Od początku Trzeciej Rzeczpospolitej toczy się polityczna wojna karnawału z postem. I także nieomal od początku każda ze stron tej wojny aspiruje do roli tej gorszej, dyskryminowanej, krzywdzonej: prawica i lewica.
Ludzie prawicy przypominali wiele razy, że mieli do szkoły pod górkę. Ich narzekania bazowały na najprostszych obserwacjach: że rzadko kiedy instytucje towarzyszące polityce: świat biznesu, świat mediów, świat elit naukowych, kulturalnych czy artystycznych, był otwarty na prawicowe wartości i postulaty, częściej okazywał im wrogość lub w każdym razie obcość. I że ten brak symetrii nie zawsze był produktem swobodnych wyborów ludzi częściej peerelowskich korzeni transformacji.
Skargi prawicy były rzeczowe, a jednak niekiedy drażniące, zwłaszcza gdy towarzyszyły im przykłady prawicowej bylejakości, pychy i niechlujstwa. Co paradoksalne ludzie wyrazistej lewicy (tej socjalnej, ale czasem i tej liberalnej) też nie mieli przez lata poczucia, że Polska jest ich Polską. Chętnie mnożyli przykłady braku wrażliwości różnych instytucji, łącznie z mediami, na ich postulaty i postawy. Ich mniemanie, że Polska jest ciągle bardzo „prawicowa", było przesadne. Ale też trzeba przyznać, że Polacy pozostali, także w stosunku do reszty Europy, narodem zaskakująco tradycyjnym.
Kołatanie do lidera
Teraz chyba nikt nie będzie się jednak upierał, że ostatnie wybory przyniosły przesunięcie życia społecznego w prawo. Można przywoływać wiele dowodów, od ukradkowej, ale coraz wyraźniejszej ewolucji głównej partii władzy, czyli Platformy Obywatelskiej, po triumf Ruchu Palikota. To przesunięcie w lewo dotyczy w największej mierze sfery wartości. Choć Polskę obejmuje także dyskusja o przyszłości kapitalizmu, te wątki odgrywają wciąż rolę drugorzędną.
To przesunięcie można przedstawiać jako kryzys możliwości głównej partii opozycyjnej. Jakkolwiek nie docenić konsekwencji i dzielności Jarosława Kaczyńskiego, stawia on dziś prawicowych wyborców w sytuacji trudnego wyboru: chcąc bronić swoich wartości, muszą je kupić razem z niejasnymi rozważaniami na temat Angeli Merkel i przekonaniem, że „zdradzono nas o świcie". Coraz starszy lider zachował zdolność wiązania dużych grup wyborców, a równocześnie zrażania sobie innych. I przekształcił własną partię w dodatek do własnej ambicji. Fakt, iż Zbigniewa Ziobrę, było nie było wyrazisty symbol PiS-owskich pomysłów i aspiracji, odesłał od razu do rzecznika dyscypliny, pokazuje, że nie zamierza z nikim dyskutować. Można go brać takim, jakim jest, albo odrzucić w całości. Rozliczeniowa publicystyka prawicowa po wyborach to w gruncie rzeczy ciąg apeli do apodyktycznego lidera, aby się zmienił, przemyślał, aby się otworzył.
Życia poza nim jest na razie niewiele – przekonali się o tym liderzy PJN. Naturalnie wrażliwość prawicowa bywa częściowo rozproszona po innych partiach, mamy na to dowód choćby w postaci sondaży każących odpowiadać Polakom na różne pytania (ostatnio w sprawie krzyża w Sejmie). Są i inne pośrednie dowody – dobry wynik Jarosława Gowina na krakowskiej liście PO to zapewne efekt uznania nie tylko dla jego talentów medialnych. Ale ten dodatkowy potencjał jest w dużej mierze zmarnowany: przez blokowy układ naszego życia politycznego, także i umysłowego, jak również przez indolencję konserwatywnych grup niepisowskich.
W Polsce siła poszczególnych ugrupowań jest do pewnego stopnia osłoną dla aktywności różnych środowisk, choćby medialnej. Ale też błędem byłoby rozpatrywać ostatnie porażki polskiej prawicy wyłącznie w kontekście niepowodzeń jednej partii. Niepowodzeń w dużej mierze wizerunkowych: gdy przejrzeć program PiS, mało jest tam postulatów naprawdę skrajnych, które powinny spychać na margines. Pomysł, aby na przykład upór w sprawie korupcji czy obrony narodowego interesu kwalifikować jako wyraz „skrajnie prawicowego" ekstremizmu, jest pomysłem iście diabelskim. A w Polsce tak się dzieje – wystarczy przeczytać pierwszy lepszy numer „Gazety Wyborczej", „Polityki" czy „Wprost", aby znaleźć przykłady takiej perswazji.
Nie wie prawica...
Mamy jednak równocześnie do czynienia z przesuwaniem się w lewo, od dobrych kilkunastu, jeśli nie kilkudziesięciu lat, całej europejskiej sceny politycznej. PiS niezależnie od wad swojego lidera i swojego stylu, próbuje się temu opierać. Można się zżymać na lapsusy i ciężki charakter Kaczyńskiego, ale z kolei nawoływania, najczęściej ludzi liberalnej lewicy, aby prawica stała się bardziej europejska i nowoczesna, są nawoływaniami, aby stała się bardziej podobna do tych, co tak nawołują.
Mamy tu do czynienia z analogiczną sytuacją jak w przypadku Kościoła, który ma dziesiątki problemów z nieempatycznymi biskupami i pozbawionymi wyobraźni proboszczami, ale „zreformowany" przez Katarzynę Wiśniewską pod czujnym okiem Michnika i Beylina po prostu przestanie być Kościolem. To niepowodzenie w tym procesie „reformowania" powoduje dziś ostrą antykatolicką reakcję, którą wypada nazwać eksterminacyjną. Nie w sensie biologicznym, ale w sensie kulturowym.