Tak odbywał się transport aresztanta z więzienia do sądu lub odwrotnie. Później ten widok mi się zaciera, nikt nie prowadzi ludzi jezdnią. Dopiero wojna przywołała taki obrazek: jadę tramwajem przez plac Trzech Krzyży, słychać piękny, chóralny śpiew – to kolumna jeńców sowieckich idzie Nowym Światem, dodając sobie animuszu znanym marszem: „Jeśli zawtra wojna, jeśli zawtra w pochod, bud siegodnia k pochodu gotow!". Dziwny widok. Pilnuje ich dwóch Niemców, a oni idą jak na placu Czerwonym. To pierwsi jeńcy spod Białegostoku.

Następny kadr z mojej pamięci to półbiegnący leutenant, blady jak śmierć. Popychany lufą karabinu, idzie po swój los. Widać, że wie, jaki on będzie. Leutenant był wysoki, przystojny, prowadził go jakiś Azer czy Kałmuk, też wiedział po co.

Telefon. Kierownictwo produkcji filmu „Miasto nieujarzmione". „Czy nie zagrałby pan oficera niemieckiego? Jutro". Idę do atelier na Łąkową. Wchodzę do kierownictwa produkcji – siedzą tam Wanda Jakubowska, Staś Wohl i jakiś nieznajomy. Zdziwił mnie tylko brak reżysera, Zarzyckiego, ale jego w ogóle często nie było, bo zwykle wycinał z filmu jakieś niecenzuralne fragmenty. No nic, witamy się. Okazuje się, że ten nieznajomy to oficer niemiecki wypożyczony z pobliskiego obozu. Przygląda mi się i kiwa głową – „Może być O1" (oficerem sztabowym). Zaczynam z nim rozmawiać. Jest chłodny, ale rzeczowy. „Gdzie dostał się pan do niewoli" – pytam. „W ogóle nie dostałem się do niewoli" – odpowiada, po czym mówi nie bez odcienia dumy – „Byłem w Czechach, w grupie feldmarszałka Schörnera, walczyliśmy do kapitulacji". A więc kapitulacja to koniec wojny, a nie tchórzliwe poddanie się. Nazajutrz zdjęcia. Składam meldunek po niemiecku, Niemiec koryguje moje ułożenie rąk, postawę – słowem, szkoli mnie na oficera SS. Na filmie jestem pół minuty, resztę wycięto.

A, byłbym zapomniał – przecież też byłem jeńcem. I to nie byle jakiej jednostki – dywizji „Hermann Göring". Jak to się odbywało? Przegląd tłumu, kiwnięcie palcem, wręczenie łopaty, kopanie dołu, zabicie paru pechowców, zagrzebanie ich i od początku. Cały czas – nie po raz pierwszy – błogosławiłem moją guwernantkę, fraulein Schmidt, za mój niemiecki. Jak powiedział sekretarz PZPR przy teatrze, inaugurując kursy rosyjskiego: „Uczcie się, uczcie. Mojemu koledze w Oświęcimiu życie uratowała znajomość niemieckiego".

Jak na 1950 rok argument był nie do zbicia.