Zapomniany Aniołek

Kiedyś, przed laty z taką tęsknotą, takim podekscytowaniem czekało się na pierwszą gwiazdkę.

Publikacja: 21.12.2013 10:00

Bogusław Chrabota

Bogusław Chrabota

Foto: Fotorzepa, Tom Tomasz Jodłowski

W kącie pobłyskiwała feerią światełek choinka. W powietrzu roznosiły się zapachy makowców, mazurków i serników. W kuchni pobrzękiwały naczynia; to mama kończyła przygotowywać kolację wigilijną. Na stole na białym talerzu leżał już połamany opłatek.

Ale to, na co naprawdę się czekało, to prezenty. Mieliśmy prawo je obejrzeć dopiero po posiłku, więc ścigaliśmy się wręcz, nosząc na wigilijny stół kompoty, wazy z barszczem, pełne pierogów półmiski i talerze. Wiele było w tym pośpiechu, bo czujne oko zdążyło już wypatrzyć pod choinką obłożone kolorowym papierem pudełka.

Kto je tam i kiedy położył? Czy mama z tatą, czy jak zgodnie twierdzili – patrząc nam głęboko w oczy – świąteczny Aniołek? A może – do czego przekonywano nas w przedszkolu – niejaki Dziadek Mróz, przedziwna mutacja Świętego Mikołaja, na którego głowie miast biskupiej mitry głupawo gibała się czerwona czapka z białym pomponem?

Jaki Dziadek Mróz? – mówili rodzice. Nikogo takiego nie znamy, a co do Świętego Mikołaja, to ten gości przecież w domach na początku, a nie pod koniec grudnia. Wychodziło więc na Aniołka, choć ten przedziwnie nieuchwytny wpadał zapewne do mieszkania w tempie odrzutowca, w chwili gdy rozbłyskała pierwsza gwiazdka, i znikał tak szybko, że nikt go nigdy nie widział.

Ale pozostawała nadzieja, że kiedyś się to zmieni, że uda się go złapać na gorącym uczynku. Dlatego w takim napięciu wypatrywaliśmy tej pierwszej gwiazdy z nosami przyklejonymi do szyby już od pierwszych chwil zmierzchu.

Aniołek, bożonarodzeniowy Aniołek. Nie znali go w Warszawie. Ilu radości, wzruszeń, iluż rozczarowań był uroczym sprawcą przez wszystkie lata dzieciństwa. Ile było uciechy z prezentów, ileż nadziei, że choć w tym roku jakoś wyjątkowo się nie postarał, to z pewnością lepiej i bogaciej będzie w kolejnym, przyszłym roku. Aniołek; kto dziś wierzy w Aniołka? Gdybyż przykrył go Święty Mikołaj, a nawet ów importowany ze wschodu Dziadek Mróz...

Otóż nie; o Aniołku zapomniano. Zastąpił go wszechobecny chamowaty brzuchacz, podszywający się pod biskupa z Miry niejaki Santa Claus, troll z protestanckiej tradycji. Wszędzie go pełno. Wyłazi ze sklepowych witryn, pobłyskuje neonami, przyświeca durnym uśmiechem ze sreberek po czekoladkach. Pełno go w domach towarowych, kinach i telewizji. Nie można się uwolnić od jego obecności, przeglądając gazety i portale.

Święty Mikołaj?! Jakiż on święty? Jest jak mechaniczna zabawka ubrana w futerko misia, pieska lub pokemona, która z samej głębi plastikowego brzuszka wyrzuca angielskie frazy w stylu: merry christmas, merry christmas and happy new year...

A prawdziwe zwierzęta? Kiedyś przez tę jedną noc mówiły podobno ludzkim głosem. Tak przynajmniej opowiadali dziadkowie i rodzice. Zawsze zdarzył się przy stole ktoś, kto rzekomo w odległej przeszłości słyszał o kimś, co to w wigilię stał się przez moment powiernikiem owcy czy krowy. Cały stół dorosłych zaśmiewał się przy tym do rozpuku, a my dzieci wędrowaliśmy do śpiących cicho gdzieś w rogu łóżka psów czy kotów i, wystawiając wielkie jak radary uszy, usiłowaliśmy z sapania i mruczenia wyłowić jakieś ludzkie słowa.

Nigdy nic nie usłyszałem. Ale do dziś słucham. Bo naprawdę tego mi najbardziej brakuje. Słów, które nie muszą wcale być wypowiedziane, by nieść ze sobą sensy. Przez cały rok toniemy w nadmiarze niepotrzebnego gadania. Dusimy się hałasem rozwrzeszczanej polityki. Przygniata nas niechciana, niepotrzebna wiedza. Jesteśmy jak niedźwiedź, który z chwilową satysfakcją z nadmiaru słodyczy topi się w beczce miodu.

Może po to jest ta noc, by się na chwile otrząsnąć. Zobaczyć pierwszą gwiazdkę. Połamać się opłatkiem i posłuchać owej brzemiennej znaczeniami ciszy? Gdzieś za oknem pobrzmiewa kolęda. Skwierczy parafinowa świeczka na stole. Pachnie intensywnie jedlina. Chyba jest sens ocalić ten świat.

W kącie pobłyskiwała feerią światełek choinka. W powietrzu roznosiły się zapachy makowców, mazurków i serników. W kuchni pobrzękiwały naczynia; to mama kończyła przygotowywać kolację wigilijną. Na stole na białym talerzu leżał już połamany opłatek.

Ale to, na co naprawdę się czekało, to prezenty. Mieliśmy prawo je obejrzeć dopiero po posiłku, więc ścigaliśmy się wręcz, nosząc na wigilijny stół kompoty, wazy z barszczem, pełne pierogów półmiski i talerze. Wiele było w tym pośpiechu, bo czujne oko zdążyło już wypatrzyć pod choinką obłożone kolorowym papierem pudełka.

Pozostało 83% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą