Wildstein podsumowuje debatę wokół książki Romana Graczyka

Starcia wokół książki Graczyka ujawniają, dlaczego nasza najnowsza historia jest tak słabo opisana, ale także wskazują, że epoka kontroli opiniotwórczych środowisk III RP nad przeszłością prawdopodobnie się kończy

Publikacja: 19.03.2011 00:01

Wildstein podsumowuje debatę wokół książki Romana Graczyka

Foto: Fotorzepa, Janusz Kapusta JK Janusz Kapusta

Burza, którą wywołała książka Romana Graczyka „Cena przetrwania? SB wobec »Tygodnika Powszechnego«", jest znakiem czasu. Znaczącymi jej komponentami są: charakterystyczna dla  III RP kampania piętnowania niewygodnej publikacji i próba moralnego zniszczenia autora, czego celem jest także zastraszenie ewentualnych naśladowców. Skuteczność tych działań w tym wypadku okazuje się jednak ograniczona. Starcia wokół książki Graczyka ujawniają, dlaczego nasza najnowsza historia jest tak słabo opisana, ale także wskazują, że epoka kontroli opiniotwórczych środowisk III RP nad przeszłością najprawdopodobniej się kończy.

Trzy lata temu organizatorzy sabatów przeciw biografiom Lecha Wałęsy z dumą ogłaszali, że nie tylko nie czytali ich, ale zapoznawanie się z nimi uznają za akt haniebny. W niczym nie umniejszało to żarliwości ich potępień. Premier Donald Tusk groził autorowi i wydawcom książki Pawła Zyzaka „Lech Wałęsa. Idea i historia"; ba, posunął się do publicznego straszenia Uniwersytetu Jagiellońskiego, który Zyzakowi przyznał tytuł magisterski. Minister szkolnictwa wyższego usiłowała nasłać na uczelnię karną inspekcję.

Przytoczenie niewygodnej informacji jest dla obrońców kanonu III RP równoznaczne ze skazaniem. Niekorzystne fakty należy przemilczeć

Był to skandal niemożliwy w cywilizowanym państwie, który dowodził, jak dużo brakuje nam do tej kwalifikacji. Zwłaszcza że postawa rządu cieszyła się aprobatą większości opiniotwórczych środowisk, a w każdym razie w ogóle nie została potępiona. Można uznać, że sprawa „Tygodnika Powszechnego" nie ma takiego politycznego wymiaru jak sprawa Wałęsy, ale wydaje się też, że podobna kampania przeciwko książce Graczyka byłaby już niemożliwa. Jej próby zostały jednak podjęte.

Brzydkie motywy, czyli insynuacje i obelgi

Manifestem takiego działania jest dwustronicowy tekst prof. Marcina Króla w tygodniku „Wprost" zatytułowany „Oskarżam Graczyka – recenzja osobista" (27.02). Artykuł ten sugerujący podobieństwo do historycznego wystąpienia Emila Zoli – autorowi nie brak pewności siebie – złożony głównie z inwektyw i obelg nie odnosi się prawie do książki Graczyka, a jeśli – to przekłamując ją.

Król przyznaje się zresztą do tego już w podtytule. „Książka Romana Graczyka (...) skłania do rozmaitych uwag, ale nie bardzo skłania do dyskusji. Jest to książka dla mnie oburzająca i paskudna chociaż – niestety – podłość w niej zawarta mieści się nieźle w polskiej tradycji". Dalej jest jeszcze lepiej: „Nie mam zamiaru polemizować z autorem, który opiera swoje rozumowanie na danych SB, ale interpretuje je tendencyjnie, nieuczciwie, a swoje niezliczone hipotezy opiera na niczym lub prawie na niczym.(...) ojczyznę moją i ojczyznę setek tysięcy Polaków, czyli dawny »Tygodnik Powszechny« i jego środowisko (...) Graczyk chce zniszczyć, mam wrażenie, że po to, by sprawić sobie przyjemność. (...) Graczyk opluwa żywych, a pamięć o zmarłych bezcześci. Teza książki jest bowiem następująca: »Tygodnik Powszechny« przetrwał dzięki temu, że wiele ważnych postaci z jego redakcji na rozmaite sposoby współpracowało z SB".

Nigdzie i nigdy Graczyk nic takiego nie napisał ani nie zasugerował. Wręcz przeciwnie. Dowodzi tego jego analiza czterech „przypadków osobnych" dotyczących Haliny Bortnowskiej, Mieczysława Pszona, Marka Skwarnickiego i Stefana Wilkanowicza, z których Bortnowska uznana została przez SB za „kontakt operacyjny" (zerwała te relacje w czasie działania „Solidarności"), a pozostali za tajnych współpracowników.

Graczyk doskonale zdaje sobie sprawę, że wydając w PRL oficjalne pismo, nie można było odmówić kontaktów z SB. Nie oznaczało to, że należało się w kontaktach tych posuwać tak daleko jak choćby robiły to postaci opisane w „przypadkach osobnych". Nie było to również warunkiem istnienia tygodnika.

„... dla Graczyka „Tygodnik" był częścią systemu komunistycznego" – pisze Król. I znowu jest to przekłamanie, gdyż autor „Ceny przetrwania" pokazuje wprawdzie uwikłanie „Tygodnika" w system – Koło Poselskie Znak legitymizowało przecież jakoś peerelowski pozór demokracji – ale równocześnie zaznacza jego zupełnie unikalną pozycję.

Próba polemizowania ze śladowymi argumentami, które pojawiają się w tekście Króla, jest o tyle niecelowa, że ma on charakter paszkwilu, w którym autorowi atakowanej książki na wstępie przypisane zostają niecne intencje powodowane małością jego charakteru.

Zaplute karły

„... żywią się nienawiścią i podłością. Jak zawsze w historii karły chciałyby uciąć głowę wyższym od siebie, żeby przestać być karłami. Jak zawsze w historii ludzie mali nienawidzą ludzi wspaniałych (...) tak też jest wypadku książki Romana Graczyka". Ten fragment jest znamienny dla kontrolerów pamięci III RP. Zamiast starcia na argumenty, przypisywanie paskudnych motywów swoim przeciwnikom. Dzieje się tak, gdyż groteskowej koncepcji historii, którą narzucono w Polsce w momencie upadku komunizmu, nie sposób obronić intelektualnie, a dominować może wyłącznie dzięki swojej przewadze medialnej i niedopuszczeniu do głosu przeciwnika. Polega na bałwochwalczym stosunku do ojców założycieli III RP. Próba badania ich biografii, analizowania ich historycznych wyborów uznawane zostają za zbrodnie obrazy majestatu. Postaciom tym można stawiać wyłącznie pomniki, a zamiast biografii pisać hagiografie.

Wymowne, że postawę taką reprezentują ludzie, którzy na co dzień protestują przeciw „jednostronnemu" wartościowaniu polskiej historii, „brązownictwu" itp. W tym samym czasie, gdy wydawnictwo Znak odmówiło wydania „Ceny przetrwania?", czym wcześniej było zainteresowane, podjęło się publikacji książki Jana T. Grossa „Złote żniwa" czyniącej z Polaków wspólników Holokaustu. Zrobiło to pod hasłem potrzeby debaty nawet w bolesnych kwestiach. Jak widać, kończy się ona, gdy w grę wchodzą interesy.

Król używa dwóch typów epitetów: „oburzający", „paskudny", „podły" w odniesieniu do Graczyka i „wielki", „wspaniały" wobec „Tygodnika Powszechnego" i tworzących go ludzi. Dyskretnie przypomina, że sam do nich należał, z czego niedwuznacznie wynika, że jest jednym z „wielkich". Gdyż wielki był każdy, kto znalazł się w orbicie „Tygodnika", co Król ex cathedra ogłasza. Kontrola nad historią jest kontrolą nad teraźniejszością, o czym pisał Orwell. Zdumiewające tylko, w jak bezwstydny sposób metoda ta stosowana jest w III RP. Król, usiłując moralnie zniszczyć Graczyka, ucieleśnia ją w sposób idealny.

Upisowić

Podobnie, choć inteligentniej, strategię tę realizuje w bratniej wobec „Wprostu" „Polityce" Adam Szostkiewicz. „Graczyk nie jest historykiem archiwistą. Do pracy nad książką zabrał się w ramach projektu badawczego prowadzonego początkowo przez prof. Andrzeja Zybertowicza, zwolennika pisowskiej idei IV RP" – pisze w artykule „Strzał w plecy" (26.02).

Oto przykład metody charakterystycznej dla obrońców III RP. Polega ona na diabolizowaniu PiS, aby potem każdą niewygodną postać, ideę czy interpretację sprowadzić do „pisowskiego" zła. Szostkiewicz powinien wiedzieć, że koncepcja IV RP powstała przed pojawieniem się PiS, a jeszcze w 2005 roku odwoływała się do niej intensywnie PO; że Graczyk z partią Kaczyńskiego nie ma nic wspólnego, ale przecież chodzi o wywołanie właściwych skojarzeń u czytelników „Polityki".

„... garstka oportunistów rządzących pismem chciała przetrwać za wszelką cenę" – referuje Szostkiewicz poglądy, które wprawdzie żadnego związku z tym, co napisał Graczyk, nie mają, ale świetnie nadają się do ośmieszenia. Metoda publicysty „Polityki" polega na hiperbolizowaniu sądów autora i przekształceniu ich w karykaturę, a nawet samozaprzeczenie. Ale to tylko jeden z elementów jego taktyki.

Cytuję Graczyka: „Skoro zniknęła cała istotna zawartość teczki pracy „Delta", utrudnia to w bardzo dużym stopniu wyrobienie sobie poglądu, czym ta współpraca w istocie była. Możemy się jednak odwołać do innych dokumentów z okresu lat 1970 – 1990 i w ten sposób chociaż częściowo zaradzić temu kłopotowi". Po czym komentuje: „Czyli tak: wprawdzie czegoś nie ma, ale ja to potrafię wydobyć z niebytu i prawidłowo zinterpretować. Bo jeśli czegoś nie ma, znaczy, że było". Graczyk pisze o „innych dokumentach", ale Szostkiewicz insynuuje, że opiera się na nieistniejących. Zaiste, niespecjalnie wysokie mniemanie ma o swoich czytelnikach, jeśli zakłada, że nie potrafią tego wychwycić.

Fałszerstwa i apele

Może liczy, że zagubią się w natłoku piętrzonych przez niego fraz o „moralnych egzekucjach" i „aktach oskarżenia w gumowych rękawiczkach" sąsiadujących ze stwierdzeniami: „Wychodzi na to, że za butelkę jugosłowiańskiej brandy Pszon był gotów przehandlować swój bohaterski życiorys". W rzeczywistości Graczyk odnotowuje fakt przyjęcia takiego prezentu od SB, w żadnym momencie nie nadając temu specjalnego znaczenia.

Szostkiewicz stosuje metodę, która nagminnie używana jest przeciw Zyzakowi. Ponad 600-stronicowa biografia sprowadzona zostaje do zdania jednego ze świadków na temat sikania młodego Wałęsy do kropielnicy. Miał je Zyzak ocenzurować? Miał Graczyk przemilczeć prezent dla Pszona?

„Autorka jednej z nich (prac o inwigilacji katolików) dr Cecylia Kuta, też pracownica IPN, badając te same archiwa SB, nie odnalazła w »Tygodniku« tajnych współpracowników. Dwoje badaczy IPN dochodzi w tej sprawie do odmiennych konkluzji – to daje do myślenia". Powtarza Szostkiewicz szeroko kolportowany fałsz. Kuta opisała współpracę Pszona i podała jego nazwisko. Podała także pseudonimy – choć ich nie zdeszyfrowała – w odniesieniu do Skwarnickiego i Wilkanowicza i tak jak Graczyk opisała ich działalność.

Gdzie indziej Szostkiewicz dowodzi, że skoro SB miało agentów w „Tygodniku", to nie stosowałoby podsłuchów i nie próbowało przeprowadzać nowych werbunków, co jest jaskrawym nonsensem dla każdego, kto ma jakieś pojęcie o pracy tej instytucji. Kończy zaś, zagrzewając do walki z Graczykiem córki Turowicza i jego przyjaciół. I tego już chyba nie trzeba komentować.

Metoda „Wyborczej"

Opierając się na niekompletnych materiałach SB, (Graczyk) oskarżył m.in. czworo redaktorów „TP" o niejasne kontakty z bezpieką. Stawiając zarzuty, nie przedstawił zobowiązań do współpracy, własnoręcznych raportów, a niekiedy ich domniemanej treści. Oskarżył „TP" – przez dziesięciolecia PRL niemal jedyne pismo walczące z cenzurą – o wspieranie komunizmu". To fragment wstępu do wywiadu z Krzysztofem Kozłowskim w „Gazecie Wyborczej" zatytułowanego „Aby zbyt łatwo nie zgiąć karku" (26 – 27.02).

Dla kogoś przyzwyczajonego do funkcjonowania niezależnych mediów tego typu wstęp wskazujący, jak należy rozumieć sprawy przedstawione w wywiadzie, jest kuriozum. Nie dziwi kogoś przyzwyczajonego do propagandy „Wyborczej". W trzech zdaniach roi się od przeinaczeń. W żadnym momencie Graczyk nie oskarża tygodnika o „wspieranie" komunizmu, ale zastanawia się nad kompromisami z nim zawieranymi, a także wskazuje na specyficzne bliższe komunistom niektóre poglądy pewnych liderów „Tygodnika".

Metoda zaprezentowana we wstępie zapowiada technikę wywiadu. „Czy wiadomość o dwóch porcjach indyka, dwóch wódkach i dwóch herbatach spożytych podczas spotkania z oficerem SB wzbogacają wiedzę o opozycji w PRL-u?" – już w pierwszym pytaniu prezentuje swoją sztukę Paweł Smoleński. Jego kwestie suflują odpowiedzi i mają służyć kompromitacji Graczyka, a w odbiorcach wyrobić przeświadczenie o niezłomnej opozycyjności „Tygodnika".

Salonowy chichot

Kozłowski wykonuje zadanie. „Nie ma urobku? To znaczy, że został zniszczony" – ironizuje na temat metody Graczyka, choć autor „Ceny przetrwania?" zawsze powołuje się na dokumenty, a także wskazuje dowody ich niszczenia. „... wnioski wyciągane z kwitów policyjnych dotyczących wydatków na kawę czy herbatę" – ocenia dalej były szef MSW, chociaż dla Graczyka nigdy nie jest to żaden dowód, ale jedynie dodatkowa okoliczność, i nie chodzi o wielokrotnie wykpiwane „rachunki z kawiarni", ale fundusze operacyjne, czyli ważny dokument SB, do którego, owszem, bywały także podłączane kwity z lokali. „Tego typu »zyzakowa« metoda pisania historii winna być w Polsce napiętnowana" – dopomina się Kozłowski, a redakcja skwapliwie wyjaśnia, że Zyzak na podstawie anonimowych źródeł oskarżył Wałęsę... tak, wiemy już: o sikanie do kropielnicy.

Ale w wywiadzie w „Wyborczej" ważniejsze są pytania. „Nie wzywaliście do powstań, a co najmniej twardego oporu? Bylibyście wówczas poza podejrzeniem" – takie pytania Smoleńskiego są już odpowiedziami i zamykają sprawę. Graczyk ma więc zarzucać tygodnikowi, iż nie apelował o walkę zbrojną. Gdyby miało to cokolwiek wspólnego z prawdą, to do „Ceny przetrwania?" nie warto by zaglądać.

Pytania Smoleńskiego sugerują, że Graczyk rozlicza „Tygodnik" za brak wsparcia dla armii amerykańskiej w Wietnamie. „W książce pada zarzut, że jesienią 1967 r. ludzie ze środowiska »TP« na konferencji w Rzymie krytykowali amerykańską wojnę w Wietnamie". I ostatnie, a więc zasadnicze „pytanie": „Intryguje mnie brak waszego poparcia dla Amerykanów w Wietnamie".

Oto przykład salonowego chichotu, który udaje ironię. Chodzi o tak dalekie radykalizowanie tez przeciwnika, aby traciły sens, a wtedy można się z nich do woli natrząsać. W rzeczywistości Graczyk zadaje pytanie, czy w aurze potępień Stanów Zjednoczonych przez „postępowy" świat „Tygodnik" powinien był się do nich przyłączać i to na międzynarodowym forum, zwłaszcza że tego akurat władze od pisma Turowicza nie wymagały. Przystąpienie do antyamerykańskiego frontu przez katolickie – a więc „opozycyjne" – pismo w Polsce miało znaczenie. Dlatego oburzał się na nie Stefan Kisielewski.

Śladu refleksji na ten temat w tandemie Smoleński – Kozłowski nie uświadczymy. Nie chodzi bowiem o zastanawianie się, ale skompromitowanie adwersarza.

PRL jako polskie państwo

Ten styl „polemiki" kontynuuje Aleksandra Klich w artykule pod wiele mówiącym tytułem „Bohaterowie nie rozmawiają" („GW", 12 – 13.03]. „On (Graczyk) wie, że neopozytywistyczne mierzenie zamiarów podług sił, rozwaga zamiast męczeństwa i działania na oślep to »siedzenie na barykadzie«, każdy, kto nie uciekł za granicę, nie udał się na wewnętrzną emigrację, nie wysadzał pomników, ale próbował legalnie działać w instytucjach polskiego państwa, brał udział w »komunistycznej liturgii« i wspierał władzę. Czyli kolaborował. (...) Graczyk zakłada, że rozmowa z przeciwnikiem to zaprzaństwo. Negocjowanie i zmuszanie drugiej strony do ustępstw za cenę własnych ustępstw – to zdrada. Kontakt z drugą stroną to kolaboracja".

Nie ma sensu powtarzać, że „interpretacja" owa jest jaskrawym zafałszowaniem tez autora, który usiłuje się zastanowić, które ustępstwa były nieuniknione, a które przesadne. Na ten temat toczyła się dyskusja również w tamtym czasie w „Tygodniku". Graczyk pokazuje zresztą, jak trudna bywała do wyznaczenia linia dopuszczalnego kompromisu i dlatego buduje m.in. kategorię „przypadków osobnych". W większości wypadków Graczyk nie ocenia, ale jedynie usiłuje rekonstruować fakty, osąd pozostawiając czytelnikowi. Okazuje się, że przytoczenie niewygodnej informacji jest jednak dla obrońców kanonu III RP równoznaczne ze skazaniem. Niekorzystne fakty należy przemilczeć.

Uderzające w tym cytacie z „Wyborczej" jest stwierdzenie o „legalnych instytucjach polskiego państwa" w odniesieniu do PRL. O jakiej „kolaboracji" więc mówimy? Klich pisze, jakby chodziło o dwie równorzędne strony zawierające typowe dla liberalnego systemu kompromisy. W innym miejscu zauważa, że Pszon „... przekonywał ich (funkcjonariuszy SB), że warto otworzyć się na zachodniego sąsiada". To właśnie w „Cenie przetrwania?" Graczyk odsłania infantylizm tego typu wyobrażeń.

Postacie ponad podejrzeniami

Klich eksponuje przymioty postaci, których postępki Graczyk ośmiela się analizować. W myśl kanonu III RP zasługi ludzi (chodzi oczywiście o działanie na rzecz III RP) oddalają od nich jakiekolwiek podejrzenia i czynią z nich ex definitione postacie bez skazy. Mówią to ci sami, którzy retorycznie walczą z manicheistycznym, czarno-białym podejściem do rzeczywistości. Czy jest sens powtarzać, że choćby w historii polskiej znajdujemy bohaterów, którzy zdradzili, i postacie wątpliwe, które potrafiły stać się bohaterami?

W tym samym numerze „Wyborczej" Joanna Steciuk oburza się na, jej zdaniem, pomawianie Bortnowskiej, pomimo że Graczyk pisze o niej w sumie pozytywnie. – Znam ją, a więc wiem o niej najwięcej – rzuca autorka argument nie do odparcia. Wymieniona zostaje lista zasług Bortnowskiej, jakby miała ona związek z jej kontaktami z SB.

Nie porównując postaw, przypomnieć warto sprawę agenta SB, współpracownika KOR, wiceministra Roberta Mroziewicza. Gdy sprawa zaczęła toczyć się przed sądem lustracyjnym, Jacek Kuroń i Helena Łuczywo ogłosili w „Wyborczej", że znają go wystarczająco, aby zapewnić, że to nieprawda. Adam Michnik skomentował protesty sędziego Kauby w ten sposób: „Helena Łuczywo i Jacek Kuroń wiedzą bez porównania więcej o mechanizmach i funkcjonowaniu podziemia i o „ludziach podziemia" niż „Pan i Pańscy świadkowie z SB; więcej niż tworzone przez nich dokumenty". Jest w tym komentarzu także sporo o „komunistycznym poziomie" sędziego. Zbędne dodawać, że potwierdzenie zarzutów przeciw Mroziewiczowi nie wywołało żadnej reakcji ze strony ludzi, którzy go bronili i postponowali rzeczników interesu publicznego.

Jednak rozmowa

Rozmowa, którą w „Tygodniku Powszechnym" Piotr Mucharski przeprowadził z dwoma historykami Andrzejem Friszkem i Andrzejem Paczkowskim („Między wierszami systemu", 27.02), ma już inny charakter, chociaż obu profesorów oskarżyć można o tendencyjność. Znamienne zresztą, że jest to zarzut, jaki stawiają oni Graczykowi. „Dzisiaj pojawił się nurt historiografii, który uznaje za kolaborację wszelką legalną działalność w PRL – rozumowanie szalenie łatwe, niebezpieczne i ahistoryczne" – mówi Friszke wprawdzie nie bezpośrednio o Graczyku, ale wpisując go niejako w ten nurt. Wtóruje mu Paczkowski: „Być może Graczyk nie ma wyrobionego poglądu na perspektywy po 1956 r., co zresztą jest częste u zawodowych historyków. Może sądzi, że »żołnierze wyklęci« z NSZ i AK powinni wrócić do lasu, a wszyscy patrioci i zatroskani o dobro narodu powinni albo udać się na wewnętrzną emigrację, albo wspierać partyzantkę?".

Sugerując tego typu postawę autora „Ceny przetrwania?", historycy deformują ją tak dalece, że zbliżają się do granicy manipulacji. Jednak w innych fragmentach wywiadu przyznają, że Graczyk wskazuje niejednoznaczność tamtych wyborów i trudne do określenia granice kompromisów. Można odnieść wrażenie, że mają mu za złe, iż za każdym wątpliwym wypadkiem nie powtarza wszystkich okoliczności, które mogłyby go usprawiedliwiać.

Nieco podobne zarzuty pojawiają się w głosach oponentów Graczyka, którzy jednak trzymają się zasad uczciwej polemiki. Mam na myśli ks. Adama Bonieckiego w „Tygodniku Powszechnym" („Powód istnienia", 27.02) i Henryka Woźniakowskiego w „Rzeczpospolitej" („Cena zmagania" 5 – 6.03). Nie odsądzają autora od czci i wiary, nie przypisują mu paskudnych motywów, nie przeinaczają jego myśli. Uważają, że kompromisy, na które szedł „Tygodnik", były konieczne i uzasadnione tym, co udawało się mu osiągnąć. Zarzucają Graczykowi, że nie dostrzega wszystkich okoliczności opisywanych zdarzeń i niektóre hipotezy opiera na zbyt wątłych przesłankach. Można się z nimi nie zgadzać. Tylko że tego typu polemika jest ze wszech miar dopuszczalna. Jeśli zastąpi ona typową dla III RP nagonkę na ujawniających niewygodne fakty, znajdziemy się w innej rzeczywistości. Możemy wówczas liczyć, że biała plama naszej najnowszej historii zostanie zapełniona, a więc, że zaczniemy rozumieć rzeczywistość, która nas otacza.

Roman Graczyk, Cena Przetrwania? SB wobec Tygodnika powszechnego, Czerwone i Czarne, Warszawa 2011

Burza, którą wywołała książka Romana Graczyka „Cena przetrwania? SB wobec »Tygodnika Powszechnego«", jest znakiem czasu. Znaczącymi jej komponentami są: charakterystyczna dla  III RP kampania piętnowania niewygodnej publikacji i próba moralnego zniszczenia autora, czego celem jest także zastraszenie ewentualnych naśladowców. Skuteczność tych działań w tym wypadku okazuje się jednak ograniczona. Starcia wokół książki Graczyka ujawniają, dlaczego nasza najnowsza historia jest tak słabo opisana, ale także wskazują, że epoka kontroli opiniotwórczych środowisk III RP nad przeszłością najprawdopodobniej się kończy.

Trzy lata temu organizatorzy sabatów przeciw biografiom Lecha Wałęsy z dumą ogłaszali, że nie tylko nie czytali ich, ale zapoznawanie się z nimi uznają za akt haniebny. W niczym nie umniejszało to żarliwości ich potępień. Premier Donald Tusk groził autorowi i wydawcom książki Pawła Zyzaka „Lech Wałęsa. Idea i historia"; ba, posunął się do publicznego straszenia Uniwersytetu Jagiellońskiego, który Zyzakowi przyznał tytuł magisterski. Minister szkolnictwa wyższego usiłowała nasłać na uczelnię karną inspekcję.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy