W tej sprawie nie może być wątpliwości. Adam Hodysz postępował bohatersko od grudnia 1978 roku, gdy nawiązał współpracę z gdańską opozycją, aż do swego wyjścia z więzienia 30 grudnia 1988 roku. Uznała to Rzeczpospolita. Prezydent Lech Kaczyński odznaczył Adama Hodysza Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski 27 września 2009 roku. Uczynił to zresztą na wniosek środowiska Ruchu Młodej Polski.
To, że postawa tego człowieka jest nieznana przygniatającej większości Polaków, jest w znacznej mierze wynikiem jego postawy. Hodysz konsekwentnie unika wystąpień publicznych i odmawiał współpracy z twórcami, którzy zamierzali nakręcić o nim film, zrealizować widowisko teatralne czy napisać książkę. A przecież praca tego funkcjonariusza SB na rzecz opozycji demokratycznej, a później podziemnej „Solidarności" nie wymagałaby żadnych upiększeń, by stanowić podstawę dla fascynującego scenariusza filmowego. Pomimo że kilku przyjaciół z dawnej opozycji demokratycznej zachęcało go do podjęcia którejś z propozycji (należałem do tego wąskiego grona), Adam zawsze odmawiał. Tym bardziej czuję się zobowiązany przypomnieć jego historię.
* * *
5 czy 6 grudnia 1978 roku zostałem wezwany na przesłuchanie do siedziby Wydziału Śledczego gdańskiej SB przy ulicy Okopowej w związku z pobytem na Wybrzeżu jakiegoś francuskiego trockistowskiego dziennikarza. Nieco wcześniej wyznaczono termin przesłuchania mojego przyjaciela z RMP Piotra Dyka. Obaj byliśmy przesłuchiwani przez dwóch tych samych funkcjonariuszy. Jednego z nich widziałem chyba po raz pierwszy. To właśnie on po przesłuchaniu, w którym odmówiłem odpowiedzi na pytania, odprowadził mnie do drzwi budynku. Byłem kompletnie zbity z pantałyku, gdy powiedział, że „praca tutaj jest źródłem wielu problemów moralnych", i poprosił, abym powiadomił Błażeja Wyszkowskiego (czołowego gdańskiego opozycjonistę, związanego z grupą WZZ Wybrzeża), by stawił się o wskazanej wieczornej godzinie na pewnym przystanku tramwajowym w Gdańsku-Wrzeszczu – a gdybym go nie odnalazł, bym sam przyszedł na to spotkanie.
Nie podjąłem próby skontaktowania się z Błażejem. Byłem tak zafrapowany słowami ubeka, że postanowiłem stawić się we Wrzeszczu sam. Powiadomiłem jedynie Piotrka Dyka (w piwnicy jego mieszkania, gdyż byliśmy pewni, że w mieszkaniu jest podsłuch) o tym, co mi się przydarzyło.
Pierwsze moje spotkanie z Adamem Hodyszem (bo to on okazał się funkcjonariuszem, który zwrócił się do mnie na korytarzu gmachu SB) pozostanie w mojej pamięci do końca życia. Poszliśmy do lasu i rozmawialiśmy z dwie godziny. Mówił głównie Hodysz. Przedstawił się, powiedział, że jest kapitanem Wydziału Śledczego SB i zbliża się do 15. roku służby, co umożliwiłoby mu przejście na emeryturę i zakończenie pracy w „firmie", która służy złej sprawie. Stwierdził jednak, że skoro kiedyś popełnił błąd, podejmując pracę w SB, uważa za swoją powinność pomoc ludziom opozycji, którzy walczą o słuszną sprawę.
Użył obrazowego porównania, że walka SB z opozycją demokratyczną przypomina mu walkę dwóch bokserów, z których jeden ma zasłonięte oczy. Tym bokserem, mającym tak bardzo nierówne szanse, była – w jego przekonaniu – opozycja, w której SB miała swych agentów, podczas gdy opozycja nie znała planów i technik działania SB. Pytany przeze mnie o motywację, mówił, że wie, po której stronie jest racja, i że chce kiedyś spojrzeć w oczy córce z czystym sumieniem.