Według niego z faktu niedawnego zbezczeszczenia pomnika wynika konieczność uchwalenia jak najszybciej ustawy rozszerzającej karalność za tzw. mowę nienawiści. Chodzi o to, by oprócz karania za przestępstwa na tle rasowym, etnicznym, narodowościowym i wyznaniowym – jak to ma miejsce już teraz – polskie sądy skazywały ludzi za homofobię.
Pomijam zupełnie perwersyjną propozycję, by przed nienawiścią bronił Polaków lider listy wyborczej partii, której szef zrobił karierę na obrażaniu i lżeniu innych. Pomijam również zupełnie oczywisty fakt, że profanacja pomnika w Jedwabnem nijak się ma do projektu ustawy o mowie nienawiści. Wbrew panującej obecnie modzie przy ocenianiu różnych zjawisk nie jest prawdą, że wszystko łączy się ze wszystkim. W zaskakujący sposób niektóre rzeczy w ogóle się ze sobą nie łączą, np. zbrodnia Andersa Breivika nie jest wynikiem działalności PiS, a rozruchy w Londynie nie kompromitują Leszka Balcerowicza. Podobnie Jedwabne i projekt ustawy o mowie nienawiści: sprawcy tego przestępstwa mogą zostać surowo ukarani na podstawie istniejących przepisów i nie trzeba w tym celu uchwalać dodatkowych.
•
Nigdy z nim o tym nie rozmawiałem, ale domyślam się, że Robertowi Biedroniowi zależy na tym, by polskie sądy karały ludzi za krytykowanie gejów za to, że są gejami. W praktyce chodzi o to, by krytykę homoseksualizmu wyłączyć ze sfery dopuszczalnej prawem debaty publicznej – tu już się nie domyślam, tylko piszę o tym, co widać w niektórych krajach, gdzie podobne ustawy obowiązują. W Wielkiej Brytanii osoby deklarujące publicznie, że homoseksualizm to grzech, są aresztowane i skazywane na grzywny. W Szwecji pastor luterański trafił do więzienia (szwedzki Sąd Najwyższy w końcu go uniewinnił) za wyrażenie opinii, że homoseksualizm jest wyborem człowieka, a nie darem natury. Idąc dalej, radykalnym aktywistom gejowskim chodzi o to, by poza sferę dopuszczalnej prawem debaty wyprowadzić takie tematy, jak małżeństwa gejów, a następnie prawo gejów do adopcji dzieci.
Podobnie jak aktywistom feministycznym wszelakiej płci zależy na uczynieniu dogmatem chronionym prawem takich kwestii, jak dostępność aborcji na życzenie, czy opinii, że płeć jest podlegającą zmianom konstrukcją społeczną, a nie determinowanym przez naturę stanem człowieka. We Francji takie właśnie treści znalazły się w niektórych podręcznikach biologii, a protestujących przeciwko ich wprowadzeniu wpływowa działaczka Partii Socjalistycznej (na razie nie rządzi, ale kto wie, co będzie później) nazywa „reakcjonistami" i „homofobami".
To są oczywiście obraźliwe określenia. Wielu ludzi musi się czuć upokorzonych, gdy obraża się ich za to, że deklarują swoje poglądy albo po prostu stwierdzają fakty, np. że według religii katolickiej uprawianie seksu poza małżeństwem (wszystko jedno z kim) jest grzechem. Współczuję wszystkim polskim katolikom wyzwanym od „katoli" i „moherów" za to, że mają odwagę publicznie deklarować przywiązanie do swojej wiary podczas pielgrzymek czy innych religijnych uroczystości. Jest to tym bardziej godne ubolewania, że katolicy ciągle stanowią w Polsce większość, a próby wyśmiewania ich poglądów i postaw są ulubionym zajęciem niektórych postępowych środowisk i mediów.