Ostatnie wybory pokazały dramatyzm sytuacji, w jakiej znalazła się Francja. Moje obawy związane są z poparciem populizmu, jakiego obywatele francuscy udzielili kandydatom skrajnej lewicy i prawicy w pierwszej turze wyborów prezydenckich. Co trzeci wyborca odrzucił postęp i integrację europejską. Ci ludzie są przeciwni elitom, wspólnej walucie i obcokrajowcom.
Dlaczego tak się stało? Byłoby rzeczą zbyt prostą oskarżać o wypaczenia wyłącznie populistów. Oczywiście, są oni oderwani od rzeczywistości. W porównaniu z nimi Nicolas Sarkozy i Francois Hollande jawią się jako kandydaci racjonalni. W istocie są oni jednak bardzo do siebie podobni.
Populiści odwołują się do emocji wyborców, reagując na realne problemy. Czy we Francji nie ma stagnacji gospodarczej? Wysokiego bezrobocia wśród młodzieży? Czy emigranci z krajów arabskich nie wykorzystują impulsów, jakie wysyła im państwo dobrobytu? Tak jest:?być może właśnie dlatego przybywają nie tylko do Francji, ale i do opiekuńczej Europy.
Dlaczego więc problemy narastają, a nikt na nie odpowiednio nie reaguje? Bo ich rozwiązanie wymaga podjęcia niepopularnych decyzji. Politycy głównego nurtu boją się porażki wyborczej.
Mamy do czynienia z populistyczną rebelią w reakcji na realne problemy, którym towarzyszy bierność mainstreamu. Politycy dominujących partii oszukują siebie i wyborców, że wciąż można żyć jak przez ostatnich 50 lat.
Piękne słówka
Sami żyją zresztą tak, jakby problemów nie było. Propozycje Hollande'a dotyczące paktu wzrostu mającego być częścią paktu fiskalnego nic nie znaczą. No, bo co z tego, że Hollande czy Sarkozy są za wzrostem i za rozwojem? Każdy normalny człowiek jest za wzrostem i rozwojem, podobnie jak jest za sprawiedliwością, równością, pokojem i miłością. Cokolwiek pięknego i szlachetnego by zaproponować, wszyscy to poprzemy.
A czy coś wyniknie z tego, że wymienimy te wartości w traktatach czy innych dokumentach? Odpowiedzmy sobie raczej na pytanie, dlaczego nie mamy wzrostu od wielu lat Odpowiedź znają wolnorynkowi ekonomiści. Rozwiązaniem jest zmniejszenie funkcji państwowych, elastyczne prawo pracy i obniżenie podatków dla przedsiębiorstw.
Niestety, kandydaci we francuskich wyborach o tym nie mówili. Prawdopodobnie dlatego, że trudno zostać wybranym, gdy mówi się prawdę. Hollande nie zaproponował niczego nowego poza starymi keynestowskimi rozwiązaniami. Zbudować infrastrukturę? Pięknie, popieram. Tylko za co? Za pieniądze z nowych obligacji europejskich? Kto je kupi? Nowy prezydent proponuje metodę zadłużania, bo euroobligacja brzmi o wiele ładniej niż francuski deficyt czy dług publiczny. Ale czy zmiana metody lub inny sposób księgowania zmienią istotę problemu zadłużenia? Oczywiście, że nie.
Angela Merkel nie chce obligacji i ma ku temu powody – obligacje niemieckie mają niską rentowność, europejskie będą miały wyższą. Po co to Niemcom? Nawet gdyby Merkel poszła na ustępstwa, Hollande zapomina, że realizacja jego postulatów doprowadziłaby jedynie do wzrostu zadłużenia.
Postulaty polityków świadczą o kompletnym braku związku między politycznym dyskursem a rzeczywistością. Dotyczy to prawie całej Europy. Czy politycy o tym nie wiedzą? Pewnie zdają sobie z tego sprawę. Ale nie wiedzą, jak znaleźć drogę do wyborczego zwycięstwa, będąc jednocześnie szczerym wobec wyborców.
Bo jak im powiedzieć, że państwo dobrobytu to przeżytek? A wiemy przecież, dlaczego nie ma wzrostu – z powodu rozdętej opiekuńczości. Państwo dobrobytu zostało stworzone w czasach niezwykle dynamicznego wzrostu gospodarczego i demograficznego. Dziś nie cieszymy się takim powodzeniem. Wzrost gos- podarczy jest rachityczny. Nie możemy też mówić o wzroście wielkości populacji. Ale obywatele wciąż chcą wzrostu gospodarczego i równości.
Stuprocentowi zwolennicy Hayeka uważają, że nie da się pogodzić tych dwóch wartości. Ja jednak jako umiarkowany liberał uważam, że obie te idee są możliwe do zrealizowania. Byle znaleźć równowagę. Tylko jak? Dobrym sposobem jest wdrożenie zaproponowanego kiedyś przez Miltona Friedmana negatywnego podatku dochodowego, czyli zasiłku minimalnego.