Pozycja Polski w Europie od samego początku nacechowana była pewną ambiwalencją. Przyjęcie chrztu z Rzymu przyłączało nas do łacińskiego Zachodu i oddzielało od rodziny ludów słowiańskich, które w większości przyjęły chrzest z Bizancjum. Jednocześnie przyjęcie go od Czechów, nie zaś od napierających z zachodu Niemców, skutkowało niejakim odseparowaniem od centrum. Ten stan rzeczy przedstawiany był w polskiej historiografii z reguły jako opatrzność losu: Rzym chronił nas od prawosławnego i mongolskiego Wschodu, słowiańskie Czechy zaś jako pośrednik i sojusznik wspierały z kolei w oporze przed dominacją germańską.
W wiekach średnich, gdy ludy europejskie wypracowywały swoje tożsamości i umacniały struktury państwowe oraz strefy wpływów, owo dwojakie zakorzenienie Polski w chrześcijańskim gruncie było z pewnością korzystne. Sprawa przestała być oczywista mniej więcej od końca XVI wieku, gdy w ślad za reformacją Europa zaczęła przeobrażać się z feudalnej w kapitalistyczną.
Trudno orzec, czy to, co do tej pory było dla Polski zaletą, stało się naraz wadą i obciążeniem, czy też słabość miała charakter niezależny, niezwiązany ze specyficzną – słowiańsko-rzymską – naturą narodu; dość na tym, że nie znalazły się wówczas siły, które włączyłyby nasz kraj w nurt cywilizacyjnych przemian na podobieństwo założycielskiego aktu Mieszka I przed blisko sześciuset laty. Reformacja została zasadniczo odrzucona. Polska pozostała anachronicznym, feudalnym molochem. Stało się to zaczątkiem powolnego, aczkolwiek narastającego regresu, który wraz z innymi bolączkami doprowadził kraj naprzód do cywilizacyjnej niewydolności, a z czasem do politycznej zapaści. I kiedy Europa Zachodnia na przełomie XVIII i XIX wieku weszła w fazę dynamicznego kapitalizmu, Polska, pozbawiona państwowości, nie uczestniczyła już w tych przemianach jako podmiot, lecz jako wyzyskiwany niewolnik.
Spójrzmy teraz, co działo się w tym czasie na europejskim Zachodzie: jak – w największym skrócie – przebiegała owa wielka reforma wywodząca się z ducha odrodzenia, a potem oświecenia; co przyniosła i do czego doprowadziła. Zrazu, mimo rozmaitych oporów i krwawych konfliktów, zarówno między narodami, jak i wewnątrz społeczeństw było to pasmo sukcesów. Państwa w szybkim tempie bogaciły się i rozwijały, a dzięki zaoceanicznej konkwiście stawały się nieraz, jak Anglia, Hiszpania czy Holandia potęgami ekonomicznymi. Równocześnie z postępującą sekularyzacją dojrzewał światopogląd scjentystyczny, a na jego gruncie rozmaite teorie i utopie zmieniające radykalnie obraz kosmosu i życia na Ziemi.
Zachód przyspieszył
Ostatecznie dzieła tego dopełniły cztery koncepty naukowe z przełomu XIX i XX wieku: darwinizm, marksizm, psychoanaliza i teoria względności. Można powiedzieć, że to właśnie gdzieś w nich lub na ich przecięciu dokonał się punkt zwrotny w myśleniu człowieka o sobie. To właśnie w tej sferze duchowej zaczęła się kolejna mutacja metafizyczna. Oto człowiek niejako własnymi rękami zdetronizował się w porządku natury, degradując się z korony stworzenia do przypadkowej i absurdalnej hybrydy materialnej. Reifikacja stała się faktem. Po teorii przyszła praktyka. Jej apogeum przypadło na pierwszą połowę XX wieku.
Z kataklizmów i hekatomb, jakie przyniosły systemy totalitarne i wojny światowe będące niewątpliwie pochodną tej mutacji metafizycznej, Europa Zachodnia wyszła oszołomiona, przerażona i moralnie bezradna. Było już jasne, że na gruncie scjentyzmu nie da się zbudować bezpiecznego królestwa człowieka, że opcja ta nie może zagwarantować żadnego absolutnego sensu. Jednocześnie powrót do starego porządku w powszechnej skali okazał się niemożliwy.