Faktem jest, że efekty pracy ABW prokuratura włączyła do materiału dowodowego. Oczywiście pozostaje tajny. Tajne są także zeznania funkcjonariusza agencji, którego prokuratorzy pytali, skąd np. miał numery naszych telefonów.
Świadek odrzekł, że nie odpowie, bo powiedzenie tego zmusiłoby go do ujawnienia metod i form pracy operacyjnej tajnych służb. Co to za metody operacyjne? Czy ABW ma tajnych informatorów w mediach? Czy funkcjonariusze wchodzą do operatorów sieci komórkowych i biorą takie dane, jakie chcą?
Funkcjonariusz ABW jeszcze raz podczas zeznań zasłonił się tajemnicą.
Zeznał, że w kluczowym momencie dla sprawy jeden z nas spotkał się z Piotrem Kownackim w jego gabinecie. Ale nie powiedział, skąd o tym wie: bo to tajemnica pracy operacyjnej.
Pytamy publicznie: skąd to wiedział? Miał informatora w otoczeniu Kownackiego? Co to za praca operacyjna tajnych służb odbywała się w Kancelarii Prezydenta? Pytamy publicznie funkcjonariusza, dlaczego kłamał. Opisywanego przez niego spotkania nie było.
[b]5. [/b]
W sprawie ujawnienia raportu ABW zostaliśmy przesłuchani w prokuraturze. Odmówiliśmy zgodnie z prawem podania nazwisk informatorów. Byliśmy także pytani o okoliczności powstania tekstu – tu tajemnica dziennikarska nie obowiązuje. Musieliśmy więc – zgodnie z naszą pamięcią – odpowiadać. Dziś wiemy, że nasze zeznania, podobnie jak zeznania innych świadków, były dostępne dla funkcjonariuszy ABW. Dlaczego? Przez wiele miesięcy śledztwa agencja występowała w nim w kilku rolach. Funkcjonariusze byli świadkami, dostarczycielami dowodów, ale jednocześnie agencja została przez prokuraturę uznana za pokrzywdzoną. Dlatego funkcjonariusze mieli dostęp do materiałów śledztwa. Pokrzywdzona ABW przestała być dopiero w połowie 2010 roku – kiedy większość czynności śledczych została wykonana.
Sama Prokuratura Okręgowa w Warszawie także nie zasypiała gruszek w popiele.
W śledztwie prowadzonym przez prokurator oddelegowaną z prokuratury rejonowej przesłuchano kilkaset osób! Wszystkich, którzy brali udział w tworzeniu raportu, i prawie wszystkich, którzy go czytali – od najniższych rangą funkcjonariuszy służb aż po najważniejsze osoby w państwie. Przesłuchiwani byli: premier, wicepremierzy, najważniejsi ministrowie, marszałkowie obu izb parlamentu, kierownicy urzędów centralnych. W planach było też przesłuchanie prezydenta. Nie doszło do niego tylko dlatego, że Lech Kaczyński zginął w katastrofie smoleńskiej.
Spośród przesłuchiwanych VIP-ów jedynie minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski zeznał, że opublikowanie raportu przyniosło państwu straty. Pokazało naszym zagranicznym partnerom, przekonywał minister, że obieg poufnych dokumentów w Polsce jest nieszczelny. Ujawnienie raportu miało też wedle Sikorskiego narazić na szwank nasze relacje z Gruzją.
Śledztwo nie koncentrowało się tylko na wysłuchaniu świadków. Wykonywane były eksperymenty procesowe. Jeden z nich miał odpowiedzieć na pytanie, czy minister Witold Waszczykowski (sytuowany w kręgu podejrzeń) zdążyłby w konkretnym czasie przemieścić się ze ścisłego centrum Warszawy na plac Na Rozdrożu, by spotkać się z nami.
Do przeprowadzenia eksperymentu wykorzystywano wiadomości z billingów naszych i Waszczykowskiego, informacje o logowaniu się komórek w stacjach przekaźnikowych. Analizowane były (bez efektów) zapisy kamer przemysłowych zamontowanych w Kancelarii Prezydenta.
Przy okazji śledczy sięgnęli po billingi najważniejszych urzędników z obozu prezydenckiego. Od operatorów wzięte zostały zestawienia rozmów m.in. ministrów Małgorzaty Bochenek, Andrzeja Dudy, Władysława Stasiaka oraz byłego już wówczas prezydenckiego ministra Roberta Draby.
Nie skończyło się na urzędnikach. Pobrane zostały nawet billingi telefonów komórkowych Lecha Kaczyńskiego oraz jego małżonki Marii Kaczyńskiej. Sprawdzano połączenia wszystkich tych osób przez kilka dni po incydencie gruzińskim, który rozegrał się 23 listopada 2008 roku. Kryterium przy sięgnięciu po billingi wymienionych oficjeli były, jak można się domyślać, częste kontakty telefoniczne z Kownackim oraz Waszczykowskim. Warto jeszcze raz przypomnieć, że dostęp do wrażliwych danych głowy państwa, jego małżonki i prezydenckich ministrów miała ABW, posiadająca w śledztwie status strony pokrzywdzonej.
W sumie materiał zebrany w tej sprawie przez prokuraturę oraz ABW i właśnie posłany do sądu ma kilkanaście tomów. Połowa jest niejawna, opieczętowana różnymi gryfami tajności, jeden z nich ma klauzulę „ściśle tajny”. Nawet obrońca Kownackiego ma ograniczony dostęp do tego materiału. Złożył on, jak wynika z naszych informacji, skargę do rzecznika praw obywatelskich. W piśmie dowodzi, że takie metody są niezgodne z konstytucją i ograniczają prawo do obrony. Jak będzie wyglądał sam proces? Zapewne będzie tajny, bo taki charakter ma połowa akt. Ale pewności nie ma. Decyzję o charakterze procesu będzie podejmował sąd.
[b]6. [/b]
Widać, że sprawdzenie billingów dziennikarzy, a czasem nawet nagrywanie prowadzonych przez nich rozmów, powoli dla służb staje się normą.
Zachodzi podejrzenie, że w latach 2005 – 2007 ABW, CBA i policja mogły niezgodnie z prawem sprawdzać billingi znanych publicystów, takich jak Wojciech Czuchnowski i Bogdan Wróblewski z „Gazety”, Monika Olejnik z Radia Zet, Roman Osica i Marek Balawajder z RMF, Piotr Pytlakowski z “Polityki”, Andrzej Stankiewicz z „Newsweeka”, Maciej Duda i Bertold Kittel (wówczas „Rzeczpospolita”). Wiadomo też, że ABW nagrywała prywatne rozmowy Bogdana Rymanowskiego (TVN) i Cezarego Gmyza („Rz”).
„Śledztwo” ABW w sprawie raportu o incydencie gruzińskim to kolejny przykład. Pokazuje, że sobiepaństwo służb to choroba systemowa, a nie przypadłość jakiejś opcji politycznej.
Prokuraturze i służbom wydaje się, że schwyciły tego, który zdradził tajemnicę. Ale czy chodziło tu o jakiegokolwiek informatora? I o jakąkolwiek tajemnicę? Raport był poufny (najniższa klauzula tajności), a jedyną tajemnicą, jaką zawierał, był opłakany stan polskich służb specjalnych. Czy właśnie dlatego ABW zastosowała cały arsenał metod tajnej policji wobec dziennikarzy, by wytropić źródło przecieku? Po to prokuratorzy sprawdzali billingi Lecha i Marii Kaczyńskich? Chodziło o informatora czy o zemstę za upublicznienie prawdy o ABW, o urażoną dumę szefa służb specjalnych?
Z naszego punktu widzenia w tym procesie na ławie oskarżonych wcale nie będzie siedział Piotr Kownacki. Sądzone będzie prawo obywateli do informacji o tym, jak działają służby, i prawo do publikowania wiadomości niewygodnych dla władzy. Prawo dziennikarzy do poszukiwania prawdy i prawo do ochrony źródeł informacji.
Po drugiej stronie zasiądą służby specjalne, które tylko czekają na wyrok, który potwierdzi ich prawo do grzebania w połączeniach telefonicznych, śledzenia każdego z nas.