Hollywodzki film o łagrach

„Niepokonani” Petera Weira to pierwszy hollywoodzki film o sowieckich obozach. Dla wielu ludzi na Zachodzie będzie szokiem

Publikacja: 12.02.2011 00:01

Kadr z filmu „Niepokonani”: grany przez Colina Farella Walka (patrzy do góry) w otoczeniu innych urk

Kadr z filmu „Niepokonani”: grany przez Colina Farella Walka (patrzy do góry) w otoczeniu innych urków

Foto: Monolith

Łagier w pobliżu Jakucka na Syberii. Brygada skrajnie wyczerpanych więźniów wróciła z katorżniczej pracy poza zoną. Kucharz na trzaskającym mrozie wydaje im po chochli mętnej bałandy. Na początku kolejki stoi Smith (Ed Harris), amerykański inżynier, który przyjechał do Moskwy budować metro i został aresztowany przez NKWD pod zarzutem szpiegostwa.

Odbiera porcję zupy i przydział czarnego chleba. Gdy odchodzi na bok, kromka wypada mu z ręki i spada na śnieg. Widzi to jeden z dochodiagów, którzy klęczą na ziemi i piją wylewane im do miski pomyje. Konający z głodu mężczyzna z dzikim skowytem rzuca się na chleb, ale Smith w ostatniej chwili przydeptuje go butem.

Dochodiaga zaczyna rozdzierająco szlochać, a Amerykanin spokojnie wyjmuje kromkę spod podeszwy i zaczyna ją przeżuwać. Całą scenę widzi stojący w kolejce Janusz (Jim Sturgess), polski żołnierz, jeniec z września 1939 roku. Podchodzi do klęczącego na śniegu mężczyzny i dzieli się z nim własną zupą. Smith patrzy z dezaprobatą.

– Planujesz przetrwać tu na połowie racji, synu? – pyta Polaka.

– To jest stary człowiek.

– Ja jestem starym człowiekiem. Jutro rano będę żył. On nie. Dobroć może cię tutaj zabić.

Smith odchodzi, a w tle widać przysypany śniegiem barak, słup ze szczekaczką i wieżyczki strażnicze. Obok długa kolejka czekających na zupę, zmarzniętych na kość mężczyzn w podartych waciakach i ze stopami obwiązanymi szmatami.

To jedna ze scen filmu „The Way Back”, najnowszego dzieła znanego reżysera Petera Weira, twórcy „Pikniku pod Wiszącą Skałą” i „Stowarzyszenia Umarłych Poetów”. Podobnej sceny szeroka publiczność kinowa w Ameryce czy zachodniej części Europy do tej pory jeszcze nie widziała. W masowej kulturze Zachodu temat sowieckich zbrodni przeciw ludzkości właściwie bowiem nie istnieje.

– To pierwszy hollywoodzki film o Gułagu. Choć wielu Amerykanów podczas zimnej wojny słyszało o sowieckim koszmarze, nie do wszystkich ta wiedza dotarła. Peter Weir mówił mi, że wielu jego znajomych z Hollywood nigdy nie słyszało o sowieckich obozach koncentracyjnych. Tylko o niemieckich – opowiada dziennikarka „Washington Post” i autorka głośnej książki „Gułag” Anna Applebaum, która była jednym z konsultantów filmu.

„The Way Back” właśnie wszedł na ekrany kin w USA. Polska premiera (w naszym kraju będzie wyświetlany pod tytułem „Niepokonani”) przewidziana jest na 8 kwietnia. Film oparty jest luźno na książce „Długi marsz” Sławomira Rawicza, oficera armii Andersa. To opowieść o ucieczce grupy łagierników, którym udaje się pokonać pieszo kilka tysięcy kilometrów i przedrzeć do Indii.

[srodtytul]Zdjęcie polskiego dziecka[/srodtytul]

Superprodukcja Weira jest filmem w dużej mierze poświęconym tragicznej historii Polski w XX wieku. Sam reżyser nazywa ją „Polish story”. Głównym bohaterem jest wspomniany wyżej jeniec Janusz. Film zaczyna się od dramatycznej sceny rozgrywającej się w kazamatach NKWD, gdzieś na terenie okupowanych ziem wschodnich Rzeczypospolitej.

Odrapane ściany, pordzewiała umywalka, kraty w oknach. Janusz siedzi na krześle w mundurze polowym Wojska Polskiego. Ma rozbitą głowę. Był torturowany. Po drugiej stronie biurka enkawudzista. Ogolona czaszka i szeroki pas koalicyjny na uniformie. Widać, że postać ta jest stylizowana na śledczego, który łamał Rubaszowa w „Ciemności w południe” Arthura Koestlera.

Sowiecki oprawca kładzie przed Januszem kartkę i wieczne pióro. – Podpisz przyznanie się do winy – rozkazuje. Polski żołnierz odmawia. W pomieszczeniu jest jego płacząca żona. Została złamana przez NKWD i składa obciążające męża zeznania. Janusz otrzymuje wyrok 20 lat łagru. Wszystkiemu z pomiędzy ram zawieszonego na ścianie portretu przygląda się Stalin.

– Postać Janusza ma symbolizować los setek tysięcy Polaków, którzy w latach 1939 – 1941 zostali deportowani w głąb Związku Sowieckiego. Ta tragedia głęboko poruszyła Petera, który swoim filmem chciał oddać hołd tym ludziom. Poinformować Zachód, przez co przechodzili – opowiada Zbigniew Stańczyk, polski historyk mieszkający w Kalifornii.

To właśnie on skłonił Weira do nakręcenia filmu. Stańczyk, który w Instytucie Hoovera na Uniwersytecie Stanforda przez 20 lat opiekował się dokumentami rządu RP na uchodźstwie, jest jednym z najlepszych znawców losu Polaków w Sowietach. Gdy w 2007 roku powstał pomysł nakręcenia filmu na podstawie książki Rawicza, hollywoodzcy producenci zadzwonili właśnie do niego.

– Peter wahał się, czy robić ten film. Za namową producentów przyleciał z Sydney, gdzie mieszka, do Kalifornii i spędziliśmy tydzień na długich rozmowach – opowiada historyk. – Wyłożyłem na stół najmocniejsze karty. Setki dokumentów, zeznań, kartotek i fotografii. Do tego codzienne parogodzinne wykłady. Pokazywałem mu zdjęcia całych rodzin, które nie przetrwały Syberii. Gdy powiedziałem, że jedna czwarta deportowanych Polaków miała mniej niż 14 lat, nie mógł uwierzyć.

Któregoś dnia Weir poprosił Stańczyka, żeby pokazał mu fotografię jakiejś deportowanej dziewczynki, która była w wieku jednej z bohaterek „Długiego marszu”. Historykowi udało się znaleźć wyjątkowo poruszające zdjęcie polskiego dziecka. Weir długo się w nie wpatrywał, a wreszcie powiedział: „Chciałbym, by tak wyglądała dziewczynka, która ją zagra”. Zdecydował, że nakręci ten film.

[srodtytul]Inne spojrzenie na Polaków[/srodtytul]

Reżyser zaczął czytać dostarczone mu przez Stańczyka książki o zbrodniach komunistycznych popełnionych na Polakach. Największe wrażenie zrobił na nim „Inny świat” Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Czytał również „Mój wiek” Aleksandra Wata. Wiele scen zawartych w książkach znalazło się później w scenariuszu filmu. Na plakacie filmowym umieszczono zaś hasło „Ucieczka była dopiero początkiem”.

Ma to być przypomnieniem, że dla Polski i innych krajów Europy Wschodniej II wojna światowa skończyła się dopiero w 1989 roku. Anna Appelbaum:

– Właśnie dlatego film ma takie nietypowe zakończenie. Widzimy w nim okupowaną przez Sowiety Europę, Budapeszt '56, Pragę '68. Bohater wraca do domu dopiero po pół wieku, gdy Polska odzyskuje niepodległość.

Polska prasa, pisząc o filmie Weira, skupia się głównie na wątkach dotyczących naszego narodu. Wiele osób liczy, że „The Way Back” przyczyni się za oceanem do poprawy wizerunku Polaków, któremu zapewne sporo zaszkodzi nowa książka Jana Tomasza Grossa. Rzeczywiście – w Hollywood dawno nie nakręcono filmu, który by stawiał nas w tak korzystnym świetle.

Może nawet ważniejszy jest jednak antykomunistyczny wydźwięk filmu. Na Zachodzie występuje wielka dysproporcja w traktowaniu zbrodni Trzeciej Rzeszy i Związku Sowieckiego. Skalę tych ostatnich albo się pomniejsza, albo stara się je usprawiedliwić, albo wręcz neguje. Wielkie zasługi na tym polu mają rzesze lewicowych prokomunistycznych intelektualistów. Wszystko to rezonuje w mediach i kulturze masowej.

Teraz miliony widzów zobaczą przejmujący, odtworzony przez Weira w niezwykle realistyczny sposób, obraz piekła, jakim były sowieckie obozy. Zobaczą więźniów konających z głodu lub zamarzających podczas katorżniczej pracy w kopalniach czy przy wyrębie lasu. Zobaczą brutalność łagrowych strażników i enkawudzistów. Terror, strach i nędzę, które składały się na codzienność sowieckiej egzystencji.

Anna Appelbaum: – Weir jest perfekcjonistą. Od samego początku zależało mu, by dokładnie odtworzyć historyczne realia. Podobnie jak Zbyszek, czytałam scenariusz na kolejnych etapach powstawania i zgłaszałam swoje uwagi. Odbyliśmy z Weirem kilkanaście rozmów. Dałam mu listę książek, które musi przeczytać, oraz namiary na ocalałych z łagrów, z którymi musi się spotkać.

[srodtytul]Miliony zobaczą Gułag[/srodtytul]

Reżyser dopytywał się o najdrobniejsze detale dotyczące łagrowej codzienności. Raz zadzwonił do Anny Appelbaum, by dowiedzieć się, czy strażnicy, którzy odbierali transporty więźniów na stacji kolejowej, nosili takie same mundury jak strażnicy, którzy odbierali więźniów u bram obozu. – W efekcie to, w jaki sposób Weir przedstawił Gułag, jest fantastyczne. Nie słyszałam o niczym podobnym – podkreśla Applebaum.

Wystarczy spojrzeć na charakteryzację jednego z uciekinierów, rosyjskiego więźnia kryminalnego Walkę (Collin Farell). Ogolony do gołej skóry, całe jego ciało pokryte jest prymitywnymi tatuażami. Na szyi nosi prawosławny krzyżyk, ale w każdej chwili gotowy jest poderżnąć gardło „politycznemu”. Cały czas klnie i rżnie w karty, za pomocą zniszczonej, zatłuszczonej talii własnej roboty.

Z niezwykłym pietyzmem specjaliści od rekwizytów odwzorowali również wnętrza baraków. Długie rzędy wysokich kilkupiętrowych nar, suszące się na sznurach przemoknięte podczas pracy ubrania i niewielkie blaszane piecyki, które nie są w stanie ogrzać kilkudziesięciu mężczyzn. Z ust mówiących wydobywa się para, temperatura w barakach spada poniżej zera.

– Peter potrzebował precyzyjnych informacji. Jak byli ubrani strażnicy, co nosili na sobie więźniowie. Z jakich materiałów budowano obóz, jaki był jego rozkład. Czy wieże strażników miały reflektory czy nie – opowiada Stańczyk. – Ja z kolei prosiłem go, by nie używał kostiumów prosto spod igły krawców, by więźniowie byli brudni, nieogoleni, a ich ubiory nosiły ślady trudów, z jakimi się na co dzień zmagali.

Weira interesowało, w jakiej kondycji byli więźniowie, jak się zachowywali wobec siebie i strażników, co jedli, w jaki sposób mówili. Źródłem były tu oczywiście wspomnienia, ale także setki zdjęć ludzi przybyłych do punktów zbornych armii Andersa. Stańczyk: – Nędzny wygląd, tragiczne wyrazy tych twarzy zostały odtworzone w filmie.

Dyrektor ds. castingu codziennie wysyłała polskiemu historykowi e-maile ze zdjęciami aktorów zatrudnionych do poszczególnych scen, aby upewnić się, czy grane przez nich postaci rzeczywiście mogły tak wyglądać. W efekcie widzowie zobaczą niezwykle realistyczny obraz Gułagu. – Ten film obejdzie cały świat, bo reżyser taki jak Peter oglądany jest wszędzie – mówi Stańczyk. – Widzowie będą sobie zadawali pytanie, dlaczego nigdy nic nam o tym nie mówiono.

[srodtytul]Żydzi i Polacy[/srodtytul]

Część osób związanych z filmem obawiała się, że tak mocne i sugestywne przedstawienie sowieckich obozów może wywołać negatywną reakcję części środowisk żydowskich. Niektórzy ich przedstawiciele podejrzliwie podchodzą bowiem do nagłaśniania zbrodni komunistycznych, widząc w tym próby podważenia „wyjątkowości Holokaustu”.

Weźmy choćby taką scenę z oficjalnego trailera „The Way Back”. Wysoki płot zwieńczony drutem kolczastym. Grupa strażników otwiera szeroko bramę wejściową do łagru. Ponad nią znajdują się sierp i młot oraz rosyjski napis: „Praca w ZSRS sprawą honoru, ofiarności i bohaterstwa”. W tym samym momencie na ekranie pojawia się napis: „Syberia 1940. Najbrutalniejszy system więzienny świata”.

– Pokaz przedpremierowy odbył się jesienią 2010 w Los Angeles. Na sali przeważali Żydzi. Odbiór filmu był jednak fantastyczny – opowiada Stańczyk. Ludzie nie ukrywali wzruszenia, opowiadali o wojennych losach swoich i swoich rodzin. – Nie było mowy o jakiejś rywalizacji ofiar. Dominowało poczucie wspólnoty losów ludzi dotkniętych przez oba totalitaryzmy XX wieku – dodaje historyk.

Dla Stańczyka upamiętnianie deportacji to również sprawa osobista. Jego rodzina pochodzi bowiem z Wileńszczyzny i wielu jego krewnych po zajęciu tej części Polski przez Sowiety zostało wysłanych na Wschód. Na osiedlenie w głębi Związku Sowieckiego skazano między innymi dwóch jego wujów. Obaj po dwóch latach uciekli i piechotą – tak jak bohaterowie filmu – dotarli do domów.

– Ten temat był zawsze obecny w mojej rodzinie, w moim życiu. Gdy w 1970 roku pojechałem do Londynu, odwiedziłem Instytut Sikorskiego. Obejrzałem tam album zdjęć przedstawiających polskie dzieci zaraz po opuszczeniu syberyjskich obozów w 1942 roku. Bardzo przypominały ofiary Auschwitz. Zrobiło to na mnie olbrzymie wrażenie. W PRL takie zdjęcia były zakazane – opowiada.

Gdy 11 lat później na stałe wyemigrował z PRL, postanowił informować świat o cierpieniach deportowanych Polaków. Pracując w Instytucie Hoovera, organizował wystawy, pomagał kręcić filmy dokumentalne, pisał artykuły i dostarczał materiały innym historykom. Były to jednak inicjatywy niewielkie w porównaniu ze skalą i rozmachem „The Way Back”.

– Kiedy w 2007 roku zadzwonili do mnie z Hollywood, wiedziałem, że nadarza się jedyna w moim życiu szansa, by oddać sprawiedliwość ofiarom Gułagu. Mogłem pomóc w tym, żeby informacje o ich cierpieniach dotarły do milionów – mówi Stańczyk.

I dalej opowiada: – Kilka lat temu w Warszawie podczas imprezy, którą organizowałem w Zamku Królewskim, rozmawiałem z panią, która jako dziecko została deportowana . Ocalała jako jedyna z rodziny. Miała wtedy góra siedem lat. Powiedziała mi, że kiedy wypuszczono ją z sowieckiego domu dziecka i odwieziono do Polski, na granicy po raz pierwszy w życiu poczęstowano ją ciepłym posiłkiem. Wcześniej nie znała takiego smaku! Trauma głodu nie opuściła jej nigdy. W trakcie naszej rozmowy wyciągnęła z torebki kanapkę. Do dziś boi się, że może zostać pozbawiona jedzenia. Tacy ludzie są wokół nas, przechodzą obok nas na ulicy. Ten film powstał także dla nich.

[srodtytul]Prawdziwa historia?[/srodtytul]

Kontrowersje budzi umieszczony na plakacie filmowym napis „Inspired by real events”. Jest bowiem rzeczą powszechnie znaną, że Sławomir Rawicz z żadnego łagru nie uciekł. Rzeczywiście był więziony w obozie, ale objęła go „amnestia” ogłoszona po podpisaniu paktu Sikorski – Majski. Został zwolniony i nieludzką ziemię opuścił z armią Andersa.

Do ataku na film przystąpiła już „Gazeta Wyborcza”, która wyśmiała zadowolenie, jakie film wywołuje wśród Polaków. „Doczekaliśmy się opowieści o naszym własnym baronie Münchhausenie. On wyciągnął się za włosy z bagna, a nasi bohaterowie zdobyli trudną górską przełęcz, przywiązując kawałek drutu do kamienia. (...) Na forach internetowych większość czytelników bez zmrużenia wierzy w opowieści Glińskiego i cieszy się z filmu Petera Weira. Co takiego tkwi w naszym narodzie, że jesteśmy w stanie uwierzyć w ewidentną bajkę, byle tylko przedstawiano nas jako bohaterów?” – napisał dziennikarz Rafał Zasuń.

Szkopuł w tym, że wygląda na to, iż Rawicz po prostu ukradł tę historię innemu Polakowi, któremu rzeczywiście udało się uciec z łagru. Jednym z tych, który utrzymują, że Rawicz przedstawił jego przeżycia, jest wspomniany Witold Gliński. Odwiedziłem go w Kornwalii, gdzie zamieszkał po wojnie. Ciężko chory obecnie Gliński opowiedział mi, że po tym, gdy przedostał się do Kalkuty, polskie władze przerzuciły go do Londynu.

– O mojej sprawie zrobiło się dość głośno. Pewnego dnia usiadło ze mną kilku oficerów i przez kilka godzin mnie przesłuchiwało. Opowiedziałem im wszystko z detalami. Była z nami sekretarka, która wszystko spisywała na maszynie, i powstał z tego pokaźny raport. Słyszałem, że po kilku latach ten raport zniknął z archiwum... – opowiadał Gliński.

Oczywiście można założyć, że starszy, będący u kresu swojego życia pan konfabuluje. Jednocześnie jednak swoje własne śledztwo prowadzi Zbigniew Stańczyk. Dokładnie przeanalizował korespondencję dyplomatyczną wymienianą podczas wojny między polskimi placówkami w Indiach a Londynem.

Okazało się, że w jednym ze szpitali w Kalkucie przez kilka tygodni przechodziła rekonwalescencję grupa Polaków, którzy uciekli z Sowietów. Za ich hospitalizację płacił polski rząd. Zachowały się nawet rachunki. Historyk z Kalifornii ustalił, że jeden z tych uciekinierów po wojnie był sąsiadem Rawicza w Nottingham. Być może to jemu były oficer ukradł historię?

Peter Weir dotarł zaś do dzieci oficera brytyjskiego wywiadu, który podczas wojny urzędował w Indiach. Ojciec opowiadał im, że podczas wojny rzeczywiście grupie Polaków udało się przedostać z Sowietów do Kalkuty. Choć film jest więc zainspirowany książką Rawicza, zadedykowano go po prostu „trzem ludziom”, którym udało się uciec z łagru.

Cóż jednak z tego, skoro, jak argumentuje „GW”, podobna ucieczka była po prostu niemożliwa. Ludzie nie byliby w stanie w 12 miesięcy pokonać takiego dystansu. W zeszłym roku trzech polskich podróżników – Tomasz Grzywaczewski, Bartosz Malinowski oraz Filip Drożdż – postanowiło to sprawdzić. Trasę Jakucja – Kalkuta pokonali w pół roku.

Spotkałem się z nimi zaraz po powrocie do Polski. – Podczas naszej wędrówki cały czas zastanawialiśmy się, czy byłaby ona możliwa w latach 40. bez nowoczesnego sprzętu i racji żywnościowych. Doszliśmy do wniosku, że tak. Wymagałaby oczywiście wielkiej odwagi, wytrzymałości i determinacji. Tego jednak uciekinierom z sowieckich łagrów nie brakowało – powiedział Grzywaczewski.

Łagier w pobliżu Jakucka na Syberii. Brygada skrajnie wyczerpanych więźniów wróciła z katorżniczej pracy poza zoną. Kucharz na trzaskającym mrozie wydaje im po chochli mętnej bałandy. Na początku kolejki stoi Smith (Ed Harris), amerykański inżynier, który przyjechał do Moskwy budować metro i został aresztowany przez NKWD pod zarzutem szpiegostwa.

Odbiera porcję zupy i przydział czarnego chleba. Gdy odchodzi na bok, kromka wypada mu z ręki i spada na śnieg. Widzi to jeden z dochodiagów, którzy klęczą na ziemi i piją wylewane im do miski pomyje. Konający z głodu mężczyzna z dzikim skowytem rzuca się na chleb, ale Smith w ostatniej chwili przydeptuje go butem.

Dochodiaga zaczyna rozdzierająco szlochać, a Amerykanin spokojnie wyjmuje kromkę spod podeszwy i zaczyna ją przeżuwać. Całą scenę widzi stojący w kolejce Janusz (Jim Sturgess), polski żołnierz, jeniec z września 1939 roku. Podchodzi do klęczącego na śniegu mężczyzny i dzieli się z nim własną zupą. Smith patrzy z dezaprobatą.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy