Szacunek dla ojczyzny nie musi oznaczać jej ubóstwienia

Krytyczna ocena przodków nie oznacza pogardy dla nich ani pychy

Publikacja: 24.09.2011 01:01

Szacunek dla ojczyzny nie musi oznaczać jej ubóstwienia

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

Red

W „Plusie Minusie" z 3 – 4 września br. ukazał się żarliwy esej Bronisława Wildsteina „Pogarda dla przodków, czyli pycha współczesnych"

skierowany przeciw „demaskatorom" naszej pamięci, którzy, oceniając ujemnie naszą historię, tworzą „wielość opowieści" tak, „że przestaje być ona wspólna i rozpada się". Jest to więc kampania przeciw pamięci historycznej, grozi osłabianiem naszej wspólnoty i naszej narodowej tożsamości. Przy okazji Wildstein atakuje też „utopijny projekt kontynentalnej.../pamięci/, ponieważ jest to odrzucenie realności, jaką są narody, na rzecz wymyślonej za biurkami... konstrukcji społecznej".



Rozumiem troskę autora i w pewnej mierze ją podzielam, ale wnioski z tego oglądu krytycznej debaty nad naszą historią są po prostu błędne. Wildstein pisze, że „swoim państwem cieszymy się także dzięki klęskom..." i że „bez tego typu fundujących mitów trudno byłoby zbudować trwałą wspólnotę".



To niezdrowa, szkodliwa martyrologia i masochizm. Nieszczęścia narodowe bywają „fundamentem wspólnot"; tak było w przypadku Izraela po Holokauście, Serbów po Kosowym Polu, a także wielu Polaków po nieszczęściach XVII i XVIII wieku. Nie jest to jednak na ogół pamięć ożywiająca dynamikę rozwojową. Raczej utrwala obok więzi wspólnoty kompleksy, urazy i nienawiść. Poczuliśmy nieraz na własnej skórze znaczenie takiej pamięci historycznej wobec nas – u Niemców, Rosjan, Ukraińców czy Litwinów. Zwłaszcza u Niemców, ich agresywność i arogancja od 150 lat brała się głównie z nieszczęść i upokorzeń z dawnych czasów, a także z Wersalu. 65 lat temu pamięć nieszczęść była żywa i zespalała Polaków, ale też ciążyła: odbierała nam poczucie pewności siebie i własnej wartości, niezbędnej dla odważnego życia i rozwoju. Z biegiem czasu jednak na szczęście urazy w naszej pamięci historycznej osłabły.

Zgadzam się z Bronisławem Wildsteinem, że „kultura ludzka wyrasta z pamięci" i że nasza tożsamość tworzy się we wspólnocie narodowej, ale w ocenie tego trzeba być ostrożnym i zachować zdrowy rozsądek, bo wartości ludzkie bywają ambiwalentne. Pamięć i dziedzictwo narodu są dla nas jak chleb, bez niego życie byłoby niemożliwe lub spadałoby do poziomu wegetatywnego, zwierzęcego. Dlatego narodowi i ojczyźnie należy się szacunek jak dla chleba, nie więcej. Dla ojczyzny, która jest dla nas jak chleb, trzeba się poświęcać i nawet oddawać swe życie, aby ona żyła i aby inni ludzie żyli, ale nie należy czynić z niej bożka, co się często zdarza, i to bożka, który ma być nieskazitelny. Autor słusznie zastrzega, że nie wolno zamykać oczu na czynione zło, ale jest zupełnie niezrozumiałe, dlaczego nie pozwala oceniać krytycznie naszych dziejów, wydarzeń i ludzi. Przecież grozi to przekłamaniem naszej pamięci, a słusznie pisał Józef Szujski, że „fałszywa pamięć jest mistrzynią fałszywej polityki". Krytyczna ocena przodków nie oznacza pogardy dla nich czy naszej pychy. Mamy w naszej historii dość osiągnięć i ludzi, którzy dają nam poczucie wartości i nie musimy przemilczać błędów, głupoty i małości, które też – jak wszystkim nam – towarzyszyły.

Pomyłki i błędne decyzje trzeba oceniać w kontekście ówczesnych sytuacji i rzetelnego rozeznania, bez „chciejstwa". Jednakże odrzucenie żądań Hitlera i kampania wrześniowa, a także powstanie warszawskie nie mogą być wyłączone z krytycznej oceny. Polscy przywódcy z marszałkiem Rydzem-Śmigłym i prezydentem Mościckim na czele, odrzucając szantaż Hitlera, uratowali ludzkość, bo gdyby ustąpili i zawarli sojusz z Niemcami, co miało sens, umożliwiliby im chyba pobicie i krajów Ententy i Stalina, a więc rządy nad światem hitlerowców i Japończyków na długo. I to nasi przywódcy z grubsza wiedzieli. W imię honoru i zgodnie z wolą narodu odrzucili tę możliwość i status wasala, ale nie brali dostatecznie pod uwagę, że groziło to śmiercią milionów Polaków, a zwłaszcza zaplanowaną przez obu sąsiadów eksterminacją całej polskiej elity. Etos i uczucia do nas i hitlerowców oraz bolszewików były raczej oczywiste, po nocy długich noży, a zwłaszcza po stalinowskich czystkach, w czasie których zabito też 110 tysięcy Polaków. Piłsudski, gdyby dożył do 1939 r. i nadal przewodził, bardzo poważnie rozważałby tę sprawę, podobnie jak płk Sławek, który w poczuciu bezsilności popełnił samobójstwo. Nie odczuwam dumy, że staliśmy się Winkelriedem Narodów poświęcającym się za innych.

Polskie błędy w latach 1936 – 1939 były uderzające. Słusznie próbowaliśmy przekonać Francję, aby walczyła i że jej pomożemy. Trafne były opinie marsz. Śmigłego o słabości moralnej i politycznej Francuzów. Nie ufał im, ale nie zrobił niczego istotnego, aby zagwarantować skuteczność aliansu z Francją i Anglią. Do 1 września nie otrzymaliśmy ani funta przyrzeczonej pomocy finansowej i ani jednego samolotu. Polski sztab wiedział, że głównie z powodu słabego uzbrojenia zostaniemy pobici po paru tygodniach, najwyżej miesiącach. Alianci też to wiedzieli, ale mogli nam dostarczyć po kilkaset samolotów, czołgów i dział, co nie tylko dałoby nam szanse skuteczniejszej obrony, ale stanowić by mogło gwarancję, że traktuje się nas jako poważnego sojusznika i dlatego alianci uderzą wszystkimi siłami, co dawało szansę zwycięstwa. Wystarczył jednak oszukańczy podpis gen. Gamelin na umowie wojskowej z Polską, który miał tylko powstrzymać Polaków przed porozumieniem z Hitlerem, i nie był traktowany poważnie, a faktycznie skazywał Polskę na śmierć. Chytry realista Piłsudski, gdyby żył, prawdopodobnie postępowałby z aliantami inaczej i co najmniej poważnie straszyłby ich porozumieniem z Niemcami. Nasi przywódcy byli dzielni i tragiczni, ale także naiwni.

W sprawie powstania warszawskiego atak na ministra Radosława Sikorskiego za to, że nazwał powstanie „katastrofą narodową" jest zdumiewający. Wildstein uważa to za niszczenie narodowej pamięci. Ale to była narodowa katastrofa, która zapadła w naszą pamięć głęboko, chroniąc nas zresztą skutecznie przed wybuchami powstańczej energii i w październiku 1956 r., i w latach 1970 i 1980, i w grudniu 1981 r. Nie ma w twierdzeniu ministra Sikorskiego nonszalancji. Była to najboleśniej przegrana bitwa w naszych dziejach. Straciliśmy bowiem wtedy nadzieję na wybronienie niepodległości, straciliśmy 20 tysięcy naszej najlepszej młodzieży i stokilkadziesiąt tysięcy zabitych warszawiaków oraz zniszczono nam Stolicę. Nasi dowódcy popełnili błąd. Nie potępiam ich za to, że poderwali do walki 45 tysięcy bardzo słabo uzbrojonych żołnierzy. To było duże ryzyko, ale uzasadnione, bo chroniące AK przed kompromitującym zarzutem bierności i szukające szansy uniknięcia później bezsilności w konfrontacji z dywizjami NKWD. Jednakże większość członków Komedy Głównej AK wypowiedziała się za zasadniczo niesłuszną decyzją: ryzykowania losu milionowego miasta. Błąd zaś polegał m. in. na bezpodstawnej nadziei na pomoc aliantów oraz na zakładaniu zdroworozsądkowej kalkulacji Stalina (tak odtwarzał stanowisko gen. Okulickiego J. F. Steiner w swej książce o 1944 r.), że w wyniku dużego zwycięstwa operacji „Bagration" na Białorusi Niemcy byli tak osłabieni, że można było dojść do Odry i zakończyć wojnę o parę miesięcy szybciej. Zniszczenie Warszawy było jednak dla Stalina ważniejsze. I może mieć rację Nikołaj Iwanow („Powstanie Warszawskie widziane z Moskwy"), gdy pisze, że Stalin bez większego trudu mógł zająć Warszawę w połowie września 1944, bez szkody dla swych planów politycznych, bo AK była już bardzo osłabiona i NKWD mogło ją dość łatwo izolować i zneutralizować, a Stalin mógł w glorii zostać wyzwolicielem Polaków. Uznał wszakże, że lepiej przed podbojem Polski na ile się da, wyniszczyć ośrodki życia polskiego. I tego przywódcy polscy nie wzięli dostatecznie pod uwagę, choć część z nich miała świadomość, że decyzja o powstaniu jest zbyt ryzykowna i jest Stalinowi bardzo na rękę.

Jan Nowak-Jeziorański opowiadał mi, że 30 lipca 1944 r. jako kurier z Londynu dotarł do gen. „Bora" z wiadomością o decyzji aliantów podjętej w Teheranie, a pozostawiającej Polskę w strefie wpływów sowieckich. Gen. „Bór" powiedział mu wtedy, że gdyby o tym wiedział, wstrzymałby wszystkie przygotowania do powstania. Jednakże na drugi dzień uległ swoim podkomendnym, którzy go szantażowali, że może spóźnić się z decyzją o podjęciu walki. Popełnił błąd oczywisty. Jako żołnierz Armii Krajowej szanuję pamięć moich dowódców, którzy uczciwie walczyli i robili, co mogli, w sytuacji, kiedy nie było dobrego wyjścia, ale zamykać oczu na tak jaskrawe błędy nie wolno, bo byłoby to zafałszowaniem naszej historii. Przypominam też decyzję gen. Żeligowskiego, przewodniczącego kapituły Orderu Virtuti Militari w Londynie, który odmówił gen. „Borowi" przyznania najwyższej klasy tego orderu, ponieważ popełnił błąd i przegrał wielką bitwę. I to wcale nie umniejsza bohaterstwa dowódców i żołnierzy powstania. Warszawa bowiem na pewno zasłużyła na najwyższe wojskowe odznaczenia.

Straszenie nas przez Wildsteina europejskimi intelektualistami, którzy chcą nam narzucić jedną, europejską pamięć historyczną, zakrawa na żart. W dokumentach Unii traktuje się ostrożnie specyfikę każdego kraju i jego historii. Zarówno historycy niemieccy i francuscy uzgadniający programy edukacji historycznej, jak i historycy niemieccy i polscy podejmujący to samo zadanie nie proponują jakiegoś jednolitego przekazu historycznego, ale po pierwsze, szukają wyjaśniania i zbliżania poglądów przy istotnych różnicach w pamięci historycznej swych krajów oraz, po drugie, proponują wzajemne poznanie i zrozumienie tych nieuniknionych różnic. Można mieć nadzieję, że podobne zadania będą podejmować współpracujący już ze sobą historycy polscy, rosyjscy i ukraińscy.

Autor jest publicystą, działaczem „Solidarności", b. poseł, senator i poseł do PE,  był oficerem AK

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy