Zjawiła się jako taniec salonowy z odrobiną seksu, niemający nic wspólnego z drgawkowo-akrobatycznymi układami, które oglądamy w telewizji. Najlepszy dowód, że była tańcem salonowym, to fakt, że uczyliśmy się jej jako czternasto-, piętnastolatki na lekcjach prowadzonych przez opisanego tu już kilka razy – niewielkiego, łysego, z upodobaniem chodzącego we fraku – baletmistrza Łobojkę. Pamiętam ten lekki wstyd, zażenowanie i wilgotne ręce partnerek. Przelotne spojrzenia prosto w oczy i przeciągłe spojrzenia pod nogi. Rumba była nowością, ale dozwoloną dla młodzieży.

Pierwszy raz zobaczyłem ją na five-o-clock'u w pensjonacie Bałtyk w Jastrzębiej Górze. Gwoli wygody gości taras i parkiet otoczone były ścianami z grubego szkła, chroniącymi przed bałtyckim wiatrem. Na parkiet weszła para. Ona – śliczna blondynka, on – w stylu latin lover Rudolfa Valentino. Popłynęło kilka taktów i podekscytowana Mama szepnęła do mnie: „To rumba, rumba!". Para tańczyła pięknie. Eleganckie ruchy dłoni, falowanie ciała i rytm znaczony właściwie tylko kołysaniem bioder.

Teraz, pod kierunkiem pana Łobojki, sam usiłowałem tańczyć jak Valentino. Lekcje odbywały się w wielkim domu na rogu Poznańskiej i Hożej, w sali pana Szelestowskiego, byłego mistrza Polski w oszczepie. Dom stał się słynny tuż przed wojną, kiedy z ostatniego piętra wyskoczyła żona ministra spraw wojskowych, gen. Kasprzyckiego, nie chcąc dłużej asystować jego romansowi z artystką Teatru Narodowego. Ten, wcale nie tak bardzo ukrywany związek – Kasprzycki miał przedstawiać Zofię K. jako swoją „narzeczoną" – był krytykowany przez najznamienitszych przedstawicieli generalicji. I nie tylko. W dniu samobójstwa Marii Kasprzyckiej publiczność, która przyszła na spektakl z udziałem panny Zofii, wygwizdała aktorkę, a tytuł natychmiast zszedł z afisza. Ponoć syn generała, jako naoczny świadek śmierci matki, targnął się na życie swoje i przyszłej macochy (w odwrotnej kolejności), ale bez rezultatu.

A może to tylko plotki. Chodziłem z nim do Batorego i nieraz widziałem zafrasowanego ojca przed gabinetem dyrektora szkoły – pewno syn nieźle broił. Codziennie przywoził go do szkoły kapral. Siedział za kierownicą packarda z czerwonymi, skórzanymi obiciami. I tyle mi się kojarzy z rumbą.

A, jeszcze, najpopularniejsza wersja tego tańca nosi tytuł „La cucaracha" – karaluch.