Dr Theofanis Exadaktylos, grecki ekonomista, który od 11 lat mieszka w Wielkiej Brytanii, nie może się nadziwić, że w jego kraju zdarzali się ludzie gotowi prowadzić własny biznes. Przez dekady biurokraci, których nie można było zwolnić ze stanowiska i nie byli rozliczani z wyników swojej pracy, zamienili życie przedsiębiorców w koszmar.
– System biurokratyczny jest całkowicie niewydolny. Grecy jakoś nauczyli się w nim funkcjonować, ale mało kto chciał być przedsiębiorcą. Było to wyraźnie widać po niewielkiej ilości nowych inwestycji – mówi „Rz" dr Exadaktylos, który pracuje na Uniwersytecie w Surrey.
Właściciel baru w Atenach Nikos Dadalis postanowił się jednak zmierzyć z biurokracją i wystąpić o rządowy kredyt w ramach wspierania drobnej przedsiębiorczości. Jego księgowy zaoferował mu pomoc znajomego, który ma dobre kontakty w bankach i mógłby nadać bieg sprawie. Pośrednik zażądał jednak aż 10 proc. wartości przyznanego kredytu. Dadalis nie skorzystał z oferty, którą przyjęłaby większość Greków. Sam odwiedził pięć różnych banków, zaniósł dziesiątki dokumentów i spędził kilkadziesiąt godzin w kolejkach. Bez skutku.
Z otwarciem baru też nie było łatwo. Załatwienie formalności zajęło mu cztery miesiące. Musiał zdobyć kilkadziesiąt pozwoleń. Urzędnicy wymagali od niego m.in. zaświadczeń, że nie jest nosicielem wirusa HIV, a lokal nie stanowi zagrożenia dla zabytków archeologicznych. Trzech różnych urzędników odwiedził, aby zdobyć pozwolenie na ustawienie stolików przed barem, a potem jeszcze trzech kolejnych, aby nad stolikami mógł umieścić parasole.
Pośrednicy i łapówki
Taką historię ma do opowiedzenia większość greckich przedsiębiorców. Spyros Tzoannos już w latach 90. rozpoczął załatwianie formalności, aby wybudować na Peloponezie ośrodek dla wielbicieli golfa Costa Navarro. Udało się go otworzyć w lecie 2010 roku. Właściciel wyliczył, że musiał załatwić 4 tysiące pozwoleń i zebrać 10 tysięcy różnych podpisów. Wytrwałość się opłaciła. Dzięki tej inwestycji Grecja ma sześć pełnowymiarowych pól golfowych. W Hiszpanii jest ich ponad 300. Ale prawdziwym symbolem niewydolności greckiej biurokracji stało się metro w Salonikach. Przetargi zaczęto ogłaszać w latach 70. Budowa ruszyła dopiero w 2006 roku.
Ci, którzy wybrali ciężkie życie przedsiębiorcy w Grecji, narzekają, że codziennie muszą stawiać czoła absurdalnym wymogom. Co roku mają np. obowiązek publikować dane finansowe firmy w dwóch ogólnokrajowych gazetach i jednym dzienniku lokalnym. Wydawcy zacierają ręce, bo zarabiają na tym jak na reklamie, ale dla firm to niepotrzebny koszt. I to wcale niemały, bo w niektórych regionach jest tylko jedna gazeta lokalna, która z powodu braku konkurencji dyktuje przedsiębiorcom horrendalne stawki. Przedsiębiorcy są wściekli, bo przecież mogliby wszystkie dane za darmo publikować w Internecie.
Jak wyliczyła Fundacja Badań Gospodarczych i Przemysłowych (IOBE), w Grecji jest aż 250 wykluczających się przepisów. Efekt jest taki, że wielu spraw po prostu nie da się załatwić bez pośrednika. Albo bez łapówki, która może skłonić urzędnika, by łaskawie zechciał zająć się sprawą lub nagiął absurdalne przepisy. Nic dziwnego, że przeciętna grecka rodzina wydaje na łapówki prawie 2 tysiące euro rocznie.
– Pomoc finansowa dla Grecji nie będzie miała sensu, jeśli nie zostaną usunięte bariery dla biznesu – mówił w październiku niemiecki minister gospodarki Philipp Rösler, który przyjechał do Grecji z grupą inwestorów.