Film „Ostatni prom" z 1989 roku. Na lekcji dyskusja o emigracji. Jeden z uczniów zwraca się do nauczyciela: „Panie profesorze, mój brat wprowadził do komputera wszystkie dane o sobie, o swojej żonie i sytuacji ekonomicznej Polski. Model odniesienia stanowiły przeciętne standardy życiowe obowiązujące w cywilizowanym świecie. Na koniec zapytał, kiedy on te standardy osiągnie. I wie pan, co odpowiedziała mu maszyna? Za 134 lata, o ile nie będzie po drodze żadnych zakłóceń. Panie profesorze, czy my jesteśmy żółwie, które żyją 300 lat, by móc tak długo czekać?".
Najpewniej nie będziemy musieli czekać tak długo. Nie zostajemy już w tyle pod względem zamożności, jak w czasach komunizmu, zmniejszyliśmy dystans w ciągu ostatnich 20 lat, ale prawdziwego przyspieszenia nabraliśmy za sprawą współczesnej czarnej śmierci, ciężkiego kryzysu ekonomicznego, który od czterech lat pustoszy Europę. A więc w dużej mierze dzięki nieszczęściu innych.
W minioną środę unijny urząd statystyczny Eurostat podał najnowsze dane – PKB na głowę mieszkańca z uwzględnieniem parytetu siły nabywczej. W ubiegłym roku wyniosło w Polsce 65 proc. średniej unijnej, o 2 pkt proc. więcej niż rok wcześniej i aż 9 pkt proc. więcej niż w 2008 roku, gdy kryzys zaczynał się rozlewać. Wtedy zajmowaliśmy trzecie miejsce od końca w całej UE, przed Bułgarią i Rumunią. Rok później wyprzedziliśmy Litwę i Łotwę. W tym roku Polska może mieć najwyższy wzrost gospodarczy w Europie. Wyprzedzimy więc Węgry.
Szóste miejsce od końca brzmi już zdecydowanie lepiej niż trzecie – sprzed kryzysu. Z poziomem 67, może 68 proc. średniej unijnej będziemy wciąż jeszcze sporo za znajdującymi się w największych tarapatach finansowych Grecją i Portugalią, jednak straciły one w ubiegłym roku w rankingu odpowiednio 10 i 3 pkt proc. Jeśli nie wyjdą z recesji,zadanie szacowane na dekadę zrealizujemy w dwa – trzy lata. I pomachamy im zza tylnej szyby.
Może nie brzmi to dobrze, ale Polska zyskała na kryzysie. Policzmy. W trzy lata skoczyła w rankingu Eurostatu o 9 punktów, podczas gdy Czechy straciły 1 punkt, Francja – 3, W. Brytania – 4, Irlandia – 6. Gdyby w przypadku tego ostatniego kraju uwzględnić też fatalny 2008 rok, spadek sięgnąłby aż 21 punktów!
Historia się powtarza
Takiej zarazy nie było nigdy przedtem ani nigdy potem. W niemieckim atlasie historycznym „Atlas zur Weltgeschichte" zaznaczono różnymi kolorami rozprzestrzenianie się zarazy w poszczególnych latach. Widzimy więc, jak w styczniu 1347 roku uderza w portowe miasta na Sycylii, w Marsylię, Wenecję i Genuę, w drugiej jego połowie rozprzestrzenia się na całą Francję, Włochy, Hiszpanię, by w kolejnym roku dziesiątkować Anglię, Niemcy, Niderlandy. Na koniec pojawia się w Skandynawii i księstwach ruskich. Ginie z grubsza połowa z 75 milionów mieszkańców Starego Kontynentu, najwięcej w dynamicznie rozwijających się miastach. Gospodarka obraca się w ruinę, wybuchają niepokoje społeczne. Na mapie kolorem zielonym zaznaczono miejsca, gdzie zaraza nie występowała lub zanotowano tylko sporadyczne przypadki. To małe plamki w okolicach Mediolanu, środkowych Pirenejów, Brugii oraz wielka zielona plama w samym centrum. To terytorium... Polski z graniczącymi z nią skrawkami północnych Czech i Saksonii. Zielona wyspa na morzu zarazy, która jakimś cudem oszczędziła państwo Kazimierza Wielkiego.
Kiedy wiosną 2009 roku uradowany premier Donald Tusk, stojąc na tle czerwonej planszy z zieloną plamą w centrum, oznajmił, że Polska jako jedyna w Europie nie dała się zainfekować zjadliwej, tym razem ekonomicznej, zarazie, nie wiedział zapewne, że nie jest pierwszy. Na szczęście dla premiera Kazimierz Wielki nie zostawił prawowitego potomka i główna gałąź rodu Piastów wygasła, a wraz z nią prawa autorskie.
Czarna śmierć przybyła z Azji, awykańczający obecnie całe kraje wirus ekonomiczny przybłąkał się z Ameryki. Wirus kryzysu zmutował i atakuje teraz nie banki, lecz osłabione, zadłużone do granic możliwości kraje europejskie. Podobnie jak czarna śmierć idzie od południa. Uderzył już w Grecję i Portugalię. Chwieją się nawet tak silne organizmy jak Włochy i Hiszpania.
To, co łączy obie pandemie, zdrowotną i ekonomiczną, to powszechny strach, poczucie bezsilności i fakt, że wszystkie środki zaradcze zawodzą. Jesienią 2008 roku gazety krzyczały tytułami: „Wielki krach" i „Najgorsza katastrofa świata finansów", „Giełdy toną", „Gdzie do diabła jest dno?". Pojawiły się ruchy „Oburzonych" i „Okupuj Wall Street", podobnie jak w XIV wieku Wat Taylor prowadził powstańców na zamki, a we Francji wybuchła żakeria.