Pościg za króliczkiem

Kryzys finansowy w XXI wieku, podobnie jak czarna śmierć w wieku XIV, może pomóc Polsce podgonić Zachód w rankingach zamożności

Publikacja: 23.06.2012 01:01

Porzucone lub odkupywane za bezcen i trzymane przez nowych właścicieli na osiedlowych trawnikach kon

Porzucone lub odkupywane za bezcen i trzymane przez nowych właścicieli na osiedlowych trawnikach konie to symbol krachu, jaki dotknął gospodarkę irlandzką

Foto: Napo Images/Forum, PM Piotr Małecki

Film „Ostatni prom" z 1989 roku. Na lekcji dyskusja o emigracji. Jeden z uczniów zwraca się do nauczyciela: „Panie profesorze, mój brat wprowadził do komputera wszystkie dane o sobie, o swojej żonie i sytuacji ekonomicznej Polski. Model odniesienia stanowiły przeciętne standardy życiowe obowiązujące w cywilizowanym świecie. Na koniec zapytał, kiedy on te standardy osiągnie. I wie pan, co odpowiedziała mu maszyna? Za 134 lata, o ile nie będzie po drodze żadnych zakłóceń. Panie profesorze, czy my jesteśmy żółwie, które żyją 300 lat, by móc tak długo czekać?".

Najpewniej nie będziemy musieli czekać tak długo. Nie zostajemy już w tyle pod względem zamożności, jak w czasach komunizmu, zmniejszyliśmy dystans w ciągu ostatnich 20 lat, ale prawdziwego przyspieszenia nabraliśmy za sprawą współczesnej czarnej śmierci, ciężkiego kryzysu ekonomicznego, który od czterech lat pustoszy Europę. A więc w dużej mierze dzięki nieszczęściu innych.

W minioną środę unijny urząd statystyczny Eurostat podał najnowsze dane – PKB na głowę mieszkańca z uwzględnieniem parytetu siły nabywczej. W ubiegłym roku wyniosło w Polsce 65 proc. średniej unijnej, o 2 pkt proc. więcej niż rok wcześniej i aż 9 pkt proc. więcej niż w 2008 roku, gdy kryzys zaczynał się rozlewać. Wtedy zajmowaliśmy trzecie miejsce od końca w całej UE, przed  Bułgarią  i Rumunią. Rok później wyprzedziliśmy Litwę i Łotwę. W tym roku Polska może mieć najwyższy wzrost gospodarczy w Europie. Wyprzedzimy więc Węgry.

Szóste miejsce od końca brzmi już zdecydowanie lepiej niż trzecie – sprzed kryzysu. Z poziomem 67, może 68 proc. średniej unijnej będziemy wciąż jeszcze sporo za znajdującymi się w największych tarapatach finansowych Grecją i Portugalią, jednak straciły one w ubiegłym roku w rankingu odpowiednio 10 i 3 pkt proc. Jeśli nie wyjdą z recesji,zadanie szacowane na dekadę zrealizujemy w dwa – trzy lata. I pomachamy im zza tylnej szyby.

Może nie brzmi to dobrze, ale Polska zyskała na kryzysie. Policzmy. W trzy lata skoczyła w rankingu Eurostatu o 9 punktów, podczas gdy Czechy straciły 1 punkt, Francja – 3, W. Brytania – 4, Irlandia – 6. Gdyby w przypadku tego ostatniego kraju uwzględnić też fatalny 2008 rok, spadek sięgnąłby aż 21 punktów!

Historia się powtarza

Takiej zarazy nie było nigdy przedtem ani nigdy potem. W niemieckim atlasie historycznym „Atlas zur Weltgeschichte" zaznaczono różnymi kolorami rozprzestrzenianie się zarazy w poszczególnych latach. Widzimy więc, jak w styczniu 1347 roku uderza w portowe miasta na Sycylii, w Marsylię, Wenecję i Genuę, w drugiej jego połowie rozprzestrzenia się na całą Francję, Włochy, Hiszpanię, by w kolejnym roku dziesiątkować Anglię, Niemcy, Niderlandy. Na koniec pojawia się w Skandynawii i księstwach ruskich. Ginie z grubsza połowa z 75 milionów mieszkańców Starego Kontynentu, najwięcej w dynamicznie rozwijających się miastach. Gospodarka obraca się w ruinę, wybuchają niepokoje społeczne. Na mapie kolorem zielonym zaznaczono miejsca, gdzie zaraza nie występowała lub zanotowano tylko sporadyczne przypadki. To małe plamki w okolicach Mediolanu, środkowych Pirenejów, Brugii oraz wielka zielona plama w samym centrum. To terytorium... Polski z graniczącymi z nią skrawkami północnych Czech i Saksonii. Zielona wyspa na morzu zarazy, która jakimś cudem oszczędziła państwo Kazimierza Wielkiego.

Kiedy wiosną 2009 roku uradowany premier Donald Tusk, stojąc na tle czerwonej planszy z zieloną plamą w centrum, oznajmił, że Polska jako jedyna w Europie nie dała się zainfekować zjadliwej, tym razem ekonomicznej, zarazie, nie wiedział zapewne, że nie jest pierwszy. Na szczęście dla premiera Kazimierz Wielki nie zostawił prawowitego potomka i główna gałąź rodu Piastów wygasła, a wraz z nią prawa autorskie.

Czarna śmierć przybyła z Azji, awykańczający obecnie całe kraje wirus ekonomiczny przybłąkał się z Ameryki. Wirus kryzysu zmutował i atakuje teraz nie banki, lecz osłabione, zadłużone do granic możliwości kraje europejskie. Podobnie jak czarna śmierć idzie od południa. Uderzył już w Grecję i Portugalię. Chwieją się nawet tak silne organizmy jak Włochy i Hiszpania.

To, co łączy obie pandemie, zdrowotną i ekonomiczną, to powszechny strach, poczucie bezsilności i fakt, że wszystkie środki zaradcze zawodzą. Jesienią 2008 roku gazety krzyczały tytułami: „Wielki krach" i „Najgorsza katastrofa świata finansów", „Giełdy toną", „Gdzie do diabła jest dno?". Pojawiły się ruchy „Oburzonych" i „Okupuj Wall Street", podobnie jak w XIV wieku Wat Taylor prowadził powstańców na zamki, a we Francji wybuchła żakeria.

O ile wiemy, dlaczego gospodarki uległy teraz wirusowi kryzysu, o tyle czarna śmierć z XIV wieku wciąż jest tajemnicą. „Na ciele pojawiały się znamiona Boga, plamy krwotoczne, guzy pod pachwinami i ramionami. A wtedy kipiały ich uda i ramiona (...). Zakażał się cały organizm tak, że pacjent gwałtownie wymiotował krwią. Wymioty trwały nieprzerwanie przez trzy dni bez jakichkolwiek oznak ozdrowienia" – to relacja Michaela Piazzy, franciszkańskiego zakonnika z Messyny, do której przybyły genueńskie galery z Kaffy na Krymie, wioząc na pokładzie przerażającego pasażera.

W Hiszpanii, jak opisywał brytyjski historyk Philip Ziegler w swej poświęconej epidemii książce, najpierw choroba atakowała muzułmanów walczących z wojskami Alfonsa XI Kastylijskiego. Wielu z nich było tak przerażonych, że rozpatrywali przejście na chrześcijaństwo. Zrezygnowali, gdy wkrótce zaraza przerzuciła się na przeciwnika. A więc to nie kwestia wiary. Sam król odrzucił pomysł porzucenia wojska i umarł rażony epidemią.

W Awinionie, do którego zaraza dotarła w marcu 1348 roku, papież Klemens VI otoczył się olbrzymimi słupami ognia mającymi na celu oczyszczenie powietrza.

Zapiski nieznanego francuskiego zakonnika pokazują, że ludzie szukali winnych zarazy: „Złapano niektórych opryszków i sprawiedliwie lub nie, prawdę zna tylko Bóg, oskarżono o zatrucie wody. (...) Za tę zbrodnię spalono wielu i wielu będzie spalonych".

W czasie obecnego kryzysu kozły ofiarne zrobiono z bankierów i spekulantów finansowych. Tym razem obeszło się bez stosów.

Zagadka polskiej odporności

Cud Kazimierza Wielkiego? Cud Tuska? Jak to się stało, że zarówno wtedy, jak i obecnie światowe kataklizmy nas ominęły? Szczęśliwy zbieg okoliczności? Dominują teorie, zgodnie z którymi paradoksalnie ratowało nas zacofanie.

Podczas pierwszej fazy obecnego kryzysu gospodarczego okazało się, że nasz wciąż mocno tradycyjny i niechętny nowinkom system bankowy nie zdążył się zainfekować bezwartościowymi instrumentami finansowymi. Uratowały nas też relatywnie słabe powiązania z globalną gospodarką. Podobnie było w połowie XIV wieku. Jednoczona przez Władysława Łokietka i pozostawiona w schedzie synowi Polska była krajem zacofanym. Największe miasto we władaniu Kazimierza Wielkiego, Kraków, liczyło nie więcej niż 10 tys. mieszkańców, natomiast aglomeracje zachodnie 20 razy więcej.

Kontakty handlowe były słabe, utrudniane przez słabą sieć dróg i zakłócane ciągłymi konfliktami zbrojnymi z zakonem, Czechami oraz niszczycielskimi najazdami Tatarów i Litwinów. Zaraza nie miała się jak rozprzestrzeniać.

Kazimierz Wielki najpierw wzmocnił Polskę wewnętrznie, skodyfikował prawo (statuty wiślicko-piotrkowskie), ufundował Akademię Krakowską i rozpoczął ambitny program inwestycji infrastrukturalnych w niczym nieustępujący obecnemu na Euro. Za jego życia wybudowano 53 zamki i 27 murowanych fortyfikacji miejskich. Stąd powiedzenie: „zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną". Król wspierał kolonizację nieużytków, opiekował się handlem i miastami (założył 100 nowych). Przeprowadził reformę monetarną, zreorganizował wydobycie i sprzedaż soli (statut żupny), która była wówczas naszym skarbem , cenniejszym niż obecnie węgiel i miedź.

Symbolem nowej pozycji Polski na arenie międzynarodowej był zjazd monarchów w Krakowie w 1364 roku (gościli tam m.in. cesarz, królowie Węgier, Cypru i liczni książęta), upamiętniony słynną ucztą u Wierzynka.

Teraz Polska też jest na fali wznoszącej. Dziennik „Wall Street Journal" napisał niedawno, że Merkozy'ego może zastąpić... Mertusk. To trochę na wyrost, ale pokazuje wzrost znaczenia Polski. Bo dziś siła ekonomiczna jest po stokroć ważniejsza od militarnej. Tusk współczesnym Kazimierzem Wielkim? Niestety, na razie nie.

To blisko, to daleko

Według prof. Witolda Orłowskiego w tamtych czasach Polaków stać było na 75 – 80 proc. tego, na co było stać Francuzów. Byliśmy więc bliżej zamożności Zachodu niż teraz, choć różnica była znacząca. Wystarczy porównać polskie katedry z Notre Dame czy kolońską.

A kiedy byliśmy najbliżej? Gall Anonim tak opisuje wizytę cesarza Ottona III u Bolesława Chrobrego w Gnieźnie: „Za czasów Bolesława wszyscy rycerze i wszystkie damy dworskie zamiast sukien lnianych lub wełnianych nosiły płaszcze z delikatnych tkanin, a skór, nawet kosztownych, choćby były nowe, nie noszono na jego dworze bez podszycia kosztowną tkaniną i bez złotogłowiu. Złoto bowiem za jego czasów tak było tanie jak słoma. Zważywszy jego chwałę i potęgę, i bogactwa, cesarz rzymski zawołał w podziwie: Na koronę mego cesarstwa, to, co widzę, większe jest, niż wieści niosły".

Zapewne Gall Anonim nieco podkoloryzował swą opowieść. Pierwsi Piastowie pewnie mieli pokaźny majątek, pomnażany łupieskimi najazdami na sąsiadów i handlem niewolnikami, ale wraz ze swoimi drużynami stanowili wąską grupę społeczną.

Zachodnich sąsiadów udało się nam dogonić, a nawet na krótko przegonić tylko raz. W połowie XVII wieku Polska była bez wątpienia krajem bogatszym od Niemiec, spustoszonych wojną trzydziestoletnią. Niemcy ze wschodnich kresów Rzeszy uciekali do Rzeczypospolitej przed głodem. Tyle że zaraz potem nastąpił najazd dużo biedniejszych Szwedów, którzy znaleźli inny sposób na skuteczne gonienie Europy – łupieżcze wyprawy.

Zdaniem prof. Wojciecha Morawskiego, kierownika katedry historii gospodarczej SGH, ostatni raz zbliżyliśmy się do Zachodu w końcu XIX w. W 1851 r. Rosja zniosła barierę celną dzielącą ją od Królestwa Polskiego. – Po upadku powstania styczniowego przyszło okropne politycznie, ale wspaniałe gospodarczo dwudziestolecie, kiedy to wielki rynek rosyjski stanął otworem dla naszego przemysłu. Byliśmy jedynym kogutem na podwórku – mówi.

W dwudziestoleciu międzywojennym, mimo takich sukcesów jak budowa Gdyni czy COP, dystans do Zachodu powiększał się, potem było jeszcze gorzej za sprawą strat wojennych i komunizmu. Pomysł na wielki skok miał Edward Gierek: pożyczymy pieniądze za granicą, wybudujemy fabryki i spłacimy dług produktami z tych fabryk. Na krótko awansowaliśmy w rankingach, także dzięki ciężkiej recesji na Zachodzie, ale lądowanie było twarde. Niewydolna gospodarka socjalistyczna nie była w stanie wykorzystać tej szansy.

Za to teraz możemy zrobić to my. Jak? Polska ma potencjał, by rozwijać się przez długie lata o 4 – 5 pkt proc. PKB rocznie szybciej niż takie kraje jak Francja czy Niemcy. Zdaniem prof. Leszka Balcerowicza trzeba zadbać o rynek pracy i usunąć bariery dla przedsiębiorczości. Kolejne ważne działania to zwiększenie inwestycji m.in. dzięki większym krajowym oszczędnościom oraz wydajności i innowacji. Jestem przekonany, że większość Polaków woli szybsze doganianie Zachodu pod względem poziomu życia niż wolne. Trzeba im tylko pokazać, od czego to zależy. Dobrze byłoby, gdyby moce komunikacyjne rządu były wykorzystywane właśnie w tym celu – mówił Balcerowicz w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej".

Niestety, premier Tusk przez całą pierwszą kadencję wolał skupiać się na polityce „ciepłej wody w kranie" i działaniach krótkoterminowych. Choć należy docenić obecne działania: politycznie ryzykowne wydłużenie wieku emerytalnego, mundurówki czy zapowiedź deregulacji.

Łupki albo cud

Naszą inspiracją powinny być współczesne gospodarki Irlandii, Finlandii i Korei. Podobnie jak my marzymy o dogonieniu Niemiec, one w ciągu ostatnich 20 lat pędziły, odpowiednio, za Wielką Brytanią, Szwecją i Japonią. I dogoniły. Irlandia przegoniła nawet Brytyjczyków już w latach 90. i obecnie, mimo szczególnie dotkliwego dla Zielonej Wyspy kryzysu, PKB na głowę mieszkańca wynosi 127 proc. średniej unijnej wobec 108 proc. u wschodniego sąsiada.

Irlandczycy zmniejszyli podstawową stawkę podatku PIT z 35 do 20 proc., a od firm z 43 do 12,5 proc., zredukowali tempo płac poniżej inflacji, a zatrudnienie w sektorze publicznym ścięli o 10 proc. Redukcji uległy nakłady na służbę zdrowia i wydatki socjalne. Rząd zliberalizował też prawo pracy. W efekcie napłynęły inwestycje zagraniczne, pojawiło się 1200 firm zatrudniających 130 tys. osób. Co ważne, były to wysokie technologie, komputerowe i farmaceutyczne. W 2006 roku przeciętny Irlandczyk był o jedną trzecią bogatszy od Brytyjczyka czy Niemca. A więc można.

Minister finansów Jacek Rostowski zapowiedział, że Polacy dogonią pod względem zarobków średnią unijną już w 2025 roku, zaś Niemcy w 2030 roku. Propaganda czy realny cel? Powinniśmy przede wszystkim porównywać się z Niemcami. Polski PKB na głowę to nieco ponad połowa poziomu życia Niemiec, w 1989 roku było to mniej niż 30 proc. Brakujący dystans da się nadrobić w 20 lat, ale pod warunkiem gruntownych reform – mówi Balcerowicz. – Powiedzmy więc obywatelom: będziecie żyć jak Niemcy za 20 lat, ale trzeba zrobić to i to, albo wprowadzamy zmiany w dotychczasowym tempie i cel ten osiągamy za lat 50 albo wcale – przekonuje profesor.

Prof. Stanisław Gomułka, główny ekonomista BCC i były wiceminister finansów, jest bardziej sceptyczny. Kiedy dogonimy wiodące kraje Zachodu? Być może nigdy.

Gomułka zwraca uwagę, że im bardziej zbliżamy się do najlepszych, tym trudniej gonić. Gdzieś przy poziomie PKB na głowę w wysokości 80 proc. średniej unijnej gospodarka traci dotychczasowe przewagi związane z tanią siłą roboczą. Stąd tak ważna jest edukacja i budowa gospodarki opartej na wiedzy i innowacjach. Udało się to Finom i Irlandczykom.

Oczywiście możliwy jest też scenariusz hurraoptymistyczny. Tak jak ropa i gaz pomogły Norwegii wywindować swój dochód narodowy do drugiego po Luksemburgu najwyższego w Unii poziomu w wysokości 190 proc. średniej, tak może się okazać, że dochody ze złóż gazu z łupków dadzą solidnego kopniaka w górę i nam. Albo znów przyjdzie na Europę jakiś kataklizm, a nas cudem ominie.

Film „Ostatni prom" z 1989 roku. Na lekcji dyskusja o emigracji. Jeden z uczniów zwraca się do nauczyciela: „Panie profesorze, mój brat wprowadził do komputera wszystkie dane o sobie, o swojej żonie i sytuacji ekonomicznej Polski. Model odniesienia stanowiły przeciętne standardy życiowe obowiązujące w cywilizowanym świecie. Na koniec zapytał, kiedy on te standardy osiągnie. I wie pan, co odpowiedziała mu maszyna? Za 134 lata, o ile nie będzie po drodze żadnych zakłóceń. Panie profesorze, czy my jesteśmy żółwie, które żyją 300 lat, by móc tak długo czekać?".

Najpewniej nie będziemy musieli czekać tak długo. Nie zostajemy już w tyle pod względem zamożności, jak w czasach komunizmu, zmniejszyliśmy dystans w ciągu ostatnich 20 lat, ale prawdziwego przyspieszenia nabraliśmy za sprawą współczesnej czarnej śmierci, ciężkiego kryzysu ekonomicznego, który od czterech lat pustoszy Europę. A więc w dużej mierze dzięki nieszczęściu innych.

W minioną środę unijny urząd statystyczny Eurostat podał najnowsze dane – PKB na głowę mieszkańca z uwzględnieniem parytetu siły nabywczej. W ubiegłym roku wyniosło w Polsce 65 proc. średniej unijnej, o 2 pkt proc. więcej niż rok wcześniej i aż 9 pkt proc. więcej niż w 2008 roku, gdy kryzys zaczynał się rozlewać. Wtedy zajmowaliśmy trzecie miejsce od końca w całej UE, przed  Bułgarią  i Rumunią. Rok później wyprzedziliśmy Litwę i Łotwę. W tym roku Polska może mieć najwyższy wzrost gospodarczy w Europie. Wyprzedzimy więc Węgry.

Szóste miejsce od końca brzmi już zdecydowanie lepiej niż trzecie – sprzed kryzysu. Z poziomem 67, może 68 proc. średniej unijnej będziemy wciąż jeszcze sporo za znajdującymi się w największych tarapatach finansowych Grecją i Portugalią, jednak straciły one w ubiegłym roku w rankingu odpowiednio 10 i 3 pkt proc. Jeśli nie wyjdą z recesji,zadanie szacowane na dekadę zrealizujemy w dwa – trzy lata. I pomachamy im zza tylnej szyby.

Może nie brzmi to dobrze, ale Polska zyskała na kryzysie. Policzmy. W trzy lata skoczyła w rankingu Eurostatu o 9 punktów, podczas gdy Czechy straciły 1 punkt, Francja – 3, W. Brytania – 4, Irlandia – 6. Gdyby w przypadku tego ostatniego kraju uwzględnić też fatalny 2008 rok, spadek sięgnąłby aż 21 punktów!

Pozostało 84% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy