Choć incydent w Narodowej Galerii Sztuki Zachęta jest dość dobrze znany i wywołał lawiny komentarzy, warto przypomnieć jego przebieg. Jak informuje złożone w Komisji Prawnej Parlamentu Europejskiego sprawozdanie w sprawie uchylenia immunitetu głównego aktora tamtych zdarzeń, posła LPR (obecnie Prawica RP) Witolda Tomczaka, „w grudniu 2000 roku rzeźba autorstwa Maurizio Cattelana zatytułowana »Dziewiąta godzina« (...) stała się przedmiotem protestów Witolda Tomczaka i innych osób, twierdzących, że obraża ona ich uczucia religijne oraz godność papieża (...) W dniu 21 grudnia 2000 roku (...) Tomczak przekroczył linię oddzielającą rzeźbę od publiczności i popychając element rzeźby (przedstawiający kamień), spowodował jej upadek. W rezultacie uszkodzeniu uległy niektóre części składowe rzeźby".
Szkody wyrządzone wtedy przez posła, którego w owej dramatycznej interwencji wspierała koleżanka partyjna Halina Nowina-Konopka (obecnie Porozumienie Polskie), wyceniono na niebagatelną sumę 39 669 złotych. Tomczaka kosztowało to także immunitet poselski. Wkrótce, w atmosferze skandalu, ze swojej posady zrezygnowała ówczesna dyrektorka Zachęty Anda Rottenberg.
„Praca Cattelana zadziałała jak bomba eksplodująca odłamkami ideologicznych tropów, teologicznych aluzji i niejasnych symboli", komentował po latach krytyk i kurator Stach Szabłowski. Niejasność interpretacyjna została zresztą niejako zakodowana w samym tytule kontrowersyjnej, wyraźnie nawiązującej do tradycji hiperrealizmu, choć zdecydowanie poza nią wykraczającej, rzeźby. „La Nona Ora" (Dziewiąta godzina) odnosi się bowiem do chwili śmierci Chrystusa, co nadaje pracy charakter trudnej do jednoznacznego zakwalifikowania etycznego i estetycznego zagadki.
Trampolina skandalu
W wypowiedzi dla PAP, związanej z niedawno otwartą w warszawskim Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski wystawą Cattelana (i zatytułowaną lakonicznym, choć znów nasyconym teologicznymi konotacjami, słowem „Amen"), historyk sztuki profesor Maria Poprzęcka stwierdziła, że „Cattelan jest do pewnego stopnia prowokatorem, ale na pewno nie jest bluźniercą". 52-letni Włoch jest jej zdaniem jednym z niewielu artystów, którzy zdobyli rozgłos nie za sprawą artystycznej działalności, ale skandalu wywołanego przez polityków. Tej pierwszej intuicji wydają się wtórować kuratorzy reprezentującej artystę paryskiej galerii Emmanuelle Perrotin: „Najistotniejsza jest w tym przypadku wolność interpretacyjna widza: spadający na papieża meteoryt jest zdarzeniem wysoce nieprawdopodobnym, choć – przy pewnym wysiłku wyobraźni – możliwym do intelektualnego zaakceptowania bez konieczności dostrzegania w nim cudu". Jakiejkolwiek giętkiej wyobraźni nie potrzebowalibyśmy dla wykonania tego wysiłku i dostrzeżenia autonomicznych i wyzbytych prostych wartościowań aspektów dzieła, za bluźniercę żerującego na (nad)wrażliwości katolickiej widowni nie uważa się sam Cattelan. „Trudno sobie wyobrazić antykatolicką prowokację w moim wykonaniu. Wychowałem się w chórze kościelnym pomiędzy świętymi i resztą ministrantów. Papież ma raczej uzmysławiać nam, że każda władza posiada swoją datę ważności. Dokładnie tak jak np. mleko", powiedział kilka lat temu w wywiadzie dla pisma „Sculpture".
Przed zarzutem uprawiania taniego sensacjonalizmu artysty broni również kuratorka wystawy w CSW Justyna Wesołowska: „Wolałabym uniknąć prezentowania Cattelana jako wielkiego prowokatora. Element prowokacji w sztuce współczesnej jest prostą drogą do skandalu. Skandal byłby dla mnie w tym przypadku największą porażką osobistą. Skandal w kontekście sztuki współczesnej oznacza przede wszystkim to, że robi się piękny podział między nas, kuratorów i ludzi, którzy zrozumieli tę sztukę, i wszystkich tych, którzy jej nie zrozumieli z głupoty. To dla mnie niezwykle żenujące".
Impresje z kostnicy
Reputacja skandalisty i burzyciela zastanych porządków nie jest w karierze artystycznej Cattelana, określonego niedawno przez dziennikarza „Daily Telegraph" mianem „międzynarodowego playboya i nadwornego błazna świata sztuki", niczym nowym. Syn sprzątaczki i kierowcy ciężarówki, który nie posiada formalnego wykształcenia artystycznego, przed pełnym zanurzeniem się w ocean świata sztuki chwytał się najróżniejszych zajęć: był listonoszem, pielęgniarzem, kucharzem, dawcą nasienia, a także pracownikiem kostnicy w Padwie (część krytyków właśnie z tego doświadczenia wywodzi wieloletnie zainteresowanie artysty wykorzystaniem wypchanych zwierząt). Pierwszą pracą o charakterze autentycznie twórczym było dla niego produkowanie w latach 80. mebli, dzięki czemu miał okazję spotkać się z klasykiem włoskiego projektowania użytkowego Ettorem Sottsassem. Od początku pociągała go niekonsekwencja i niepowaga, nigdy nie był też tytanem pracy, o czym zdarza mu się skwapliwie opowiadać w wywiadach (o ile nie wysyła na nie swoich sobowtórów lub nie skłania innych, np. galerzystów, do odgrywania roli samego siebie): „Jestem idiotą, tak w każdym razie często traktowano mnie i moje pomysły. I okazało się, że sztuka jest być może jedyną dziedziną, w której idiotyzm na poważnie się liczy". Doświadczenia dzieciństwa i młodości we wstrząsanych widmem kolejnych kryzysów i akcji bezpośrednich Czerwonych Brygad Włoszech, spędzanej na pogoni za źle płatnymi, przypadkowymi zajęciami, zaowocowały u Cattelana głębokim brakiem zaufania do autorytetów i niechęcią do mozolnej pracy.
Co po wiewiórce
Uwagę krytyków i kuratorów wzbudziły z początku serie antyrzeźb wykorzystujących wypchane zwierzęta – konie, osły, psy, myszy, a nawet wiewiórki. Wizerunek martwej wiewiórki przy miniaturowym stole kuchennym, która najwyraźniej zastrzeliła się (pistolet leży na stole) po wypiciu ostatniej szklanki wody, obraz tyleż przygnębiający, co groteskowy, pojawił się na okładkach wielu pism poświęconych sztuce. Praca zatytułowana „Bidibidobidiboo" (nawiązanie do włoskiej wersji zaklęcia wypowiadanego przez Dobrą Wróżkę w chwili transformacji Kopciuszka) nie jest pozbawioną autobiograficznego sensu wprawką w szokowaniu widowni. Cattelan, którego krytycy sytuują w kręgu sztubacko-pomysłowej i niejasno prowokującej „estetyki błędu i niepowodzenia", traktuje pracę jako swoisty autoportret: „Wychowywałem się przy tym cholernym żółtym stole! Co wieczór jadłem przy nim kolację. Pewnego razu, matka zostawiła na stole włączone żelazko, które wypaliło dziurę w laminowanym blacie. Ojciec odpiłował nadpalony kawałek stołu. Jedliśmy przy tym samym meblu, lecz był on teraz zdecydowanie mniejszy. W dodatku byliśmy rodziną, w której nie brakowało kłótni. Nie było łatwo ani przyjemnie".