Ciemnogrodu nie zwalczy się szyderstwem

„Gazeta Wyborcza" szybko przeobraziła się w potężny bastion propagandowy i opiniotwórczy. Malowany niemal codziennie przez nią obraz społeczeństwa utrwalał czarny piar Polski na Zachodzie.

Publikacja: 30.08.2013 01:01

Ciemnogrodu nie zwalczy się szyderstwem

Foto: Plus Minus, Andrzej Krauze And Andrzej Krauze

Red

Pozycja Polski w Europie od samego początku nacechowana była pewną ambiwalencją. Przyjęcie chrztu z Rzymu przyłączało nas do łacińskiego Zachodu i oddzielało od rodziny ludów słowiańskich, które w większości przyjęły chrzest z Bizancjum. Jednocześnie przyjęcie go od Czechów, nie zaś od napierających z zachodu Niemców, skutkowało niejakim odseparowaniem od centrum. Ten stan rzeczy przedstawiany był w polskiej historiografii z reguły jako opatrzność losu: Rzym chronił nas od prawosławnego i mongolskiego Wschodu, słowiańskie Czechy zaś jako pośrednik i sojusznik wspierały z kolei w oporze przed dominacją germańską.

W wiekach średnich, gdy ludy europejskie wypracowywały swoje tożsamości i umacniały struktury państwowe oraz strefy wpływów, owo dwojakie zakorzenienie Polski w chrześcijańskim gruncie było z pewnością korzystne. Sprawa przestała być oczywista mniej więcej od końca XVI wieku, gdy w ślad za reformacją Europa zaczęła przeobrażać się z feudalnej w kapitalistyczną.

Trudno orzec, czy to, co do tej pory było dla Polski zaletą, stało się naraz wadą i obciążeniem, czy też słabość miała charakter niezależny, niezwiązany ze specyficzną – słowiańsko-rzymską – naturą narodu; dość na tym, że nie znalazły się wówczas siły, które włączyłyby nasz kraj w nurt cywilizacyjnych przemian na podobieństwo założycielskiego aktu Mieszka I przed blisko sześciuset laty. Reformacja została zasadniczo odrzucona. Polska pozostała anachronicznym, feudalnym molochem. Stało się to zaczątkiem powolnego, aczkolwiek narastającego regresu, który wraz z innymi bolączkami doprowadził kraj naprzód do cywilizacyjnej niewydolności, a z czasem do politycznej zapaści. I kiedy Europa Zachodnia na przełomie XVIII i XIX wieku weszła w fazę dynamicznego kapitalizmu, Polska, pozbawiona państwowości, nie uczestniczyła już w tych przemianach jako podmiot, lecz jako wyzyskiwany niewolnik.

Spójrzmy teraz, co działo się w tym czasie na europejskim Zachodzie: jak – w największym skrócie – przebiegała owa wielka reforma wywodząca się z ducha odrodzenia, a potem oświecenia; co przyniosła i do czego doprowadziła. Zrazu, mimo rozmaitych oporów i krwawych konfliktów, zarówno między narodami, jak i wewnątrz społeczeństw było to pasmo sukcesów. Państwa w szybkim tempie bogaciły się i rozwijały, a dzięki zaoceanicznej konkwiście stawały się nieraz, jak Anglia, Hiszpania czy Holandia potęgami ekonomicznymi. Równocześnie z postępującą sekularyzacją dojrzewał światopogląd scjentystyczny, a na jego gruncie rozmaite teorie i utopie zmieniające radykalnie obraz kosmosu i życia na Ziemi.

Zachód przyspieszył

Ostatecznie dzieła tego dopełniły cztery koncepty naukowe z przełomu XIX i XX wieku: darwinizm, marksizm, psychoanaliza i teoria względności. Można powiedzieć, że to właśnie gdzieś w nich lub na ich przecięciu dokonał się punkt zwrotny w myśleniu człowieka o sobie. To właśnie w tej sferze duchowej zaczęła się kolejna mutacja metafizyczna. Oto człowiek niejako własnymi rękami zdetronizował się w porządku natury, degradując się z korony stworzenia do przypadkowej i absurdalnej hybrydy materialnej. Reifikacja stała się faktem. Po teorii przyszła praktyka. Jej apogeum przypadło na pierwszą połowę XX wieku.

Z kataklizmów i hekatomb, jakie przyniosły systemy totalitarne i wojny światowe będące niewątpliwie pochodną tej mutacji metafizycznej, Europa Zachodnia wyszła oszołomiona, przerażona i moralnie bezradna. Było już jasne, że na gruncie scjentyzmu nie da się zbudować bezpiecznego królestwa człowieka, że opcja ta nie może zagwarantować żadnego absolutnego sensu. Jednocześnie powrót do starego porządku w powszechnej skali okazał się niemożliwy.

Jeden winowajca, dwulicowe spojrzenie

To ideowe rozdarcie zaowocowało na poły schizofreniczną, na poły kunktatorską postawą filozoficzną i polityczną. Ponieważ nazizm otwarcie przyznawał się do zbrodni i został pokonany, stał się on głównym winowajcą i oskarżonym w wielkim rachunku sumienia, jaki poraniona Europa podjęła po drugiej wojnie, a w ślad za tym różne formacje i nurty ideowe, które, choć z hitleryzmem nie miały nic wspólnego, lecz odrzucały leninizm, uznawane były za reakcyjne. Komunizm zaś, drugie monstrum wyrosłe z oświeceniowego pnia, które nie tylko nie przegrało, lecz rozrosło się na niebywałą skalę pod patronatem zuchwałego Kremla, stało się co najmniej ważnym punktem odniesienia, pełniącym kilka funkcji naraz.

Z jednej strony, jako siła, która przyczyniła się do zwalczenia faszyzmu, traktowany był przez Zachód jako gałąź zdrowa i godna kultywowania. Z drugiej, jako system wdrażany przez imperialną i zawsze wrogo nastawioną do Zachodu Rosję, stanowił krzywe zwierciadło i straszak. Rządy zachodnie toczyły z Rosją zimną wojnę; społeczeństwa zachodnie zdominowane były przez nurty lewicowe. Sytuacja ta paradoksalnie sprzyjała rozwojowi ekonomicznemu, który w krótkim czasie zaowocował cudem gospodarczym na niespotykaną dotąd skalę. Jednocześnie pogłębiała ona kryzys duchowy i moralny; dobrobyt działał znieczulająco.

Dwulicowość Zachodu, który jednym głosem nieustannie biadał nad własną nędzą ideową, fetyszem konsumpcji oraz uwiądem wyobraźni i wzdychał do odrodzenia się przez rewolucję, a drugim chełpił się wolnością i dobrobytem, przejawiała się również w stosunku do społeczeństw obozu socjalistycznego. Z jednej strony, wspierano ruchy opozycyjne, przyklaskiwano zrywom i dodawano otuchy zbuntowanym, z drugiej zaś nieszczerze wyrażano zazdrość, że oto społeczeństwa zza żelaznej kurtyny, z pewnością jeszcze nie w doskonały sposób, niemniej jednak osiągnęły już to, czego na Zachodzie wciąż nie ma, a mianowicie demokrację socjalistyczną. Tymczasem przez wiele lat wcale nie życzono sobie, aby podległe sowieckiej Rosji państwa Europy Środkowo-Wschodniej wyzwoliły się spod tej dominacji, choć na pokaz odgrywano współczucie.

Należy zwrócić uwagę, że do obalenia komunizmu przyczyniły się na Zachodzie nie siły lewicowe, lecz uważane tam za tradycyjnie konserwatywne. Z jednej strony, była to administracja republikańskiego prezydenta Ronalda Reagana, odsądzanego od czci i wiary przez środowiska lewackie i „postępowe" w czasie jego batalii z „imperium zła", a z drugiej krytykowany za zachowawczość Kościół katolicki, który z godną podziwu intuicją w 1978 roku wybrał na urząd papieża Polaka.

W tym właśnie momencie zaczyna się najciekawszy rozdział opisywanej tu historii. Otóż buntujące się coraz śmielej przeciw totalitarnemu reżimowi polskie społeczeństwo budzi zrazu w oczach Europy Zachodniej sympatię i podziw. Walka ta postrzegana jest oczywiście jako realizacja dążeń wolnościowych i niepodległościowych, wywodzących się jednak z ducha lewicowego. Oto rewolucja nowej generacji, zdają się interpretować masowy bunt w Polsce elity intelektualne Zachodu: rewolucja rozgrywająca się w łonie wynaturzonego wprawdzie, niemniej jednak obozu postępu, i skierowana przeciw skostniałej i skorumpowanej nomenklaturze, nie zaś przeciw słusznym z natury zasadom naukowego socjalizmu. (Gdyby elity te znały głośny swego czasu „Poemat dla dorosłych" Adama Ważyka, z pewnością chętnie wykorzystałyby w swojej retoryce jego pamiętną finalną frazę, że oto polski lud o przynależne mu prawa „upomina się Partią". Może już nie PZPR i w ogóle nie żadną z aktualnie działających formacji politycznych, lecz „Partią" z wielkiej litery, jedyną wyrazicielką wszelkich mas pracujących).

Wkrótce jednak – dokładnie: od pierwszej pielgrzymki papieża do Polski – a już na dobre od powstania „Solidarności" w sierpniu 1980, obraz ten zaczyna się zmieniać, a przy tym wywołuje niejaką konsternację. Zachód zdumiewa się rozmodlonymi tłumami podczas papieskich mszy i nie pojmuje, że przywódca strajkujących stoczniowców – proletariusz Lech Wałęsa – zamiast jakiegoś klasycznego symbolu robotniczej walki wpina sobie w klapę znaczek z obrazem Matki Boskiej i nigdy się z nim nie rozstaje. Przez jakiś czas, zwłaszcza po wprowadzeniu stanu wojennego, fenomen polskiej religijności wciąż jeszcze budzi zainteresowanie, a nawet fascynację, choć reakcje te mają w sobie coś protekcjonalnego lub przynajmniej dystans właściwy przedstawicielom świata cywilizowanego wobec takiej czy innej kultury egzotycznej. Pewien typ pięknoduchów spogląda na ów żarliwy i powszechny mistycyzm nawet z pewną zazdrością i nadzieją, że może oto roznieci on na nowo gasnącą na Zachodzie wiarę, większość jednak coraz częściej dostrzega w tym głównie fanatyzm, który prowadzi prosto do najniebezpieczniejszej ze wszelkich opcji – fundamentalistycznej.

Dziki kraj

Po przesileniu czerwcowym 1989 roku, odzyskaniu suwerenności i krótkiej euforii z tym związanej dość szybko wrócił na Zachodzie dawny – można rzec: przedwojenny – stereotyp Polski jako kraju nie tylko zapóźnionego w rozwoju, lecz głównie obskuranckiego i klerykalnego, o skłonnościach nieledwie faszystowskich. Tak jak przed wojną uparcie przemilczano zwycięstwo Józefa Piłsudskiego nad bolszewikami w 1920 roku (zwycięstwo, które bez wątpienia uratowało kontynent przed sowieckim zalewem), lekceważono jego wezwania do wojny prewencyjnej z Hitlerem zaraz po tym, gdy ten doszedł do władzy, za to ochoczo wypominano mu rządy autorytarne, tęsknoty mocarstwowe i antykomunizm, późniejszym rządom zaś fobie antysowieckie i sprzyjanie generałowi Francisco Franco, tak obecnie rozpoczęto ferować wyroki, co jest słuszne, postępowe i zgodne z duchem zjednoczonej Europy, co zaś niesłuszne, wsteczne i bardzo niemile widziane.

Pochwały i laurki kierowano prawie wyłącznie pod adresem takiej czy innej lewicy, przy czym nie miało znaczenia, że była to pseudolewica (zarówno przefarbowana postkomuna, jak i liberalne ugrupowania postsolidarnościowe z tradycyjną lewicą nie miały wiele wspólnego, tyle że szafowały jej hasłami). Z kolei żółte i czerwone kartki pokazywano wszelkim innym siłom, nie dbając o to, że dzieliły je nieraz poważne różnice, lecz traktując je łącznie jako anachroniczną konserwę lub populistyczną prawicę, choć nie miało to pokrycia w rzeczywistości. Nieraz siły te, przynajmniej w wymiarze ekonomicznym, hołdowały wartościom i ideom par excellence socjalistycznym.

Ten schematyczny wizerunek podchwyciły w Polsce środowiska, które dokonując pierwszej fazy transformacji w kraju, zdobyły władzę, po czym zaczęły nim manipulować. Czołową rolę w tym względzie odegrała „Gazeta Wyborcza", która z debiutującego dziennika, reprezentującego jedną z wielu opcji politycznych, zresztą wcale nie główną czy dominującą, w szybkim tempie przeobraziła się w potężny bastion propagandowy i opiniotwórczy. Obrana przez to ugrupowanie taktyka była prosta: wszystko, co nie pokrywało się z aktualną linią Mózgu Redakcji, wszystko, co nie podporządkowywało się jej lub choćby proponowało inne rozwiązania, było piętnowane jako siła reakcji, która prowadzi prosto do ciemnogrodu, ten zaś był jednoznaczny z państwem faszystowskim, w którym panoszą się hordy czarnosecinnych rezunów, oenerowskich pałkarzy, a rząd dusz sprawuje fundamentalistyczny kler, zakazujący nie tylko aborcji i prezerwatyw, lecz w ogóle współżycia płciowego niesłużącego prokreacji.

W ten sposób malowany niemal codziennie obraz społeczeństwa utrwalał czarny piar Polski na Zachodzie, a jednocześnie umacniał w jego oczach pozycję koncernu, w którym był produkowany, jako jedynego światłego i wiarygodnego ośrodka w tej mrocznej i zatęchłej krainie na rubieżach Europy.

Skutki tej zakrojonej na wielką skalę mistyfikacji okazały się społecznie szkodliwe. Elementy prawdziwie obstrukcyjne, anarchistyczne lub pełne frustracji i fobii nie tylko nie zostały osłabione czy zmarginalizowane, lecz przeciwnie – na zasadzie reakcji – wzmocniły się i ustabilizowały. Nie twierdzę, że było to założone (na zasadzie prowokacji), faktycznie jednak sprzyjało propagowanej wizji, dostarczając jej wyrazistych przykładów. Zamiast godzić i jednać różniące się strony pluralistycznego społeczeństwa, zamiast projektować rzetelne kompromisy w duchu deklarowanej i sławionej tolerancji oraz poszanowania adwersarza, podkręcano antagonizmy, żywiono negatywne emocje, okazywano pogardę i wyższość, nie spodziewając się przecież potulnej akceptacji tego rodzaju postaw. Najgorszym jednak skutkiem owej gry, służącej, jak widać, w zasadniczej mierze interesom koncernu, jest negatywne nacechowanie idei i praktyk modernizujących, które same w sobie są wartościowe i godne wdrożenia, zwłaszcza w takim kraju jak Polska.

Nie jest bowiem tak, jak mógłby ktoś przypuścić z toku tego wywodu, że nasze społeczeństwo jest wspaniałe, a przynajmniej bezgrzeszne i nie ma powodu go reformować. Jestem jak najdalszy od łatwej gloryfikacji i bezrozumnej dumy. Widzę głębokie, wywodzące się z dawnych czasów słabości, widzę wady i fatalne nawyki, widzę niebezpieczeństwa i zagrożenia płynące z wielowiekowych porażek, poniżeń i frustracji. Z tym większym więc niepokojem i irytacją postrzegam działania, które szkodzą naprawie, wzbudzając wobec niej jako takiej daleko posuniętą nieufność.

Ciemnogrodu nie zwalczy się rozgłośnym szyderstwem i nieustannym stawianiem go pod pręgierzem. Ciemnogród można ograniczyć i przezwyciężyć, tworząc silną, atrakcyjną alternatywę. Do tego jednak potrzeba pokory i żmudnej, wytrwałej, chciałoby się rzec: pozytywistycznej pracy u podstaw, nie zaś krzykliwego spektaklu, obliczonego głównie na poklask i wsparcie jaśnieoświeconej metropolii.

Autor jest znawcą twórczości Samuela Becketta, tłumaczem, reżysererem, pisarzem, opublikował m.in. powieść „Madame" (1998).  W czasach PRL był współpracownikiem KOR Obrony Robotników

Pozycja Polski w Europie od samego początku nacechowana była pewną ambiwalencją. Przyjęcie chrztu z Rzymu przyłączało nas do łacińskiego Zachodu i oddzielało od rodziny ludów słowiańskich, które w większości przyjęły chrzest z Bizancjum. Jednocześnie przyjęcie go od Czechów, nie zaś od napierających z zachodu Niemców, skutkowało niejakim odseparowaniem od centrum. Ten stan rzeczy przedstawiany był w polskiej historiografii z reguły jako opatrzność losu: Rzym chronił nas od prawosławnego i mongolskiego Wschodu, słowiańskie Czechy zaś jako pośrednik i sojusznik wspierały z kolei w oporze przed dominacją germańską.

W wiekach średnich, gdy ludy europejskie wypracowywały swoje tożsamości i umacniały struktury państwowe oraz strefy wpływów, owo dwojakie zakorzenienie Polski w chrześcijańskim gruncie było z pewnością korzystne. Sprawa przestała być oczywista mniej więcej od końca XVI wieku, gdy w ślad za reformacją Europa zaczęła przeobrażać się z feudalnej w kapitalistyczną.

Pozostało jeszcze 92% artykułu
Plus Minus
„Przyszłość”: Korporacyjny koniec świata
Plus Minus
„Pilo and the Holobook”: Pokojowa eksploracja kosmosu
Plus Minus
„Dlaczego umieramy”: Spacer po nowoczesnej biologii
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Małgorzata Gralińska: Seriali nie oglądam
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Plus Minus
„Tysiąc ciosów”: Tysiąc schematów frajdy
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne