Dług publiczny Polski sięgnął 56 procent PKB według definicji stosowanej przez Eurostat oraz 53 procent według kreatywnej definicji zaproponowanej przez ministra Sami Wiecie Którego. To metoda podwójnego netto: nie dolicza się niektórych długów (na przykład tych w Krajowym Funduszu Drogowym), a odlicza się niektóre aktywa rządowe. Na razie tylko gotówkę, ale kto wie – może z czasem zostaną też wycenione i odliczone od wartości długu również aktywa materialne i intelektualne rządu? Ale to wszystko nie pomaga, bo Polska weszła w okres stagnacjo-recesji.

Według oficjalnych prognoz ZUS deficyt w Funduszu Ubezpieczeń Społecznych wzrośnie z 67 miliardów w 2014 roku do 87 miliardów w roku 2018. Ale ta prognoza jest oparta na założeniu, że wzrost PKB w tym roku wyniesie 2 procent, płace realnie wzrosną o 1,5 procent, a bezrobocie na koniec roku wyniesie 13,2 procent. Tymczasem realia raczej wskazują na stagnację lub recesję, zerowy wzrost płac realnych i wzrost bezrobocia do 15 procent. Jeżeli tak będzie w 2013 roku, to według analizy przedstawionej przez ZUS, deficyt Funduszu Ubezpieczeń Społecznych w 2018 roku sięgnie prawie 100 mld złotych. A jeżeli stagnacja potrwa dwa lata, to katastrofa ZUS czeka nas już w tej dekadzie. A przecież najsilniejsze uderzenie demograficzne przyjdzie dopiero po 2020 roku, bo wtedy pokolenie wyżu powojennego przejdzie w całości na emerytury.

Szybko rosnący deficyt w Funduszu Ubezpieczeń Społecznych może skutkować dwoma rodzajami działań: reformy lub nasilenia kreatywnej księgowości. Skoro deficyt w FUS może wynieść ponad 4–5 procent PKB w scenariuszu stagnacji lub wolnego wzrostu to, żeby zmniejszyć deficyt sektora finansów publicznych poniżej 3 procent PKB i zakończyć procedurę nadmiernego deficytu wobec Polski, trzeba mieć nadwyżkę 1–2 procent PKB w innych obszarach finansów publicznych. Ale pamiętajmy, że Polska ratyfikując pakt fiskalny zobowiązała się do podjęcia działań, które w średnim terminie doprowadzą do zbilansowania finansów publicznych, co w przypadku naszego kraju oznacza deficyt około 1 procent PKB. Czyli w ciągu kilku lat musimy wypracować w finansach publicznych nadwyżkę około 4 procent PKB, żeby zneutralizować potężny deficyt z FUS. Tylko jak to zrobić w warunkach niskiego wzrostu?

W styczniu 2013 roku łączne dochody podatkowe budżetu były nominalnie niższe niż rok wcześniej o 1,8 mld złotych, zupełnie załamały się wpływy z VAT. Widać, że finanse publiczne zaczynają się sypać i obecna skala kreatywności ministra już nie wystarcza. Dlatego podjęto decyzję, by nasilić działania z repertuaru kreatywnej księgowości: po raz kolejny zabrać pieniądze  z OFE (tym razem – osób, które mają najwyżej kilka lat do emerytury) i utopić je w rosnącej dziurze ZUS. Zgromadzone w OFE pieniądze, zainwestowane w akcje i obligacje zostaną przesunięte do ZUS, który będzie tymi aktywami zarządzał. Akcje ZUS stopniowo sprzeda, żeby pokryć część dziury w Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, argumentując, że osoby przed emeryturą nie powinny inwestować w ryzykowne akcje. Obligacje będzie dalej trzymał, ale dzięki przesunięciu obligacji z OFE do ZUS zostanie sztucznie obniżony dług publiczny. Sztucznie, bo zobowiązania ZUS wobec przyszłych emerytów wzrosną na skutek przesunięcia środków z OFE, aktywa spadną, bo pieniądze ze sprzedaży akcji pójdą na bieżące wypłaty emerytur. W ten sposób pokolenie seniorów wykorzysta ostatnie rezerwy finansowe państwa na wypłatę emerytur. Zostaną tylko potężne długi w ZUS, które nie będą obsługiwane po 2020 roku.

Gdy proponowałem wprowadzenie stypendium demograficznego, czyli kwoty tysiąca złotych miesięcznie od narodzin dziecka do 18. roku życia za każde nowo narodzone dziecko w polskiej rodzinie przewidywałem, że po części będzie można sfinansować ten pomysł ze środków zgromadzonych w OFE. Dlaczego? Ponieważ wiem, że OFE w zasadzie już nie ma. Deficyt w FUS jest tak duży, a dług publiczny będzie rósł tak szybko, że rząd nie będzie miał wyjścia i w ciągu kilku lat rozmontuje OFE – w kilku krokach, żeby ładnie wyglądało i nie denerwowało Komisji Europejskiej. Środki z OFE zostaną w całości przejedzone przez obecne pokolenie emerytów, a przyszłym zostaną tylko zapisy księgowe w ZUS, których nie sposób będzie zrealizować, bo państwo nie będzie miało takich pieniędzy. Właśnie dlatego proponowałem, żeby chociaż w części z OFE skorzystało młode pokolenie i dostało stypendium demograficzne: wtedy to będzie bardziej sprawiedliwe.

Autor jest profesorem i rektorem Akademii Finansów i Biznesu Vistula w Warszawie