Burza, którą wywołała książka Romana Graczyka „Cena przetrwania? SB wobec »Tygodnika Powszechnego«", jest znakiem czasu. Znaczącymi jej komponentami są: charakterystyczna dla III RP kampania piętnowania niewygodnej publikacji i próba moralnego zniszczenia autora, czego celem jest także zastraszenie ewentualnych naśladowców. Skuteczność tych działań w tym wypadku okazuje się jednak ograniczona. Starcia wokół książki Graczyka ujawniają, dlaczego nasza najnowsza historia jest tak słabo opisana, ale także wskazują, że epoka kontroli opiniotwórczych środowisk III RP nad przeszłością najprawdopodobniej się kończy.
Trzy lata temu organizatorzy sabatów przeciw biografiom Lecha Wałęsy z dumą ogłaszali, że nie tylko nie czytali ich, ale zapoznawanie się z nimi uznają za akt haniebny. W niczym nie umniejszało to żarliwości ich potępień. Premier Donald Tusk groził autorowi i wydawcom książki Pawła Zyzaka „Lech Wałęsa. Idea i historia"; ba, posunął się do publicznego straszenia Uniwersytetu Jagiellońskiego, który Zyzakowi przyznał tytuł magisterski. Minister szkolnictwa wyższego usiłowała nasłać na uczelnię karną inspekcję.
Przytoczenie niewygodnej informacji jest dla obrońców kanonu III RP równoznaczne ze skazaniem. Niekorzystne fakty należy przemilczeć
Był to skandal niemożliwy w cywilizowanym państwie, który dowodził, jak dużo brakuje nam do tej kwalifikacji. Zwłaszcza że postawa rządu cieszyła się aprobatą większości opiniotwórczych środowisk, a w każdym razie w ogóle nie została potępiona. Można uznać, że sprawa „Tygodnika Powszechnego" nie ma takiego politycznego wymiaru jak sprawa Wałęsy, ale wydaje się też, że podobna kampania przeciwko książce Graczyka byłaby już niemożliwa. Jej próby zostały jednak podjęte.
Brzydkie motywy, czyli insynuacje i obelgi
Manifestem takiego działania jest dwustronicowy tekst prof. Marcina Króla w tygodniku „Wprost" zatytułowany „Oskarżam Graczyka – recenzja osobista" (27.02). Artykuł ten sugerujący podobieństwo do historycznego wystąpienia Emila Zoli – autorowi nie brak pewności siebie – złożony głównie z inwektyw i obelg nie odnosi się prawie do książki Graczyka, a jeśli – to przekłamując ją.
Król przyznaje się zresztą do tego już w podtytule. „Książka Romana Graczyka (...) skłania do rozmaitych uwag, ale nie bardzo skłania do dyskusji. Jest to książka dla mnie oburzająca i paskudna chociaż – niestety – podłość w niej zawarta mieści się nieźle w polskiej tradycji". Dalej jest jeszcze lepiej: „Nie mam zamiaru polemizować z autorem, który opiera swoje rozumowanie na danych SB, ale interpretuje je tendencyjnie, nieuczciwie, a swoje niezliczone hipotezy opiera na niczym lub prawie na niczym.(...) ojczyznę moją i ojczyznę setek tysięcy Polaków, czyli dawny »Tygodnik Powszechny« i jego środowisko (...) Graczyk chce zniszczyć, mam wrażenie, że po to, by sprawić sobie przyjemność. (...) Graczyk opluwa żywych, a pamięć o zmarłych bezcześci. Teza książki jest bowiem następująca: »Tygodnik Powszechny« przetrwał dzięki temu, że wiele ważnych postaci z jego redakcji na rozmaite sposoby współpracowało z SB".