Co ciekawe, ostrość emocji wokół Powstania Warszawskiego nie słabnie w miarę upływu lat. Czy nie jest to jakieś odbicie niepokojów i dylematów, jakie dręczą Polaków? Z jednej strony Platforma każe Polakom być dumnym z naszego przewodnictwa w Unii, z drugiej w sporach z Rosją związanych ze sprawą Smoleńska wielu Polaków ma poczucie osamotnienia kraju – bądź co bądź członka NATO i UE.
We wtorek słuchałem transmisji z konferencji MAK, a wieczorem oglądałem w Muzeum Powstania Warszawskiego spektakl „Awantura warszawska". Gdy słuchało się cytowanych w spektaklu cierpkich oświadczeń strony sowieckiej głoszących nieodpowiedzialność polskich powstańców i ich dowódców – zaskakująco współbrzmiały one z tonem członków MAK ironizujących na temat legalności raportu, na nowo rozwodzących się nad winą generała Błasika i pouczających wreszcie, kto ma prawo wchodzić w polskim samolocie do kabiny pilotów.
W 2008 roku wielu z nas oglądało telewizyjne migawki z marszu rosyjskich czołgów na Tbilisi – przy długiej bierności Zachodu – widząc w tym jakąś groźną zapowiedź, że rosyjskie czołgi mogą kiedyś znów ruszyć na Tallin, Wilno czy Warszawę. Oczywiście urzędniczy ton członków MAK jest znacznie bardziej spokojny, ale jest w nim ta sama arogancja i zła wola maskowana przez pseudoracjonalny język. Nic dziwnego, że ten znajomy język ludzi Kremla brzęczy w podświadomości Polaków jak jakiś ostrzegawczy dzwonek.
Ale spór o powstanie zyskuje z wolna inny wymiar. Rośnie w siłę nurt publicystyczny odrzucający powstanie z racji wynikłych z niego ofiar cywilnych. Powstaje wręcz wrażenie, że to nieliczni żyjący jeszcze powstańcy mają na sumieniu krew cywilów. W skrajnym wydaniu, np. feministycznym, Powstanie Warszawskie może być ocenione jako bezsensowna rzeźnia zaczadzonych szowinizmem polskich i niemieckich samców, za którą zapłaciły przede wszystkim kobiety i dzieci.
Czy to wydumana wizja? Coraz częściej „Gazeta Wyborcza" przyjmuje perspektywę solidarności z cywilami niezależnie od linii podziału w II wojnie światowej. Nie tak dawno w kwaśnym tonie opisywała ideę postawienia pomnika w Kędzierzynie-Koźlu ku czci amerykańskich lotników zestrzelonych nad tym miastem w czasie nalotu w lipcu 1944 r. Zacytowano internautów wskazujących, że w nalotach na fabrykę paliw syntetycznych ucierpieli też wskutek niedokładnego bombardowania także cywilni mieszkańcy. Niegdysiejszy publicysta Karol Szyndzielorz, mieszkający wówczas w Koźlu, wystosował list do „GW" pod tytułem „Te bomby były na mnie", w którym pisał: „Nie widzę powodu, aby tyle lat po wojnie honorować na Śląsku jedną ze stron, która zrzucała bomby".