Dopieprzyć gminnemu pisarczykowi łatwo, przyłożyć autorytetowi, o, to już inna, wyższa półka. Dlatego warto przypomnieć sobie Wacława Nałkowskiego piszącego o Sienkiewiczu i „Legendę Młodej Polski” Stanisława Brzozowskiego, Jerzego Żuławskiego nazywającego pachciarzem, Wilhelma Feldmana, historyka literatury polskiej, a i Stanisława Pieńkowskiego – by wiedzieć, czym naprawdę może być tekst antysemicki. Koniecznie, ale to koniecznie, należy sięgać po Andrzeja Bobkowskiego, który odwilż 1956 roku nazwał na łamach „Kultury” bez złudzeń „ponurą groteską, pożarem w wielkim burdelu z histerycznymi krzykami dziwek”, a dalej cytował: „»A za to, co się mnie tyczy – pragnę osobiście ponosić odpowiedzialność...«, krzyczy tow. Wirpsza. Więc poprawi się? Nie – zamiast kurwić się po stalinowsku zmieni zakład i »madamę«”. Na pamięć wyuczmy się też Trzech Reguł Poprawnego Womitowania, ukutych przez Ludwika Flaszena („O trudnym kunszcie womitowania”, „Życie Literackie” z 1955 r. nr 44): „womitować należy tym, co się zjadło”; „jeśli się womituje, należy womitować do końca”; „nie należy womitować monumentalnie, tylko jak spocona mysz”. Znajomość tych reguł nieraz się nam jeszcze przyda. Trzeba wreszcie czytać Stanisława Piaseckiego i Stefana Kisielewskiego, Piotra Wierzbickiego (autora sławnego „Traktatu o gnidach”, „Zapis” z 1979 r.) i Tomasza Burka, którego pamfletowy dorobek nie został w tej antologii dostatecznie wyeksponowany. Wprawdzie „Macie swoją »Trędowatą«” („Gazeta Polska” z 2000 r. nr 7) z pamiętnym zakończeniem: „Chcieliście podciągniętej do waszych kulturalnych standardów »Trędowatej«, no to ją macie, skumbrie w tomacie, Chwin”, to mały brylancik w obrębie gatunku, niemniej zabrakło mi większych tekstów Burka w rodzaju, daleko nie szukając, „Dziennika nie straconych złudzeń” z 1975 roku. Tylko kto dziś pamięta „bohatera” tamtego szkicu – Wacława Kubackiego?
Oczywiście, brakuje mi i innych pamiętnych, znakomitych pamfletów. Na druk niektórych autorka antologii nie dostała, niestety, zgody. Szkoda więc, że nie uświadczymy w „»Chamułach«, »Gnidach«, »Przemilczaczach«” esejów Jerzego Stempowskiego, że Jan Walc przypomniany jest „Listem do Włodzimierza Marta” będącym kasacją Romana Bratnego („...nie ma potrzeby zapewniać, że Bratny to zły pisarz i w dodatku świnia” „Krytyka” z 1984 r.), a nie „Mefistem z kwiatem glicynii”, w którym obrał sobie daleko poważniejszego przeciwnika, bo Jarosława Iwaszkiewicza, że wreszcie nie ma modelowego pamfletu Gałczyńskiego z 1936 r. – „Do przyjaciół z »Prosto z Mostu«”.
[srodtytul]Kto wyjadał czerwone powidła?[/srodtytul]
Lektura dziesiątków pamfletów z antologii Universitasu skłania do zastanowienia się nad różnicami między pamfletem a paszkwilem, a przede wszystkim do ustalenia, co w istocie nazywamy pamfletem, bo przecież nie każdą prasową połajankę. I tu z pomocą przychodzi prof. Janusz Sławiński, który definiuje pamflet nie jako odrębny gatunek, lecz jako „utwór publicystyczny lub literacki, często anonimowy, mający charakter demaskatorskiej i zwykle ośmieszającej krytyki znanej osoby, środowiska społecznego czy instytucji”. I, naturalnie, Pan Profesor też występuje w „»Chamułach«, »Gnidach«, »Przemilczaczach«” jako autor pamfletu – wybornego – z 1987 r. „Jeszcze jeden ukąszony, choć poranek świta”, gdzie bez użycia mocnych słów zmiażdżył innego profesora, Andrzeja Walickiego, który to – tak jak Miłosz – pewnego pięknego, ale i strasznego zarazem dnia doświadczył ukąszenia heglowskiego. „Cokolwiek powie się o tej koncepcji, a i o innych wobec niej pochodnych – pisał Janusz Sławiński – jedno wydaje się niesporne: miała ona umożliwić Poecie wytłumaczenie, dlaczego sam przez lata poprzedzające wybranie wolności »wyjadał czerwone powidła« (zgodnie z określeniem Czesława Straszewicza)”.
A co uczynił Andrzej Walicki, który w pojedynkę chciał „oswoić” i „unarodowić” marksizm? Też musiał sobie poradzić ze skutkami „ukąszenia”... tyle że, kto to powiedział – przypomina Sławiński: „Mówi się, że to było ukąszenie Heglem. Bardzo przepraszam, ale Hegel leżał już od stulecia pod darnią, a kąsał Berman, kąsał Sokorski, kąsał Kroński... Oni kąsali – nie Hegel”. Jest to oczywiście „gniewne sarknięcie Herberta w rozmowie z Jackiem Trznadlem z »Hańby domowej«”.
Czy „Hańba...” też była pamfletem? Bądźmy szczerzy, a jakie to ma znaczenie, grunt, że była to jedna z tych książek, z tych tekstów, które – jak domagał się tego Stanisław Brzozowski – na pewno nie były limfą pisane.