu. Ścieżką awansu Islamskiej Republiki do pierwszej ligi graczy światowej polityki. I o ile same ambicje odgrywania roli dawnego mocarstwa Achemenidów nie są godne potępienia, o tyle wypada pamiętać, że za tą wschodzącą potęgą stoi jeden z najbrutalniejszych reżimów współczesnego świata, fanatyczna, rewolucyjna teokracja, która ma ręce pobrudzone krwią milionów ludzi, w tym dzieci własnego narodu. Czy to władza na tyle odpowiedzialna, że możemy wierzyć, iż broń atomowa w jej rękach będzie tylko instrumentem w światowej orkiestrze odstraszania? Jaka jest gwarancja, że nie zostanie użyta przeciw państwu żydowskiemu?
Pewności takiej nie ma wcale. I to nie tylko w ministerialnych gabinetach Tel Awiwu. Fanatyczni duchowni z Teheranu grożą państwu żydowskiemu unicestwieniem wyjątkowo konsekwentnie, bez marginesu na jakieś negocjacje czy dyplomatyczną grę. W Teheranie żydowskie państwo uważa się za wielkiego szatana. Symbolicznego, tradycyjnego wroga. Czy Tel Awiw powinien więc mieć skrupuły? Bezradnie czekać, aż państwo ajatollahów wejdzie w posiadanie śmiercionośnej broni? Chyba jednak nie, przynajmniej w dobie konfrontacyjnej polityki Teheranu z Zachodem. Co więcej, ważna jest też nasza europejska perspektywa; Teheran to sojusznik Putina. Reżim ajatollahów przykłada rękę do walki z Ukrainą. Logika więc, że osłabienie Teheranu to osłabienie Moskwy, jest całkiem zasadna.