Zieloni i Rosja przeciw gazowi łupkowemu?

Gaz łupkowy to przekleństwo – głoszą coraz dobitniej ekolodzy. W dyskusji stosuje się nieprawdziwe informacje, a rzeczywiste zagrożenia się wyolbrzymia. Bruksela mydli oczy przepisami, Rosja się cieszy

Publikacja: 07.05.2011 01:01

W Markowoli przeprowadza się pierwszą w Polsce operację szczelinowania na dużą skalę

W Markowoli przeprowadza się pierwszą w Polsce operację szczelinowania na dużą skalę

Foto: Dziennik Wschodni, Bartłomiej Żurawski Bartłomiej Żurawski

Red

Czy KE może pod pozorem ochrony środowiska zakazać wydobywania, ba, poszukiwania gazu łupkowego w całej Unii? Oczywiście, że tak. Wiele działań KE z ekologią nie ma nic wspólnego, za to z pieniędzmi (dużymi pieniędzmi) jak najbardziej. Wystarczy wspomnieć handel CO2 czy bardziej ogólnie pakiet energetyczno-klimatyczny.

Pomijając jednak fakt, że realne problemy ekologiczne Brukselę niewiele obchodzą, warto przyjrzeć się temu, co „łupkom" się zarzuca. Warto, bo – jak zresztą każda technologia – wydobywanie gazu ze złóż niekonwencjonalnych ma wpływ na środowisko naturalne. Większy niż wydobywanie gazu metodą tradycyjną.

Skąd się wzięły łupki?

Z chemicznego punktu widzenia gaz łupkowy jest tym samym co gaz ze złóż konwencjonalnych. Te dwa „gazy" różnią się miejscem swojego występowania. Gaz konwencjonalny jest zgromadzony w większych zbiornikach czy przestrzeniach pomiędzy warstwami skał. Gdy tylko uda się do takiego rezerwuaru dowiercić, wysokie ciśnienie wypycha gaz na powierzchnię ziemi.

Nie po raz pierwszy w historii interesy Zielonych i Rosji są zbieżne. A gdy się różnią, jedni potrafią się z drugimi dogadać

Gaz łupkowy uwięziony jest – dosłownie – w skałach. Łupki to skały osadowe. Powstają przez miliony lat przez opadanie na dno akwenów wodnych szczątków zwierząt i roślin. W sprzyjających okolicznościach z tych resztek może powstać gaz. Tyle tylko, że znajduje się on w bardzo niewielkich przestrzeniach pomiędzy „ziarnami skał" i nie ma szansy wydostania się z nich. Skała łupkowa jest doskonałą barierą. Po to, by gaz z łupków wyciągnąć, potrzebne jest szczelinowanie. Głęboko pod ziemią trzeba zrobić coś, co spowoduje powstanie w skałach niewielkich pęknięć, którymi gaz będzie mógł się wydostać. Jak się okazuje, najlepszym ze znanych dotychczas sposobów jest tłoczenie do wywierconych otworów wody pod bardzo dużym ciśnieniem. To ona rozrywa skały i pozwala, by gaz miał którędy uciec.

Odwierty próbne, szczelinowanie i eksploatacja. Trzy etapy wydobywania gazu łupkowego. Każdy z tych etapów wpływa na środowisko naturalne. Każdy w inny sposób. I na każdym etapie negatywny wpływ technologii na środowisko (w tym człowieka) może zostać zminimalizowany.

Hałas i pył. Czasowo

Zanim gaz łupkowy spod ziemi uda się wyciągnąć, najpierw trzeba go znaleźć. Przeprowadza się odwierty próbne. Choć o gustach nie powinno się dyskutować, trudno będzie znaleźć kogoś, komu podobałaby się wiertnia, czyli te wszystkie urządzenia, które służą do wiercenia otworów w ziemi. Zwykle na terenach rolniczych czy nieużytkach, zdarza się, że ładnych przyrodniczo, pojawiają się ciężarówki i na ogrodzonym obszarze kilku tysięcy metrów kwadratowych buduje się wieżę wiertniczą. Poza tym organizuje składowisko rur i różnego rodzaju sprzętu. W końcu buduje się parking dla kilku, a czasami nawet kilkunastu tirów, basen na wodę i... zaczyna się wiercić, czyli – z punktu widzenia mieszkańców okolic – hałasować. Wiercenie pojedynczego otworu może trwać od 3 do 5 tygodni. Do wiertni bywa dowożony sprzęt, a to powoduje, że tiry muszą kursować po zwykle wąskich w okolicach pól drogach. Uciążliwy – z powodu hałasu generatorów

– może być jeszcze sam proces szczelinowania, czyli wtłaczania pod ziemię wody pod wysokim ciśnieniem. To trwa jednak najwyżej kilkanaście godzin. Jeżeli odwiert i szczelinowanie zakończy się sukcesem, wieża wiertnicza jest demontowana, a cały teren rekultywowany. W miejscu wywierconego otworu zostaje zamontowany zawór. Teraz zamiast kilku tysięcy metrów, zajęty jest teren najwyżej kilkunastu, no może kilkudziesięciu metrów kwadratowych. Licznik z zaworami jest praktycznie niewidoczny, a tam, gdzie jeszcze niedawno był teren wiertni, można z powrotem np. uprawiać pole.

Po to by etap poszukiwania, szczelinowania i eksploatacji otworu był jak najmniej uciążliwy, w czasie hałaśliwego zatłaczania wody pod ziemię stosuje się często ekrany akustyczne. Poza tym, wierci się dzisiaj coraz mniej. Gaz, który jeszcze do niedawna pobierany był z kilku, a nawet kilkunastu wywierconych w ziemi otworów, dzisiaj może być pobierany z jednego. Duży teren eksploatuje się z jednego punktu na powierzchni dzięki wierceniom w poziomie.

Wody nie zabraknie

Najwięcej emocji budzi szczelinowanie skał wodą pod wysokim ciśnieniem. Podkreśla się w tym kontekście kilka zagrożeń. Zużywanie ogromnej ilości wody, wydostanie się wody z domieszką chemikaliów do środowiska, oraz niewielkie, lokalne trzęsienia ziemi spowodowane „łamaniem" skał pod ziemią.

No więc zacznijmy od wody. Specjaliści twierdzą, że do szczelinowania wcale nie trzeba dużej ilości wody. – To jeden z najbardziej irracjonalnych mitów, jeżeli chodzi o to zagadnienie

– mówił niedawno w „Gościu Niedzielnym" dr Paweł Poprawa z Państwowego Instytutu Geologicznego. – Na ogromnych obszarach w USA, na których przygotowywano wydobycie gazu łupkowego, do szczelinowania zużyto 1 proc. zasobów wody pitnej. Podobną ilość wody zużywa się rocznie do mycia samochodów – dodawał. To nie są małe ilości, ale nie jest prawdą, że wody może zabraknąć. W czasie jednego szczelinowania tłoczy się pod ziemię od 1 tys. do 5 tys. metrów sześciennych wody. Ale ta woda nie musi pochodzić z lokalnych źródeł, pobliskiej rzeki czy jeziora. Można użyć solanki, wody głębinowej, która nie nadaje się do spożycia, a jej wykorzystanie nie zaburza równowagi hydrologicznej terenu. Część (od 20 do 30 proc.) wtłaczanej pod ziemię wody, w wyniku sprężystości skał wraca na powierzchnię. Ta woda nie może dostać się do środowiska. Jest albo zbierana do cystern, albo przechowywana na terenie wiertni w specjalnych, szczelnych basenach. Może być wykorzystana ponownie. Jeżeli nie ma takiej potrzeby, oczyszcza się ją z chemikaliów i staje się dla środowiska obojętna. To oczyszczanie generuje oczywiście koszty, ale są one wliczone w koszty eksploatacji złoża.

Wodne kontrowersje biorą się stąd, że do szczelinowania używa się wody z domieszką sporej ilości związków chemicznych. Dokładny skład chemiczny wody jest tajemnicą poszczególnych firm i zależy od warunków, jakie panują w danym miejscu. Na pewno dodaje się substancji bakteriobójczych, antykorozyjnych, obniżających tarcie substancji stworzonych na bazie polimerów oraz substancji zapobiegających pęcznieniu iłów.

Chemia pod kontrolą, trzęsień brak

Czy istnieje zagrożenie, że woda z domieszką chemii przedostanie się do rzek czy wód gruntowych? Jeżeli zachowane są wszystkie procedury, takiego ryzyka nie ma. W czasie wiercenia otwór zostaje uszczelniony. Jeżeli jest to zrobione prawidłowo, woda użyta do szczelinowania nie ma prawa dostać się do gruntu. Nie ma też możliwości, by ciśnienie tak mocno rozerwało skały, że woda z chemikaliami dostanie się do wód gruntowych „od dołu". Pomiędzy łupkami bogatymi w gaz a wodami gruntowymi jest gruba na 2000 – 3000 metrów warstwa iłów. Tymczasem szczelinowanie w pionie ma „zasięg" około 100 metrów, a w poziomie około 200 metrów. Iły są nieprzepuszczalne zarówno dla wody, jak i dla gazu.

Pojawia się jeszcze jeden zarzut. Procedura szczelinowania ma powodować lokalne wstrząsy sejsmiczne. Tutaj specjaliści pozostawiają jeszcze mniejsze wątpliwości. Dr hab. Marek Jarosiński, specjalista od geodynamiki z Państwowego Instytutu Geologicznego, twierdzi, że w Polsce takiego ryzyka nie ma w ogóle. W miejscach, w których aktywność sejsmiczna jest duża, np. w Kalifornii, można sobie wyobrazić, że szczelinowanie spowoduje uwolnienie energii ze skał, które są naprężone. – W tych miejscach do trzęsienia i tak by doszło, a szczelinowanie jedynie ten proces przyspiesza – tłumaczy Jarosiński. Warto dodać, że trzęsienie, do którego dochodzi w wyniku szczelinowania, jest słabsze niż to, do którego i tak by doszło, bo wtłoczona pod ziemię woda powoduje, że warstwy skał łatwiej się o siebie „ślizgają". W Polsce aktywność sejsmiczna jest bardzo mała, i nic nie świadczy o tym, by w miejscach, w których występuje gaz łupkowy, kiedykolwiek do trzęsień dochodziło. – Czy najczulsze urządzenia są w stanie na powierzchni ziemi zarejestrować jakiekolwiek wstrząsy spowodowane szczelinowaniem? – pytam dr. hab. Marka Jarosińskiego. – Nie. Jeżeli szczelinowanie byłoby prowadzone na głębokości 3000 metrów, najczulsze sensory zarejestrowałyby cokolwiek dopiero, gdyby je opuścić do otworu na głębokość 2900 metrów – tłumaczy Jarosiński.

Zieloni zbierają siły

W mediach pojawia się coraz więcej informacji o szkodliwości eksploatacji gazu ze złóż łupkowych. Nie ma się co dziwić. Poszukiwania gazu z łupków w Polsce dopiero się rozpoczynają. Temat budzi coraz większe emocje. Ilość nieprawdziwych informacji, jakie przy okazji można przemycić, jest spora. W USA czy Kanadzie było podobnie i jest podobnie dalej. W Kanadzie gaz łupkowy wkłada się do „jednego worka" z piaskami roponośnymi. Ich eksploatacja ma na środowisko znacznie większy wpływ niż wydobycie gazu łupkowego. Mówienie o tych dwóch źródłach surowców razem sugeruje, że gaz z łupków rujnuje środowisko, a to nieprawda. W USA gaz łupkowy jest powodem rewolucji energetycznej. W ciągu zaledwie kilku lat Ameryka z importera gazu stała się jego eksporterem, a ceny tego surowca nigdy tak szybko nie spadały. Problem w tym, że amerykańskie prawo geologiczne i prawo własności jest bardzo liberalne. Negatywne sytuacje, do których tam może dochodzić (np. w związku z rekultywacją terenu), w Polsce czy w ogóle w Europie są nie do pomyślenia. Gaz łupkowy, jak każda technologia ma wpływ na środowisko, ale przy zachowanych procedurach ten wpływ jest niewspółmiernie mały w porównaniu z ewentualnymi zyskami. Zyskiem dla środowiska jest samo czerpanie energii z gazu. Jego spalanie jest najczystszym sposobem na korzystanie z energii kopalin. Dla środowiska dużo bardziej obciążające jest spalanie ropy czy węgla.

W Europie największe – jak dotychczas – protesty odbywają się we Francji. W Polsce to zapewne tylko kwestia czasu. Kilkanaście dni temu poseł PO Jarosław Gowin oświadczył, że w najbliższych dniach do Polski zjadą ekolodzy z całej Europy, by protestować przeciwko poszukiwaniu i wydobyciu gazu z łupków. Zjazd miał być później przełożony na inny termin. Dojdzie do niego z całą pewnością, bo w Europie Polska ma – jak się wydaje – największe złoża gazu łupkowego.

Za to, by aktywistom ekologicznym się powiodło, kciuki trzyma Rosja. Zresztą nie po raz pierwszy w historii interesy Zielonych i Rosji (a wcześniej Związku Radzieckiego) są zbieżne. Gdy nie są, jedni potrafią się z drugimi dogadać. Przykład? Chociażby protesty różnych grup Zielonych przeciwko budowie gazociągu północnego na dnie Bałtyku. Protesty ustały, gdy inwestor stworzył dla ekologów miejsce pracy. Założył dla nich fundację ekologiczną. Na polskim Facebooku już powstał profil „Zbieramy się na łapówkę dla ekologów – zapłaćmy więcej niż Gazprom". Chodzi o spodziewane protesty przeciwko eksploatacji łupków.

Na razie w mediach pojawia się coraz więcej sygnałów o tym, że lokalne społeczności nie chcą, by na ich terenie powstawały wiertnie. Tak jest w okolicach Ustki, Szczebrzeszyna, koło Zamościa, w okolicach Słupska i Warszawy. Mieszkańcy protestują, bo brakuje im informacji. Nie wiedzą, czy przerażające historie na temat eksploatacji gazu łupkowego, jakie można znaleźć w Internecie, są prawdziwe czy nie. Zgodnie z polskim prawem koncesje na wydobycie gazu przyznaje Ministerstwo Środowiska, ale wcześniej musi dostać zgodę lokalnego samorządu. W wielu miejscach Polski tej zgody nie będzie.

Rosja trzyma kciuki

Nie ma wątpliwości, że taki obrót spraw, podsycanie niepewności, dezinformowanie albo wręcz kłamanie leży w interesie Gazpromu i Rosji. Sprzedaż surowców energetycznych jest jednym z głównych źródeł finansowania rosyjskiego budżetu. Ale co znacznie ważniejsze, gaz i ropa to instrument polityki zagranicznej Moskwy. Z końcem zeszłego roku Rosja postanowiła przygotować doktrynę bezpieczeństwa energetycznego, która kładzie nacisk na śledzenie rozwoju technologii wydobywania gazu łupkowego.

Komentatorzy podkreślali, że to totalny zwrot polityki Rosji, która jeszcze kilka tygodni wcześniej bagatelizowała znaczenie gazu łupkowego. Co spowodowało tak radykalną zmianę nastawienia? Jeszcze kilkanaście lat temu o gazie łupkowym rozmawiali tylko akademicy. Ale amerykańskie firmy znalazły ekonomicznie uzasadniony sposób na jego wydobycie. W ciągu kilku lat USA nie tylko przegoniły Rosję w wielkości wydobycia, ale stały się gazowo samowystarczalne. Ceny gazu zaczęły spadać, a przeznaczony (zakontraktowany) na amerykański rynek skroplony gaz szukał odbiorcy. I znalazł go w uzależnionej od Gazpromu Europie. Tym bardziej że był znacznie tańszy od rosyjskiego.

Kroplą, która przelała kielich, był pierwszy statek z amerykańskim skroplonym gazem, jaki dopłynął do Wielkiej Brytanii. Tą drogą amerykański gaz z łupków może być tłoczony do sieci europejskich gazociągów. Rosja poczuła się zagrożona. Później sprawy zaczęły przybierać jeszcze gorszy obrót, bo okazało się, że na całym kontynencie europejskim najwięcej gazu łupkowego znajduje się w krajach, które jeszcze niedawno były pod polityczną kuratelą Rosji. Najwięcej jest go w Polsce. Ile konkretnie? Przed trzema tygodniami amerykańska Agencja Informacji Energetycznej (EIA) wydała raport, z którego wynika, że mamy go 5,3 biliona metrów sześciennych. Gdyby ten gaz dało się wydobyć, przy dzisiejszym zużyciu starczyłoby go nam na prawie 400 lat. Pierwsze odwierty eksperymentalne świadczą o tym, że gazu z łupków w Polsce jest sporo.

Czy – tak jak USA – z importera staniemy się eksporterem? Czy budowany w Świnoujściu gazoport będzie przyjmował gaz, czy raczej go w świat wysyłał? To pytania, na które na razie nie ma odpowiedzi. Ale gdy się pojawi i będzie niekorzystna dla Moskwy, można być pewnym, że Rosja łatwo pola nie odda. Zastanawiająca jest w tym wszystkim postawa Komisji Europejskiej. Prawie 80 proc. zużywanego w Europie gazu pochodzi z importu.

– Nawet jeśli gaz będzie wydobywany ze źródeł niekonwencjonalnych, będzie stanowił tylko część uzupełniającą, ponieważ import gazu konwencjonalnego z takich państw jak Norwegia, Rosja, Algieria czy statkami z Kataru będzie pełnił główną rolę – mówił w marcu br. w Parlamencie Europejskim unijny komisarz ds. energii Guenther Oettinger. Innymi słowy, nie wiadomo, ile gazu jest w europejskich łupkach, ale już wiadomo, że import surowca m.in. z Rosji będzie bardziej korzystny. Zadziwiające. Dalej Oettinger przypominał, że UE ma swoje przepisy dotyczące ochrony wód podziemnych, prowadzenia wydobycia, emisji CO2 i BHP, których trzeba przestrzegać. A następnie zwrócił uwagę, że należałoby się zastanowić, czy na poziomie UE nie trzeba będzie położyć większego nacisku na bezpieczeństwo przyszłego wydobycia. – Czy rząd w Warszawie zadba o odpowiednie bezpieczeństwo swoich obywateli, niezagrożone zasoby wodne, prawa majątkowe itd.? – dopytywał Guenther Oettinger. Widać, że jak Warszawa o nas nie zadba, zrobi to Bruksela. W międzyczasie uzależniając się od gazu z Rosji i posypując wszystko szczyptą ekologicznej ideologii.

Tomasz Rożek jest doktorem fizyki i publicystą naukowym. Kieruje działem „Nauka i Gospodarka" w tygodniku „Gość Niedzielny". Jest założycielem Stowarzyszenia Śląska Kawiarnia Naukowa i autorem książki „Nauka po prostu. Wywiady z wybitnymi".

Czy KE może pod pozorem ochrony środowiska zakazać wydobywania, ba, poszukiwania gazu łupkowego w całej Unii? Oczywiście, że tak. Wiele działań KE z ekologią nie ma nic wspólnego, za to z pieniędzmi (dużymi pieniędzmi) jak najbardziej. Wystarczy wspomnieć handel CO2 czy bardziej ogólnie pakiet energetyczno-klimatyczny.

Pomijając jednak fakt, że realne problemy ekologiczne Brukselę niewiele obchodzą, warto przyjrzeć się temu, co „łupkom" się zarzuca. Warto, bo – jak zresztą każda technologia – wydobywanie gazu ze złóż niekonwencjonalnych ma wpływ na środowisko naturalne. Większy niż wydobywanie gazu metodą tradycyjną.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy